"Polska znajduje się poniżej granicy prostej zastępowalności pokoleń"
Współczesne rodziny są mniej liczne niż te sprzed lat m.in. dlatego, że dzieci nie są już dla rodziców niewymagającą dużych nakładów ekonomicznych siłą roboczą, jak to często bywało w przeszłości - uważa historyk i demograf z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
13.04.2013 | aktual.: 13.04.2013 19:01
Liczące jedno lub dwoje dzieci rodziny to jeden z bieżących przejawów transformacji demograficznej, polegającej na przejściu od wysokiej umieralności i wysokiej płodności do sytuacji, w której żyjemy dłużej i mamy mniej dzieci. O tym procesie i jego wpływie na dzieje człowieka mówił podczas sobotniego spotkania w ramach cyklu "Spory z historią" w Muzeum w Gliwicach historyk i demograf Bartosz Ogórek z Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Jeszcze na początku lat 50. ubiegłego wieku statystyczna Polka rodziła blisko czworo dzieci, obecnie mniej niż 1,5. Pod względem demograficznym Polska znajduje się poniżej granicy prostej zastępowalności pokoleń, po przekroczeniu której dana społeczność zaczyna się kurczyć.
- W procesie transformacji demograficznej obserwujemy zjawisko przechodzenia od ilości do jakości posiadanych dzieci. W przeszłości opłacało się mieć dużo dzieci, bo wobec braku obowiązku edukacji nie wymagały one dużych nakładów, a jednocześnie dość szybko były w stanie włączyć się do pracy w gospodarstwie domowym, rolnym czy rzemieślniczym.
W nowoczesnych społeczeństwach, do których zalicza się też Polska, dzieci nie są już postrzegane jako inwestycja na przyszłość, choć dużo się w nie inwestuje - to dzieci 'wysokiej jakości' - powiedział Bartosz Ogórek, zastrzegając, że ta ekonomiczna interpretacja dzietności nie bierze pod uwagę czynników emocjonalnych i psychologicznych.
We współczesnych społeczeństwach ludzie nie oczekują raczej, że na starość dzieci będą ich wspierać finansowo, zwłaszcza że ciężar zabezpieczenia na starość wzięło na siebie państwo. Rodzice łożą więc nie tylko relatywnie długo na dorastające dziecko, ale część z nich nawet na dorosłe dzieci.
Mniejsza dzietność pozostaje też - według niektórych demografów - w ścisłym związku z niższą umieralnością. Jeszcze w 1869 r. przeciętne dalsze trwanie życia w momencie urodzenia, czyli średnia ilość lat życia przypadających na daną osobę przy założeniu, że warunki życia pozostaną niezmienne, jak w chwili narodzin, wynosiła w Krakowie zaledwie 28 lat w przypadku mężczyzny i 30 - kobiety. Jak podkreślił Bartosz Ogórek, wynik ten zaniża bardzo wysoka w owym czasie umieralność niemowląt.
Współcześnie jest to wiek 81,5 lat dla kobiet i 75 lat dla mężczyzn, żyjących w Krakowie. Tak duży wzrost to w pierwszej kolejności efekt znaczącego ograniczenia umieralności niemowląt i dzieci, a w dalszej - również upowszechnienia antybiotyków oraz szczepień. - Niepokojące są współczesne tendencje do kwestionowania zasadności szczepień, które utrzymują groźne choroby w ryzach, na niskim poziomie. Nasi przodkowie niemal w każdym pokoleniu mieli do czynienia z epidemiami, byli na to w pewnym sensie przygotowani. Współczesne społeczeństwa nie są na to gotowe - zaznaczył Ogórek.
Według badacza, opracowanie nowoczesnych metod antykoncepcji to skutek dążenia ludzi do ograniczenia dzietności. - Ludzkość od zawsze stosowała pewne metody kontroli urodzeń, począwszy od stosunków przerywanych, aż po tak ekstremalne formy jak dzieciobójstwo. Wynalezienie pigułki było więc efektem poszukiwań bezpiecznych i skutecznych środków antykoncepcyjnych - podkreślił Ogórek.
Zaznaczył, że sam fakt ograniczenia populacji nie jest tak dużym problemem demograficznym, jak jej niewłaściwa struktura, czyli zbyt mała liczba dzieci i osób w wieku produkcyjnym. - Dlatego wiele krajów decyduje się wspierać dzietność obywateli. To działania kosztowne, ale skuteczne, co pokazuje przykład Francji czy krajów skandynawskich - wskazał Bartosz Ogórek.
Jak podkreślił, mimo tak drastycznych zmian długości życia i dzietności najważniejsze aspekty regulujące cykl życia człowieka - czyli system szkolny i emerytalny - powstały w XIX w., kiedy ludzie żyli o połowę krócej i mieli dwukrotnie więcej dzieci. - Wydaje się więc, że obecny system społeczny jest 'zacofany', niedostosowany do realiów demograficznych. Próby delikatnych korekt, jak podniesienie wieku emerytalnego, czy obniżenie dolnej granicy wieku szkolnego, na dłuższą metę nie przyniosą poprawy sytuacji - potrzebna jest całkowicie nowa jakość - podsumował Bartosz Ogórek.