Polska będzie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Co z tego?
Jeśli nie zdarzy się coś nieprzewidywalnego, w piątek Polska zostanie wybrana przez Zgromadzenie Ogólne ONZ na jednego z niestałych członków Rady Bezpieczeństwa. Polska dyplomacja starała się o to od wielu lat. Ale co uczestnictwo w najważniejszym organie ONZ da naszemu krajowi?
Wybór Polski, która od 2018 roku zastąpi w Radzie Ukrainę, był niemal pewny od dłuższego czasu. Odkąd w 2016 roku ze starań o miejsce wycofała się Bułgaria, Polska została jedynym krajem z grupy wschodnioeuropejskiej w stawce. Dodatkowo, dyplomatom udało się pozyskać poparcie Niemiec.
- Trzeba przyznać, że Niemcy chodzili za naszą kandydaturą. O ile więc Waszczykowski nie porówna Merkel do Hitlera to możemy być spokojni - mówi WP osoba z obozu rządzącego.
Oficjalnie przedstawiciele MSZ są trochę bardziej ostrożni.
- Podchodzimy do tego z pokorą, ale bardzo optymistycznie. Nie ma tradycji, by przekazywać, ile ma się deklaracji poparcia na piśmie, ale jesteśmy dobrej myśli. Sytuacja Polski i innych państw, które się ubiegają o członkostwo w Radzie jest podobna - mówi WP Jakub Wawrzyniak, dyrektor Biura Rzecznika Prasowego MSZ. - Z drugiej strony trzeba pamiętać, że te głosowania mają charakter tajny, więc nigdy do końca nie wiadomo, jaki będzie ostateczny wynik - dodaje.
W tym roku, oprócz Polski o miejsca w liczącej 15 członków Radzie ubiegają się Peru, Kuwejt, Holandia, Wybrzeże Kości Słoniowej i Gwinea Równikowa - wszystkie one nie mają konkurentów w swoich grupach regionalnych. Ich kadencja rozpocznie się z początkiem 2018 roku i potrwa dwa lata.
Lata starań o miejsce
Jak podkreśla przedstawiciel MSZ, obecna sytuacja to rezultat długotrwałych starań i wielu spotkań szefa MSZ Waszczykowskiego, innych członków rządu oraz prezydenta. Ale w rzeczywistości dyplomatyczne zabiegi rozpoczęły się jeszcze wcześniej, za kadencji Radosława Sikorskiego. Sikorski już w 2008 roku prowadził kampanię na rzecz członkostwa w RB ONZ w 2010 r., ale dość szybko się z niej wycofał, w rezultacie oddając pole Bośni i Hercegowinie. W 2013 roku rząd, wraz z prezydentem Bronisławem Komorowskim ponownie zdecydowali się o ubieganiu się o miejsce w Radzie.
- Prezydent Komorowski już w swoich przemówieniach w ONZ w latach 2013 i 2014 prezentował polską kandydaturę. Takie starania zaczyna się z kilkuletnim wyprzedzeniem - mówi WP Roman Kuźniar, doradca ds. międzynarodowych byłego prezydenta. Ale nie mówi o przyszłym uczestnictwie Polski w Radzie Bezpieczeństwa jako o sukcesie.
- To jest rzecz standardowa. Kraje, które chcą się liczyć na scenie międzynarodowej, starają się o członkostwo. To zwiększa szanse na pokazanie się kraju, szczególnie jeśli kraj ma jakiś ciekawy program w polityce zagranicznej, zwiększa się liczba kontaktów, także z mocarstwami - mówi Kuźniar. - To, że się tam znajdziemy, wynika też z reguł gry, które panują, bo grupa wschodnioeuropejska ma zagwarantowane jedno niestałe miejsce członka Rady - dodaje.
Korzyści głównie wizerunkowe
Rola państw pełniących rolę niestałych członków Rady Bezpieczeństwa jest zwykle niewielka w porównaniu do pozycji mocarstw będących stałymi członkami, posiadającymi prawo weta. Daje jednak szanse na zyskanie większego prestiżu i wzmocnienia siły swojego przekazu. Ukraina, którą Polska zastąpi na stanowisku, wielokrotnie bardzo publicznie spierała się na forum Rady z Rosją, również w kwestii wojny w Donbasie. Zdaniem MSZ, już sama kampania na rzecz członkostwa przyniosła Polsce korzyści. - Była to przede wszystkim formą promocji Polski. W ramach kampanii Polska miała możność rozmawiać z partnerami z odległych regionów geograficznych, z którymi zazwyczaj się nie spotykała i mamy nadzieję, że to pomoże nam rozszerzyć mapę naszych interesów politycznych i gospodarczych - mówi Wawrzyniak.
Z kolei Kuźniar wskazuje, że uczestnictwo w obradach najważniejszego ciała Narodów Zjednoczonych może też mieć wymierne skutki polityczne.
- Nawet jeśli mocarstwa się na coś uprą, a nie będą miały większości głosów wśród niestałych członków, to nie będą mogły tego zrobić - mówi ekspert. Podaje przykład amerykańsko-brytyjskich starań o rezolucję Rady Bezpieczeństwa pozwalajacej na inwazję Iraku. Do głosowania wówczas nie doszło m.in. z powodu braku poparcia dla niej ze strony większości państw spoza wielkiej piątki. - Czasem kraje, które nie spodziewają się niczego nadzwyczajnego, nagle są wciągane w centrum najważniejszych wydarzeń i to jest dla nich test na pewną dojrzałość polityczną i dyplomatyczną - uważa Kuźniar.
Jaka rola Polski?
Jaką rolę zamierza odgrywać w ONZ nasz kraj? Według MSZ, Polska będzie skupiać się na przestrzeganiu zasad "solidarności, odpowiedzialności i zaangażowania" oraz aktywnie pomagać w rozwiązywaniu konfliktów na Bliskim Wschodzie.
- Jako zdecydowany głos z naszego regionu zamierzamy podkreślać znaczenie poszanowania podstawowych zasad prawa międzynarodowego, w tym suwerenności i integralności terytorialnej - zapowiada Wawrzyniak.
Kuźniar wątpi jednak, by Polska mogła skorzystać ze swojej szansy.
- Obecny rząd w roli promotora prawa międzynarodowego będzie niewiarygodny, a wręcz śmieszny. To jest rząd i który nie szanuje prawa wewnątrz i który nie dotrzymuje naszych zobowiązan międzynarodowych, czego przykładem jest nasza działalność w Unii Europejskiej - argumentuje Kuźniar. - Myśmy inicjowali proces ubiegania się o miejsce w Radzie w zupełnie innej sytuacji jeżeli chodzi o międzynarodową pozycję Polski. Teraz jest ona dramatyczna, bo nasz kraj jest widziany jako raróg, dziwoląg, który nie ma zbyt wiele do zaoferowania. My tam oczywiście wejdziemy, niejako z rozpędu, bo wcześniej opowiedziała się za nami grupa regionalna. Podejrzewam jednak, że dziś Polska takiej szansy by nie uzyskała - spekuluje były doradca prezydenta.
Wawrzyniak twierdzi jednak, że to działaniom obecnej ekipy zawdzięczamy obecną pozycję w wyborach do Rady Bezpieczeństwa. Wskazuje, że rezygnacja Bułgarii z ubiegania się o członkostwa w listopadzie 2016, to wynik polskich zabiegów dyplomatycznych.
Zmiany w dyplomacji?
Oprócz korzyści wizerunkowych i dyplomatycznych z elekcji Polski do Rady Bezpieczeństwa ONZ, może ona mieć jeszcze jeden efekt - w krajowej polityce. Od dłuższego czasu pojawiają się doniesienia, że sukces w Nowym Jorku może być wygodnym momentem do spodziewanej od dawna wymiany ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego. Według informacji WP uzyskanych od rozmówców w PiS i polskiej dyplomacji, władze partii poważnie rozważają wysłanie szefa dyplomacji do Nowego Jorku jako ambasadora przy ONZ - choć jest to jeden z kreślonych na Nowogrodzkiej scenariuszów. Wraz z inauguracją członkostwa Polski w Radzie 2018 roku zastąpiłby obecnego ambasadora i byłego wiceszefa MSZ w rządzie Platformy Bogusława Winida. Problemem byłoby jednak znalezienie następcy szefa dyplomacji bo. W tym kontekście pojawiają się nazwiska Jacka Saryusza-Wolskiego, Konrada Szymańskiego i Adama Bielana.
- Przez chwilę pod uwagę brana była też Anna Fotyga, ale na szczęście wybiliśmy ten pomysł z głowy prezesa - mówi rozmówca WP w PiS. - Ale to, co zamierza zrobić w sprawie MSZ to wie tylko on - dodaje.
Czy Waszczykowski sprawdziłby się w bardzo publicznej roli przedstawiciela Polski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ?
Prof. Kuźniar nie chce spekulować, lecz według niego ocena pracy szefa MSZ jest jednoznacznie zła.
- Mówię to z żalem, bo to mój były kolega, z którym razem walczyliśmy o członkostwo w NATO i ma on swoją dobrą kartę w tym zakresie. Ale jego obecny dorobek jest porażką, bo swoimi działaniami przyniósł Polsce konkretne szkody. Choć pewnie byłby lepszym ministrem, gdyby nie musiał wykonywać poleceń wydawanych z góry - podsumowuje były doradca prezydenta.