PolskaPolska moherowych wykształciuchów

Polska moherowych wykształciuchów

Donald Tusk przeżył swój cud - wygrał wybory. Teraz czas na drugi cud - by w obiecane w kampanii wyborczej przez Platformę Obywatelską pojednanie Polaków uwierzyli wszyscy wyborcy.

Z wygraną Platformy Obywatelskiej jest jak z pracą magisterską. Trzeba ją obronić, by móc mówić, że ma się ukończone studia wyższe, ale prawdziwe umiejętności i tak weryfikuje dopiero życie zawodowe. Platforma na egzaminie wyborczym dostała niespodziewanie wysoką ocenę i teraz w rządzeniu musi udowodnić, że jest jej warta. Przed Donaldem Tuskiem wyzwanie sformowania rządu, zapewnienie mu parlamentarnej większości, czyli stworzenie koalicji, i utrzymanie się przez cztery lata w sytuacji gdy w opozycji ma się w Sejmie Jarosława Kaczyńskiego, a w Pałacu Prezydenckim jego bliźniaczego brata Lecha.

Nowe rozdanie

Pierwsze ostrzeżenie przyszło już nazajutrz po wyborach. Politycy PiS zaczęli w mediach forsować pomysł, by prezydent miał wpływ na obsadzenie resortów siłowych, czyli na ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Obrony, Spraw Zagranicznych, oraz koordynatora służb specjalnych.

Wywołało to ostry sprzeciw PO. Bronisław Komorowski przypomniał, że prezydent „tylko i wyłącznie wskazuje kandydata do budowania większości w Sejmie” i mianuje wskazanych przez niego ministrów. Całkowitą odpowiedzialność za rząd ponosi więc premier – podkreślił.

Właśnie o te resorty rozbiły się dwa lata temu negocjacje koalicyjne PiS i PO. Jednak dziś szanse na dyktat PiS są mierne, i to z kilku powodów. Po pierwsze, jak podkreśla sekretarz PO Grzegorz Schetyna, to Platforma wygrała wybory i jest głównym rozgrywającym. Po drugie, prezes PiS w wieczór wyborczy zapowiedział, że przechodzi do opozycji, czyli rezygnuje z uwodzenia koalicją PO–PiS. I po trzecie, wreszcie Platforma ma swoich kandydatów na obsadę ministerstw siłowych. Tylko w przypadku szefa MSZ jest kilka propozycji: od Jerzego Buzka, byłego premiera w rządzie AWS, przez byłego szefa MON Radka Sikorskiego, po wiceprzewodniczącego PO Bronisława Komorowskiego, choć ten najchętniej widziałby się w roli marszałka Sejmu. Rozważana była nawet kandydatura byłego szefa dyplomacji Władysława Bartoszewskiego i z pewnością żadna z tych osób nie należy do faworytów Pałacu Prezydenckiego.

Meblowanie gabinetu

Poza tym trzeba pamiętać, że – zgodnie z obietnicą przedwyborczą PO – najpoważniejszym koalicjantem ma być PSL. Oficjalnie rozmowy mają zacząć się po 10 listopada, czyli po Radzie Krajowej Platformy. Kartą przetargową w tych negocjacjach będzie stanowisko wicepremiera i ministra rolnictwa. Choć wyłącznie do jednej teki cena ludowców za wejście do koalicji raczej się nie ograniczy.

Poza tym pojawił się całkiem realny pomysł stworzenia rządu fachowców, czyli skompletowania gabinetu premiera Tuska osobami spoza partii tworzących koalicję. Odpowiedzialny w PO za sprawy budżetowe Zbigniew Chlebowski, kandydat na ministra gospodarki, zasugerował, że ministrem finansów mógłby zostać niezależny ekspert. Niektórzy w Platformie nie wykluczają także, że znajdzie się miejsce dla cenionych ministrów z rządu Kaczyńskiego – Grażyny Gęsickiej, która odpowiadała za fundusze unijne, i Joanny Kluzik-Rostkowskiej, ministra pracy. Na to stanowisko Platforma ma wprawdzie własnego fachowca – Michała Boniego, który kierował resortem pracy w 1991 roku w rządzie Bieleckiego – ale obie panie mają w partii Tuska dobre notowania. Co więcej, mówi się, że taki ruch mógłby zapoczątkować coś, co zapowiadał PiS w razie wygranej. Czyli rozłam w szeregach politycznego przeciwnika i przejęcie części jego ludzi oraz elektoratu. PiS chciał to robić, wyciągając z Platformy konserwatystów. PO może spróbować użyć tajnej broni
Kaczyńskiego, czyli kobiet fachowców, by przeciągnąć część PiS na swoją stronę.

Partyjne czyszczenie

Wybory 2007 dokonały od dawna oczekiwanej na polskiej scenie politycznej zmiany, a mianowicie oczyściły ją z dwóch populistycznych partii – Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony. Niedawni koalicjanci rządzący Polską znikają aż do kolejnych wyborów. Oznacza to stabilizowanie polskiej polityki. W Sejmie pozostają cztery partie: PO z 209 głosami, PiS ze 166, LiD z 54 i PSL z 30 oraz jeden mandat dla przedstawiciela mniejszości niemieckiej. W Senacie sytuacja jest jeszcze bardziej klarowna – 60 miejsc dla Platformy, 39 dla PiS i jedno dla samotnego outsidera lewicy Włodzimierza Cimoszewicza. Inaczej mówiąc, pozostaje centrolewica, dwie partie prawicowe i ludowcy, partia obrotowa, czyli równie łatwo wchodząca w układy zarówno z lewicą, jak i prawicą.

– Granice między zwycięskimi partiami są dziś dość płynne, ale cztery lata stwarzają szansę na rzeczywistą, a nie tylko deklarowaną jak dotychczas- polaryzację sceny politycznej – uważa socjolog i politolog, profesor Jacek Wódz. Jego zdaniem w nadchodzącym czasie nastąpi przesunięcie PiS w kierunku nacjonalistyczno-katolickiej prawicy, co będzie wynikiem przejęcia elektoratu LPR. Dla PiS oznacza to także trudną decyzję o utrzymaniu przy sobie wyborców kojarzonych z antysemityzmem. Dotychczas Jarosław Kaczyński unikał antysemickich akcentów, ale postawienie w ostatniej kampanii wyborczej na osoby takie jak Ryszard Bender oraz ojciec Rydzyk, świadczy o tym, że w PiS idą zmiany.

Ostry skręt PiS w prawo może z kolei oznaczać, że bardziej liberalne i proeuropejskie skrzydło PiS (Paweł Zalewski czy Michał Ujazdowski) nie będzie się czuć w partii dobrze i zacznie przesuwać się w stronę PO. Podobny proces może nastąpić w LiD, w którym wielu działaczy deklaruje liberalno-europejskie sympatie. Stanie się tak jednak tylko wówczas, gdy LiD będzie próbował przejąć wykluczonych wyborców Samoobrony, czyli skręcić w lewo, a jednocześnie Platforma deklarowaną obywatelskość i europejskość rzeczywiście wcieli w życie. – Odetnie się raz na zawsze od najgłupszego hasła polityki europejskiej „Nicea albo śmierć” i nie będzie popierać inicjatywy przeciwko elitom jak lustracja – tłumaczy profesor Wódz.

Jeśli bowiem w procesie ustawy lustracyjnej obrońcą elit pozostanie lewica, to głównym beneficjentem w kolejnych wyborach okaże się LiD. To on przejmie proeuropejskie siły wyniszczonej władzą Platformy (partii rządzącej zawsze spadają notowania). Przy takim obrocie sprawy zamiast zwycięskiej dziś partii Tuska jako główne siły będziemy mieć lewicowo-centrowy LiD i prawicowo-nacjonalistyczny PiS. Krótko mówiąc, najbliższe cztery lata to czas na zdarcie masek i pokazanie prawdziwej twarzy. Na walkę z otwartą przyłbicą o stałe miejsce w parlamencie.

Zasypać podziały

Wygrana Platformy stawia przed tą partią – prócz rządzenia i porządkowania sceny politycznej – jeszcze jedno bardzo ważne zadanie. Mówił o nim sam Donald Tusk podczas wystąpienia tuż po ogłoszeniu wyników wyborów: „Platforma jest po to, aby Polacy poczuli się w swojej ojczyźnie lepiej niż do tej pory. Wiemy dobrze, że nałożyliście na nas wielki obowiązek – po pierwsze, obowiązek pojednania”. I rzeczywiście, wielu wyborców w tych wyborach głosowało na Platformę nie dlatego, że była to ich wymarzona partia, ale dlatego, że zmęczyła ich polityka antagonizowania prowadzona przez poprzednią ekipę. Przed Platformą więc karkołomne zadanie. Cokolwiek bowiem mówić o dwóch latach rządów PiS, udowodniły one, że słuchacze Radia Maryja to aktywna część społeczeństwa, pragnąca uczestniczyć w życiu społecznym. Oczekująca od polityków tłumaczenia swoich decyzji. Nie wiadomo rzecz jasna, czy ojciec Rydzyk dopuści do anteny ministrów nowego rządu, ale jeśli taka okazja się pojawi, to przedstawiciele nowej władzy nie powinni
ignorować toruńskich mediów. Właśnie po to, by nie utwierdzać podziałów tak wyraźnie zarysowanych przez ostatnie dwa lata.

Pierwszym sygnałem, że jest to możliwe, była stosunkowo wysoka wyborcza frekwencja ostatnich wyborów, przekraczająca 53 procent. Do udziału w głosowaniu wzywał zarówno Kościół, politycy, prywatne media, jak i ruchy obywatelskie, organizując akcje SMS-owe i wizerunkowe (filmy internetowe, plakaty). Siły te, tak jak wykorzystano do mobilizacji wyborców, należy teraz wykorzystać do jednoczenia Polaków. Nie do unifikacji ich myślenia, ale przekonania, że mieszkają w Polsce, w której jest miejsce dla wszystkich.

Niebezpieczeństwo cudów

Właśnie zakopanie rowów pomiędzy Polakami okazałoby się największym cudem, jakiego dokonać może Platforma. Między zwolennikami lustracji i ich przeciwnikami. Między tymi, dla których obrona polskich interesów oznacza wetowanie w Unii Europejskiej, a tymi, którzy siły kraju upatrują w umiejętności szukania kompromisu. Między zwolennikami centralnego sterowania państwem a zwolennikami rozwoju samorządów. Między dziennikarzami mediów publicznych i prywatnych, między rodzicami i dziećmi, których poglądy polityczne rozjechały się w ostatnim czasie, a nawet między małżonkami, którzy – jak Rokitowie – znaleźli się w tych wyborach po różnych stronach politycznej barykady. Tych podziałów narosło w Polsce wiele. Dlatego przywrócenie Polakom poczucia jedności, wspólnoty interesów może się okazać znacznie ważniejsze niż obiecywany w kampanii wyborczej przez Donalda Tuska cud gospodarczy. Ten, choć rozpisany na dziesięć zobowiązań Platformy, od przyśpieszenia wzrostu gospodarczego i podniesienia płac budżetowki, przez
likwidację NFZ, uproszczenie podatków, po walkę z korupcją i autostrady-, może okazać się cudem połowicznym, trudnym do udowodnienia. Bo co dla jednych jest znaczącą podwyżką czy postępem w budowie autostrad, dla innych będzie mało dostrzegalną zmianą. Nie mówiąc już o tym, że istotą procesów gospodarczych jest ciągłość i długotrwałość, więc cudowne zmiany z dnia na dzień są mało realne.

Opozycji łatwo będzie zatem obiecany przez Platformę Obywatelską cud gospodarczy uczynić przedmiotem drwin i ciągłych wypominek. W ten sposób sztandarowe hasło wyborcze może szybko stać się dla partii Tuska tym, czym dla PiS były obiecane w poprzedniej kampanii wyborczej trzy miliony mieszkań. Pustym haczykiem wyborczym. Natomiast jeśli uda się przekonać Polaków, że Polska jest krajem zarówno moherów, jak i wykształciuchów, to będzie znaczyło, że Platforma Obywatelska zdała wyborczy egzamin w praktyce.

Aleksandra Pawlicka

Kulturalnie po wyborach

Eustachy Rylski, pisarz
Jeżeli wynik wyborów się potwierdzi, to stworzył się optymalny układ polityczny z silną opozycją, niewielką liczbą partii i szansą na prorozwojową koalicję, jeżeli nie rządową, to parlamentarną. Z natury jestem pesymistą, ale nie na tyle uporczywym, by nie dostrzec dzisiaj wielkiej polskiej szansy, natomiast nie podzielam zachwytów niektórych polskich komentatorów nad frekwencją wyborczą, jest moim zdaniem cały czas kompromitująca.

Marian Opania, aktor
W poprzednich wyborach moje sympatie polityczne były podzielone między PO i PiS. Po dwóch latach rządów PiS całym sercem liczyłem na wygraną PO. PiS posiał w naszym i tak skłóconym narodzie wręcz bolszewicką nienawiść. A dziś potrzeba nam przede wszystkim rozmowy, nie obrzucania się kamieniami. Mam nadzieję, że Polska wejdzie na prawdziwie europejską drogę, że wyjdziemy z zaścianka Europy. Spodziewałem się tylko nieco większej przewagi PO. Cieszę się za to, że los w swoje ręce wzięli wreszcie ludzie

młodzi. Artur Rojek, muzyk
Jestem zadowolony z wyniku, ale to zadowolenie jest podszyte obawą, że nie wszystkie moje oczekiwania się spełnią. Platforma była jedyną słuszną opcją, bo to partia zdolna do kompromisu. PiS nie potrafił dogadać się z nikim, wierzę, że Platformie uda się stworzyć koalicję, która dobrze pokieruje państwem.

Przemysław Gintrowski, muzyk
Chyba nie powinienem w ogóle głosować, bo po 1989 roku przegrywam każde wybory. Dwa lata temu, licząc na kolację PO i PiS, zagłosowałem na Platformę Obywatelską. W tym roku głosowałem na PiS. Obawiam się rządów PO – Platforma naobiecywała tyle, że jeśli spróbuje spełnić obietnice, rozleci się budżet, jeśli nie spełni – partia polegnie w następnych wyborach. Boję się również o politykę zagraniczną – podobała mi się twarda, nieustępliwa polityka Prawa i Sprawiedliwości. Jedynym pozytywnym aspektem tych wyborów jest to, że nie będę już musiał oglądać konferencji prasowych z udziałem panów Giertycha i Leppera.

Łona, muzyk
Jestem szalenie zadowolony z wyniku wyborów, ale pozostawiam sobie margines na wątpliwości. Nie ufam bezgranicznie zwycięzcom, będę się przyglądał ich poczynaniom. Boję się, że powtórzą błędy poprzedników. W ostatnich tygodniach w wypowiedziach Donalda Tuska pojawiło- się sporo wcześniej zupełnie mu obcej demagogii, która, mam nadzieję, zniknęła wraz z ogłoszeniem pierwszych wyników.

Piotr Machalica, aktor
Przede wszystkim jestem bardzo szczęśliwy, że nie będę już musiał oglądać niektórych twarzy polityków w gazetach i telewizji. Mam nadzieję, że rządy PO będą wyglądały tak, jak zapowiedział jej przewodniczący w przemówieniu po ogłoszeniu wyników. Mam nadzieję, że cały naród się wreszcie uśmiechnie i – jak śpiewał Wojciech Młynarski – zacznie wreszcie żyć w tych nieciekawych czasach. Przewaga PO? Miażdżąca!

Wojciech Tomczyk, dramaturg i scenarzysta
Wygraną PO odbieram z mieszanymi uczuciami, bo partia straciła najwybitniejszego polityka. Jan Rokita był jednym z nielicznych polityków, którzy rozumieli konieczność przeprowadzenia zmian instytucjonalnych i prawnych. Trudno patrzeć z optymizmem w przyszłość, kiedy tacy ludzie odpadają z gry. Optymizmem za to napawa fakt niewejścia do parlamentu Samoobrony. Porażka PiS? Była nieunikniona...

Danuta Szaflarska, aktorka
Co za radość! Doceniam, że pewnych ludzi już na scenie politycznej nie będzie, i cieszę się wygraną PO. Tym bardziej że z tamtej strony głosy były przecież organizowane od dawna, a zryw tak zwanych wykształciuchów był spontaniczny. Gdy spojrzeć na to, co ostatnio działo się w Polsce i co mogło się dziać dalej, to jest wręcz ratunek dla kraju. Znów chce się tu mieszkać.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)