Polska pod wodą. Rząd spóźnił się z pomocą
Trzeba zapamiętać, co kto spieprzył, robić to, co należy, albo zapamiętać, czego kto nie zrobił – stwierdził premier Donald Tusk podczas wizyty w jednej z gmin dotkniętej przez powódź. Chociaż słowa odnosiły się do lokalnych władz, dziś wiadomo, że największy grzech zaniechania popełniło podległe premierowi Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Już w sobotę 15 maja RCB wiedziało o możliwości wystąpienia powodzi. Mimo to MSWiA jeszcze w niedzielę wieczorem utrzymywało, że „nie występuje zagrożenie powodziowe”.
25.05.2010 | aktual.: 25.05.2010 12:11
Kilkanaście śmiertelnych ofiar, tysiące ewakuowanych ludzi, doszczętnie zniszczone domy, zakłady, drogi, mosty i straty szacowane w miliardach złotych – to efekt powodzi, która dotknęła Polskę. Na razie nie wiadomo, jaki będzie jej ostateczny bilans, jasne jest natomiast, że odbudowa infrastruktury i przywrócenie normalnego funkcjonowania na zalanych terenach potrwa latami.
Rządowe Centrum Bezradności
RCB zostało powołane m.in. do monitorowania zagrożeń oraz ich charakterystyki, oceny ryzyka ich wystąpienia, w tym dotyczących infrastruktury krytycznej, a także do sporządzania mapy ryzyka i mapy zagrożeń. Szef Rządowego Centrum Bezpieczeństwa wchodzi w skład Rządowego Centrum Zarządzania Kryzysowego, na którego czele stoi premier. Zgodnie z ustawą, RCB powinno na bieżąco monitorować sytuacje kryzysowe, w tym ewentualne zagrożenie powodzią. To właśnie Centrum otrzymuje komunikaty z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, na podstawie których określa aktualne zagrożenie. Jak ujawniło Radio RMF, już w sobotę, 15 maja, do RCB wpłynęły komunikaty z IMiGW o bardzo wysokich opadach deszczu i powodzi na Węgrzech i w Czechach. – Informację od RCB dostaliśmy w sobotę. Dzień wcześniej, w piątek 14 maja, mieliśmy wiadomość od wojewodów o lokalnych podtopieniach. Na bieżąco informacje były przekazywane, sytuacja monitorowana. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że w ciągu dwóch dni spadło tyle deszczu, ile
normalnie pada w ciągu dwóch miesięcy. Sytuacja była bardzo dynamiczna. Minister spraw wewnętrznych i administracji był w Małopolsce już w niedzielę, a w poniedziałek odbyła się narada w Krakowie, w której uczestniczył również premier. W Warszawie Rządowe Centrum Zarządzania Kryzysowego zebrało się później, ale nie można mówić o zaniechaniu, ponieważ działały wojewódzkie centra kryzysowe, które miały z nami stałą łączność – mówi nam Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy MSWiA.
„W sobotę do Centrum dotarła informacja o realnym zagrożeniu powodzią. Gdyby wszystko »grało« w strukturach, natychmiast powinien zostać zwołany rządowy zespół z odpowiednimi ministrami. Powinien też zostać wdrożony plan ratunkowy” – czytamy na stronie RMF24.
Jako jedną z głównych przyczyn braku odpowiednich reakcji w RCB komentatorzy wskazują na zmiany personalne w kierownictwie Centrum, które odbiły się na jego funkcjonowaniu.
W grudniu ubiegłego roku premier Donald Tusk odwołał nieoczekiwanie pełniącego obowiązki dyrektora RCB Przemysława Gułę, jednego z najlepszych specjalistów w kraju od zarządzania kryzysowego. Razem z nim odeszło z Centrum kilku ekspertów zajmujących się zarządzaniem kryzysowym; pracownicy Biura Monitorowania i Analizy Zagrożeń, szef Biura Ochrony Infrastruktury Krytycznej i Planowania oraz doradca Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Miejsce Przemysława Guły zajął Marcin Samsonowicz-Górski ze sztabu komendanta głównego Straży Granicznej, który podczas pierwszego spotkania ze swoimi podwładnymi z RCB stwierdził, że nie czuje się mocny w sprawach kryzysowych. – Ta decyzja ma charakter administracyjny i będzie sprzyjała większej sprawności tej instytucji – mówił w grudniu 2009 r. premier Donald Tusk.
W podobnym tonie wypowiadał się rzecznik rządu Paweł Graś: – Rządowe Centrum Bezpieczeństwa funkcjonuje normalnie, wypełnia wszystkie swoje zadania, nie ma żadnego powodu do paniki – mówił Graś.
Obecna powódź pokazała jednak, że RCB nie poradziło sobie z sytuacją. Zdaniem specjalistów, gdyby reakcja w Centrum była natychmiastowa, rozmiar tragedii byłby zdecydowanie mniejszy.
Błędy nie do naprawienia
Pierwsze informacje o zagrożeniu powodziowym IMiGW podał w sobotnie popołudnie 15 maja. „Sytuacja w dorzeczu górnej i środkowej Odry przedstawia się »szczególnie niebezpiecznie« – jeżeli prognozy wielkości opadów się potwierdzą, prawdopodobieństwo, że do niedzieli dojdzie do powodzi, wynosi 90 proc. (...). Również same opady deszczu mogą powodować liczne podtopienia, a także zniszczenia zabudowań, dróg i mostów, duże trudności komunikacyjne, a nawet stwarzać zagrożenie dla życia” – napisano w komunikacie.
W niedzielę wieczorem, 16 maja, dziennikarze za pośrednictwem poczty elektronicznej otrzymali z MSWiA następujący komunikat:
„Pomimo intensywnych opadów deszczu Wisła i Odra nie wystąpiły z koryt. Sytuacja hydrologiczna w kraju jest stabilna. W tym momencie nie występuje zagrożenie powodziowe. Na terenie województw opolskiego, małopolskiego, śląskiego i podkarpackiego doszło do lokalnych podtopień piwnic, garaży, dróg lokalnych oraz pól. (...) Strażacy Państwowej i Ochotniczej Straży Pożarnej są w stanie pełnej gotowości, a wojewodowie za pośrednictwem wojewódzkich Centrów Zarządzania Kryzysowego cały czas monitorują sytuację. Synoptycy zapowiadają, że opady deszczu potrwają do wtorku. Potem nastąpi poprawa pogody”.
Dzień później, 17 maja, MSWiA w swoim komunikacie powiadomiło dziennikarzy o „lokalnych podtopieniach”. Następnego dnia, 18 maja, resort spraw wewnętrznych mówił już o powodzi i o pięciu śmiertelnych ofiarach żywiołu. Dlaczego, mimo ostrzeżeń IMiGW o powodzi, MSWiA przez trzy dni bagatelizowało sprawę?
– Nikt ostrzeżeń nie bagatelizował. W niedzielę nie spodziewaliśmy się tak intensywnych opadów deszczu. Teraz nie jest czas na rozliczenia, tylko trzeba ratować ludzi – stwierdziła w rozmowie z „GP” Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy MSWiA. Faktem jest, że mimo ostrzeżeń ludzie z zagrożonych terenów nie zostali wcześniej powiadomieni o zagrożeniu.
– Nic nie zdążyliśmy zrobić. Dzwoniłam o siódmej do Centrum Zarządzana Kryzysowego, ale tam nikt nie odbierał, bo pracują od ósmej, a podobno miało być całodobowo – mówiła z płaczem 19 maja mieszkanka Sandomierza podczas wizyty premiera Donalda Tuska. – Zdążyliśmy tylko część rzeczy na piętro wynieść, a cały dorobek poszedł... To jest cios poniżej pasa – dodał jej mąż.
Niektórzy mieszkańcy zalanych terenów skarżyli się, że pomoc przyszła zbyt późno. – Musieliśmy ewakuować się na własnych pontonach, nie było strażaków. Dzisiaj jest wszystko, bo pan premier przyjechał – mówił jeden z mieszkańców Proszówek. Ludzie żalili się, że doszło do niekontrolowanego spuszczenia wody ze zbiornika w Dobczycach, o czym nikt ich nie poinformował. „Nie da się tego ogłosić wcześniej? Nie da się wody wcześniej spuścić? Tydzień temu meteorolodzy zapowiadali, że idą opady deszczu” – mówił inny mieszkaniec zalanej miejscowości.
Tydzień po tragedii, w poniedziałek 24 maja, wójt gminy Bochnia Jerzy Lysy (Małopolskie) wysłał do prokuratury zawiadomienie w sprawie wypuszczania wody ze zbiornika retencyjnego na rzece Rabie w Dobczycach. Według niego w wyniku tego zalany został znaczny obszar gminy.
Z powodzią nie poradził sobie także Wrocław – woda wdarła się na osiedle Kozanów. – Jeszcze rano prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz mówił, że nic nam nie grozi i wszystkie siły porządkowe zostały skierowane w inne miejsca. Przed południem woda przerwała wały i nas zalała. Dlaczego decyzją poprzedniego prezydenta Wrocławia Bogdana Zdrojewskiego (PO, obecny minister kultury) pobudowano bloki na terenach zalewowych? – pytali ludzie, którzy – jak na ironię – dostali mieszkania na Kozanowie po powodzi w 1997 r.
Utopione miliardy
Dziś nie wiadomo, ile będzie kosztowało usuwanie skutków powodzi, a przedstawiciele rządu mówią, że jest za wcześnie na oszacowanie strat. Według ostrożnych prognoz potrzebnych będzie co najmniej kilka miliardów złotych na odbudowę zniszczonych dróg, mostów, zakładów, domów. W kilku miejscach w Polsce – m.in. w Lanckoronie – osuwająca się ziemia zniszczyła domy i trzeba znaleźć nowe tereny, na których ludzie będą mogli się wybudować. Rząd zapowiada uruchomienie niskooprocentowanych kredytów dla powodzian i bezzwrotne zapomogi. Pomoc płynie też z Caritasu i różnych fundacji, uruchomiono także specjalne konta, na które można wpłacać pieniądze na pomoc dla powodzian. Pieniądze obiecała Unia Europejska, ale rząd dostanie je dopiero wówczas, gdy dokładnie oszacuje straty.
– Polska może liczyć na ponad 100 mln euro pomocy z Funduszu Solidarności UE. Ich uruchomienie nie jest zbyt szybkie. Dotychczasowy czas reakcji to od 4 do 6 miesięcy. To jest powolna procedura. Dlatego należy te pieniądze traktować jako rekompensatę już poniesionych kosztów – stwierdził Janusz Lewandowski, komisarz ds. budżetu w Komisji Europejskiej. Potrzebne są także pieniądze na budowanie wałów przeciwpowodziowych i zbiorników retencyjnych, których do tej pory nie wybudowano, a o których mówił opublikowany w marcu tego roku raport Najwyższej Izby Kontroli.
– Można było zapobiec powodzi. Rząd dotychczas nie opracował planu ochrony przed powodzią. Nie ma strategii, jak się na nią przygotować – stwierdził niedawno Jacek Jezierski, prezes NIK.
Z raportu NIK wynika, że prawie połowa wałów przeciwpowodziowych w województwie małopolskim nie gwarantuje bezpieczeństwa, a tylko 5 proc. ma aktualne wyniki kontroli technicznej.
Fatalnie jest z utrzymaniem przydrożnych rowów, lokalnych potoków i strumieni. Żadna ze skontrolowanych gmin nie ma ewidencji rowów, a połowa w ogóle ich nie oczyszcza. NIK alarmował, że poziom zagrożenia powodziowego w województwie małopolskim jest wyższy o co najmniej 15 proc. od przeciętnego zagrożenia powodziowego w Polsce. Na 182 gminy województwa, 146 (80 proc.) jest zagrożonych możliwością wystąpienia powodzi. W szczególnym stopniu niebezpieczeństwo grozi około 48 proc. obszaru województwa. Trzy lata przed raportem NIK, w 2007 r., ówczesna minister rozwoju regionalnego Grażyna Gęsicka przedstawiła listę strategicznych inwestycji, które miały być finansowane ze środków unijnych. Wśród nich znalazły się programy przeciwpowodziowe na łączną sumę kilkuset milionów euro. Największy dotyczył zbiornika wodnego przy zlewni rzek Wisły i Wisłoki, międzywojewódzki program poprawy bezpieczeństwa przeciwpowodziowego obejmujący pięć województw, m.in. małopolskie i świętokrzyskie. Te projekty zostały odrzucone przez
rząd PO–PSL.
„Była to jedna z pierwszych decyzji, którą nowa minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska podjęła po objęciu stanowiska. Bez wahania odrzuciła wszystkie projekty przeciwpowodziowe dla województwa podkarpackiego w tym budowę istotnego dla zarządzania przeciwpowodziowego zbiornika Kąty–Myscowa na Wisłoce” – mówiła w wywiadzie w 2009 r. dla „Naszej Polski” minister Gęsicka. Teraz rząd zapowiada „energiczne” działania legislacyjne, które mają na celu ograniczenie skutków następnych powodzi. Na razie poza mglistymi zapowiedziami nie wiadomo, na czym konkretnie miałyby one polegać. Z jednej strony marszałek Bronisław Komorowski mówi o nowej, bliżej nieokreślonej specustawie, a z drugiej popełnia gafę za gafą.
– Woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do głównej rzeki i do Bałtyku, więc nie słyszałem od dłuższego czasu o zjawiskach powodziowych, które by trwały dłużej niż tydzień czy dwa – stwierdził Bronisław Komorowski 18 maja. Kolejną złotą myśl marszałek wypowiedział kilka dni później, wizytując dotknięte kataklizmem tereny.
– Mieliście tu powódź rok temu, macie w tym roku, powinniście się przyzwyczaić – mówił kandydat PO na prezydenta Polski.
Dorota Kania