Polska w instytucjach UE w okresie przejściowym i potem
Przystąpienie 10 państw do Unii Europejskiej
1 maja spowoduje bezprecedensowe zmiany w jej instytucjach -
Radzie, Komisji i Parlamencie Europejskim. Trzeba w nich zrobić
miejsce dla nowych członków, zwłaszcza dla największej z nich
Polski.
28.04.2004 16:35
Unijni eksperci podkreślają jednak, że prawdziwy wpływ różnych państw mierzy się nie tylko liczbą głosów w unijnej Radzie (ministrów) czy miejsc w PE.
"Dobrze rządzone małe kraje mogą mieć równie duże wpływy w Unii co większe, lecz bardziej chaotyczne. Holandia wpływała na rozwój Unii równie skutecznie co Włochy" - napisała w niedawnym raporcie Heather Grabbe z londyńskiego Centrum na rzecz Reformy Europejskiej (CER).
"Polska może stanąć w obliczu podobnego (co Włochy) problemu z chaotyczną administracją publiczną i chwiejną sytuacją polityczną" - przestrzegła wicedyrektor CER.
Związana z poszerzeniem rewolucja instytucjonalna w Unii będzie dwuetapowa - po upływie półrocznego okresu przejściowego znów nastąpią radykalne zmiany w Radzie i Komisji Europejskiej.
Wiąże się to z faktem, że nowy system instytucjonalny, przewidziany w Traktacie Nicejskim, zacznie obowiązywać dopiero 1 listopada 2004 - dokładnie pół roku po poszerzeniu. Z braku zgody co do przyszłej konstytucji UE nie wiadomo, jak długo przetrwa i ten nowy system.
KOMISJA EUROPEJSKA
1 maja w Komisji zasiądzie 10 nowych komisarzy - po jednym z każdego nowego państwa członkowskiego, w tym Danuta Huebner z Polski. Ściślej, zostaną oni formalnie mianowani przez Radę 6 maja po zatwierdzeniu przez Parlament 5 maja. Żeby nie komplikować sytuacji, Rada być może uczyni to ze wsteczną datą 1 maja.
Liczba komisarzy wzrośnie na pół roku z obecnych 20 do 30. Decyzje podejmuje się na ogół bez głosowania, ale jeśli do niego dochodzi, zapadają zwykłą większością głosów.
Polska będzie w półrocznym okresie przejściowym jedynym dużym krajem Unii z jednym komisarzem zamiast dwóch (Niemcy, Francja, Hiszpania, Wielka Brytania i Włochy mają po dwóch). Dopiero od 1 listopada, zgodnie z Traktatem Nicejskim, już wszystkie państwa członkowskie, duże i małe, będą miały prawo desygnować po jednym komisarzu.
Wcześniej przywódcy zebrani na szczycie UE w Brukseli 17-18 czerwca powinni wybrać nowego przewodniczącego Komisji, następcę Romano Prodiego. Powinien on następnie skompletować 25-osobowy skład nowej Komisji z osobistości wyznaczonych przez rządy.
W tym składzie znajdzie się większość, jeżeli nie wszyscy obecni nowi komisarze, wliczając świeżo mianowanych z Grecji, Hiszpanii i Francji. Jednak będą oni wszyscy musieli przejść przesłuchania w Parlamencie Europejskim i zyskać jego aprobatę przed 1 listopada.
PARLAMENT EUROPEJSKI
Parlament będzie już wtedy obradował w nowym składzie, który wyłoni się z wyborów 10-13 czerwca i nie zmieni się 1 listopada. Zasiądzie w nim 732 eurodeputowanych (dotychczas 626), w tym 54 z Polski.
Od maja do ukonstytuowania się nowego parlamentu w lipcu pełnoprawny status eurodeputowanych, także prawo do zwrotu kosztów prowadzenia biur i zatrudniania asystentów, będą mieli parlamentarzyści oddelegowani przez Sejm i Senat.
RADA UE
W Radzie UE przewiduje się półroczny okres przejściowy, w czasie którego Polska będzie dysponowała 8 głosami na 124. Do podjęcia decyzji, jeśli zapada tzw. kwalifikowaną większością głosów, a nie jednogłośnie, potrzeba będzie 88 głosów (czyli 71 proc.).
W systemie tym wielkie państwa (Niemcy, Francja, W. Brytania i Włochy) mają po 10 głosów, Hiszpania 8, "średniacy", w tym Holandia czy Czechy, po 5, a maleńki Cypr, Luksemburg czy Malta - po 2.
1 listopada wejdzie w życie system nicejski, dający Polsce i Hiszpanii po 27 głosów, a Niemcom, Francji, W. Brytanii i Włochom po 29 na 321. Do podjęcia decyzji potrzeba w nim 232 głosy, czyli 72,3 proc., a do jej zablokowania 90 głosów lub kilku państw reprezentujących ponad 38 proc. ludności UE.
W projekcie konstytucji UE proponuje się zastąpienie tego systemu 1 listopada 2009 nowym, w którym do decyzji trzeba tzw. podwójnej większości: zwykłej państw i trzech piątych (60 proc.) obywateli.
Daje to szczególną pozycję Niemcom z ich 82 mln ludności w porównaniu z 60 mln w wypadku Francji i 38 mln - Polski. Ale pozwala też zablokować decyzje przez koalicję 13 mniejszych państw zamieszkanych przez mniej niż 10 proc. unijnej ludności.
Obecnie trwają gorączkowe targi, żeby tak zmodyfikować ten system, aby przystały nań Polska i Hiszpania. Przewodniczący Konwentu Europejskiego, który zaproponował podwójną większość, Valery Giscard d'Estaing, sugeruje, żeby jeszcze przez kilka lat po 2009 roku państwa miały prawo sprawdzać, czy decyzję popiera kwalifikowana większość liczona na podstawie Traktatu z Nicei.
Jeśli decyzja dotyczyłaby ich "żywotnych interesów narodowych" i nie miałaby dostatecznego poparcia w systemie nicejskim, byłaby odrzucana, nawet gdyby popierała ją nowa podwójna większość.
Eksperci zwracają uwagę, że siła głosu w Radzie to nie wszystko. Na propozycje unijnych decyzji trzeba wpływać już od chwili ich rodzenia się w Komisji i następnie również, gdy są rozpatrywane w Parlamencie, zwłaszcza że coraz częściej współdecyduje on z Radą.
Jacek Safuta