Polska w światowej czołówce. Lekarze o przyczynach masowych zgonów: "To się nie mieści w głowie"
Jeżeli chodzi o liczbę zgonów w pandemii, Polska w zeszłym tygodniu wpadła do światowej czołówki. - Miałem w piątek na oddziale 12 pacjentów. Minął weekend, zostało sześciu. Połowa umarła - mówi Wirtualnej Polsce kierownik kliniki anestezjologii i intensywnej terapii z Lublina. Lekarze przyznają wprost: starszych osób z powikłaniami i ciężkim przebiegiem COVID-19 nie da się uratować. Miejsca w szpitalach blokują antyszczepionkowcy. System jest zapchany, brakuje medyków. A ludzie w Polsce umierają masowo i będą umierać nadal.
Sytuacja pandemiczna w Polsce jest fatalna. Przodujemy w liczbie zgonów z powodu COVID-19. Zestawienie nas z innymi państwami jeszcze wyraźniej obrazuje skalę dramatu. Spójrzmy na liczbę raportowanych zgonów na COVID-19 w minionym tygodniu (29.11-05.12): Izrael - 30; Hiszpania - 156; Kanada - 142; Wlk. Brytania - 858; Polska - 2205.
Następnie przełóżmy to na zgony na milion mieszkańców: Izrael - 3,3; Hiszpania - 3,3 Kanada - 3,7; Wielka Brytania - 12,6; Polska - 58.
W porównaniu z takimi krajami, jak sąsiednie Niemcy czy Francja, także wypadamy bardzo źle. W dniach 30.11-2.12 w Niemczech odnotowano średnią 14,9 zgonów na milion mieszkańców. We Francji jeszcze mniej - zaledwie 4,8 śmierci na COVID-19 w przeliczeniu na milion obywateli. W Polsce? Aż 42,3 zgonów na milion mieszkańców.
- Ta epidemia jest u nas znacznie bardziej widoczna w liczbach niż to ma miejsce w innych krajach. Współczynnik tzw. dark figure, czyli stosunek rzeczywistych przypadków koronawirusa do przypadków stwierdzonych, wynosi 6. Przykładowo w Niemczech to jest 2,5. To przepaść, jeśli chodzi o świadomość przebiegu epidemii - tłumaczył w gazeta.pl dr inż. Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW, członek zespołu ds. monitorowania i prognozowania epidemii COVID-19 przy ministrze zdrowia.
Zdaniem specjalistów główną przyczyną tego fatalnego stanu rzeczy w Polsce jest niechęć do szczepień. Ale co jest bezpośrednim powodem zgonów covidowych pacjentów?
- Przede wszystkim fatalny stan infrastruktury większości placówek opieki zdrowotnej, deficyt kadr medycznych i niedostateczny stan zaszczepienia przeciw SARS-CoV-2. Pacjenci umierają z powodów innych niż COVID-19 dlatego, że nie mają dostępu do opieki, bo COVID-19 sparaliżował niedofinansowany od dziesięcioleci system, który został teraz zapchany osobami niezaszczepionymi. W ten sposób nieodpowiedzialność jednych prowadzi do zagrożenia życia innych. Kto więc tutaj traci wolność? Chorzy na COVID-19 antyszczepionkowcy czy pacjenci z innymi schorzeniami? Mamy wielu chorych, którzy już teraz wymagają hospitalizacji, a nie mamy gdzie ich położyć, bo cała moja klinika jest zajęta przez chorych z COVID-19 - mówi Wirtualnej Polsce prof. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Tragiczna sytuacja jest także na Lubelszczyźnie. - W piątek mieliśmy na oddziale 12 pacjentów, a w poniedziałek rano zostało sześciu. Czyli w jeden weekend zmarła połowa z nich. To się po prostu nie mieści w głowie, z jaką liczbą niepotrzebnych tragedii mamy w tej chwili do czynienia - przyznaje w rozmowie z WP prof. dr hab. Mirosław Czuczwar, kierownik II Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii SPSK nr 1 w Lublinie. Jak dodaje, "zdecydowanej większości tych zgonów można było uniknąć, gdyby pacjenci byli zaszczepieni przeciwko COVID-19".
Spór o pulmonologów i lekarzy chorób zakaźnych
Zdaniem prof. dr hab. Piotra Kuny, kierownika II Katedry Chorób Wewnętrznych UM w Łodzi, głównym powodem zgonów chorych jest ciężka niewydolność oddechowa w następstwie zapalenia płuc. - Zapalenia płuc od zawsze leczyli interniści, specjaliści od medycyny rodzinnej, pulmonolodzy. Lekarze chorób zakaźnych nie chcieli leczyć zapalenia płuc, nie byli do tego przygotowani. Oni leczyli zapalenia wątroby, zakażenie wirusem HIV i inne wybrane choroby zakaźne. To była ich domena i tak powinno nadal pozostać - uważa profesor.
Przekonuje, że "dziś COVID-19 leczą często lekarze, którym administracyjnie narzucono taki obowiązek". - Chorymi zajmują się lekarze bez doświadczenia w leczeniu chorych z niewydolnością oddechową - przekonuje prof. Kuna.
I dodaje: - W pulmonologii wobec pacjentów z niewydolnością oddechową od zawsze obowiązywała złota zasada: za wszelką cenę nie intubować i nie podłączać do respiratora. Stosowało się wszelkie możliwe metody leczenia, np. nieinwazyjną wentylację mechaniczną, bo wiedzieliśmy, że jak taki pacjent trafi na OIOM i pod respirator, to umrze. To często prowadzi bowiem do bakteryjnego szpitalnego zapalenia płuc, sepsy i zgonu. Niestety, dokładnie to widzimy w COVID-19.
Co na to prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych? - Jest oczywiste, że wentylacja mechaniczna jest gestem rozpaczy obarczonym wysokim ryzykiem powikłań i śmierci, co potwierdziliśmy już ponad rok temu w projekcie SARSTer. Decyzja o wentylacji mechanicznej powinna być podejmowana przez specjalistów intensywnej terapii lub anestezjologów - po wyczerpaniu innych opcji leczenia farmakologicznego i różnych form tlenoterapii - dodaje nasz rozmówca.
Jak przyznaje Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych: - Niestety, nie mamy gdzie przekazywać chorych wymagających długotrwałej tlenoterapii i rehabilitacji oddechowej, a doświadczenie pulmonologów w tym zakresie byłoby niezwykle przydatne.
CZYTAJ TEZ: Czwarta fala uderza w dzieci. Już Delta była dla nich groźna, Omikron jest jeszcze gorszy
Wymuszona selekcja pacjentów. "Oni wszyscy umierają"
Prof. dr hab. Mirosław Czuczwar, kierownik II Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii SPSK nr 1 w Lublinie, uzupełnia: - Konieczność stosowania zaawansowanych form wspomagania czynności życiowych, w tym intubacji tchawicy i wentylacji inwazyjnej, wynika z zaawansowania choroby i ograniczonych możliwości dostarczania tlenu pacjentowi przez uszkodzone płuca. Należy pamiętać o tym, że sama w sobie intubacja tchawicy oraz wentylacja inwazyjna nie są groźne, jeśli pacjent jest pod opieką specjalistów, a także nie doszło do nieodwracalnego uszkodzenia narządów w przebiegu niedotlenienia. Oczywiście, najlepiej byłoby, gdyby jak najmniej pacjentów wymagało leczenia respiratorem, jednak w określonych sytuacjach klinicznych może być to jedyny ratunek.
Nasz rozmówca przekonuje, że respirator - wbrew obiegowym opiniom - to nie jest "pewna śmierć". - Takie twierdzenie to jest samospełniająca się przepowiednia dotycząca ludzi, którzy albo się nie szczepią, albo za wszelką cenę chcą "przechorować" COVID-19 w domu. W konsekwencji doprowadzają się do stanu, w którym nie będzie można im już pomóc - mówi prof. Czuczwar.
- Tylko jest warunek - zaznacza specjalista. - Naczelną zasadą medycyny jest to, że na im wcześniejszym etapie zostanie rozpoznana choroba, tym wyniki leczenia są lepsze. Jeśli człowiek "leczy" się w domu i trafia do szpitala praktycznie "uduszony", to każdy rodzaj leczenia jest skazany na niepowodzenie.
Kto dziś trafia na oddziały intensywnej terapii? - Nie powinno się przyjmować pacjentów z zaawansowanymi postaciami COVID-19, u których są stwierdzane liczne obciążenia stanu zdrowia (choroby współistniejące, zaawansowany wiek, zespół kruchości, itp.). To nie ma żadnego sensu, bo oni wszyscy umierają, na co wskazują liczne prace naukowe z całego świata. Mówiąc wprost, jedyną szansą na przeżycie dla takich pacjentów jest uniknięcie ciężkiej postaci COVID-19, najlepiej przez zaszczepienie się. Przyjmowanie pacjentów, których wyleczenie jest niemożliwe, jest nieetyczne, ponieważ skutkuje ograniczeniem dostępności do leczenia wszystkim tym, którym można pomóc - przyznaje prof. Czuczwar.