Polscy niewolnicy w Wielkiej Brytanii

Po kilkanaście godzin pracują w wodzie i brudzie. Jeśli rezygnują w ciągu miesiąca, tracą zapłatę. W szczerym polu, kilka mil od Oksfordu, stoi barak firmy Just Prepared Limited.

Polscy niewolnicy w Wielkiej Brytanii
Gazeta Wrocławska

Chcemy tam dyskretnie wejść i zrobić zdjęcia. Małgorzata Gofron, lat 22, ze Szczurowej koło Brzeska, chce, by "wszyscy zobaczyli, jak tu na prawdę jest". Już nie boi się szefa jak inni pracownicy. Tomasz Chabura, lat 27, z Wrzępi koło Bochni, zabezpiecza tyły.

W środku czuć smród gnijących warzyw i owoców, słychać jazgot maszyn. W brudnej hali bez okien, po kostki w wodzie, pracują Polacy. Jedni tną warzywa, drudzy zanurzają ciężkie kosze w cuchnącym płynie dezynfekującym, inni obsługują maszyny do szatkowania. Nie wolno ze sobą rozmawiać. Jest niedziela. Pracują od ósmej rano, w sumie już szesnaście godzin. Skończą za godzinę.

Hala ma ok. 20 m długości, tyle samo szerokości. Niedawno zawalił się nad nią strop. Polacy byli akurat na korytarzu. Cudem uszli z życiem. Robimy zdjęcia i jedziemy do Upper Heyford, gdzie Małgorzata i Tomasz z czwórką Polaków mieszkają w domu wynajętym od szefa firmy.

Na piecu stoi gar pierogów. Małgorzata miała czas gotować, od paru dni nie chodzi do pracy. Jednak jako pierwszego boss wyrzucił Tomka: Niby ukradł pięć saszetek detergentu. A on nie ukradł, tylko pożyczył. Jakeśmy mieli kończyć pracę, była dziesiąta wieczór w niedzielę. W domu brakło proszku do prania, a gdzie go kupić w niedzielę w nocy? My na zakupy tylko raz w tygodniu jeździmy do Tesco, jak nas szef zawiezie, bo mieszkamy z dala od miasta- mówi Małgorzata. Tomek: Po pracy musi się ubranie uprać, bo tak śmierdzi, że nam się zbiera na wymioty. Ja go poszedłem przeprosić i mu te saszetki oddać. Jeszcze 20 funtów dodać, ale on nie chciał i powiedział, że już tam nie pracuję.

W domu stoi kilka mebli, za które musieli zapłacić. Małgorzata: Jakeśmy się tu wprowadzili, były tylko cztery ściany i kuchenka gazowa. Szef nam kupił: sześć łóżek, lodówkę, mikrofalówkę, garnki, sztućce. Jeszcze firanki- wylicza na palcach. Ściągnął za to po 90 funtów na tydzień, z sześciu osób, przez pięć tygodni... No tak, wychodzi 2,7 tys. funtów. Szef, Barry Spencer, słono przepłacił... Nie powiedział też, że odda pracownikom depozyt, po 152 funty od głowy. Na dodatek nie zapłacił im za ostatni tydzień.

A co tydzień to nam odliczał po dwie godziny- dodaje Tomek. Jak się 70 godzin przepracuje, ino za 68 policzy. Za godzinę mieli dostawać po 5,60 funta: Na rękę nam wychodzi po 4,40. Bo niby szef podatki musi zapłacić. Kłopot w tym, że nawet jeżeli szef uiszcza podatek, a nie zabiera pieniędzy dla siebie, jego pracownicy nie będą sobie mogli tego podatku odebrać od brytyjskiego fiskusa. Bo nie dostali od szefa pisemnego potwierdzenia, że u niego pracowali. Firma nie korzysta z pomocy lekarzy. Jak Krzysiek palec przeciął i mu ścięgno pękło, Barry powiedział, że go zawiezie do lekarza, ale nie zawiózł. Tylko mu palec zawinęli i dalej pracował- opowiadają. My ciągle pytali, czy praca legalna. Menedżerka mówi, że tak. Ona też Polka, ale tylko patrzy, jak mu pieniędzy przysporzyć. Na nas tak wrzeszczy, że coraz ktoś z pracy odchodzi i nawet o pieniądze nie pyta. W miesiącu odchodzą bez zapłaty średnio dwie osoby. To oznaczałoby 500 funtów zysku dla szefa. Bo pracownicy zarabiają na rękę po około 250
funtów tygodniowo. Małgorzata: Szef powiedział, że jest takie prawo: jak się nie przepracuje dwóch tygodni, żadne pieniądze się nie należą. Tomek: Najgorsze, że ile by się godzin nie przepracowało, to i tak jest tylko jedna przerwa, pół godziny. I nie wiadomo, kiedy wypadnie; może w południe, może dopiero po czwartej. To zależy od zamówień. A jak się chce siku... Zabraniają pić. Mówią, że wtedy sikamy i nie pracujemy. Klozety na klucz zamykają, trzeba prosić.

Już pierwsza nad ranem. Na dziewiątą znów trzeba być w pracy. Wreszcie jest bus. Andrzej runął na łóżko w ubraniu. Nie ma siły czekać na łazienkę. Bo łazienka jest jedna i już w busie trzeba podnieść rękę, żeby zamówić sobie kolejkę. Kto się zagapi, idzie ostatni. Jeszcze chińska zupa z torebki, bo komu by się chciało gotować. Za pół godziny będą już spać. I znowu do pracy. Gdzie niewolnicy z Polski mogą szukać pomocy?

Dopiero niedawno pod presją związków zawodowych brytyjski rząd powołał Urząd Rejestracji Naganiaczy Siły Roboczej. Taki właśnie ładunek emocjonalny zawiera nazwa: The Gangmasters Licensing Authority. Agencja monitoruje warunki pracy imigrantów zagrożonych wykorzystywaniem przez pracodawców. Zapewne powinien tam być zarejestrowany również Barry Spencer, dyrektor Just Prepared Limited. Ale nie jest. Pytamy bossa, czy Polacy pracują legalnie. Spencer: Oczywiście. - A dlaczego nie mają kontraktów na piśmie? Bo im nie potrzeba. - Jednak prawo mówi, że najpóźniej po dwóch miesiącach od zatrudnienia pracodawca musi dać kontrakt na piśmie. Spencer wzrusza ramionami. - Czy pana pracownicy są zarejestrowani w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i mają numer ubezpieczenia? Spencer zaczyna się denerwować: Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Jak chcą, niech się rejestrują. To ich sprawa. Ci Polacy są po prostu leniwi. Czyżby boss nie rozumiał, że jak pracuje się kilkadziesiąt godzin na tydzień, a wolna jest tylko
sobota, gdy zamknięte są urzędy - ciężko cokolwiek załatwić? Zresztą bez zaświadczenia o zatrudnieniu, podpisanego przez szefa, Polacy nie mogą się zarejestrować.

Nie udało się zapytać dyrektora, gdzie przelewa pieniądze, które co miesiąc potrąca pracownikom, bo wypchnął nas, poszturchując, z biura.

Jeszcze jedno budzi zastanowienie. Polaków zatrudnia Just Prepared Limited. Jednak zaledwie sto metrów od baraku, w którym pracują, stoją dwa podobne, na których wielkimi zielonymi literami napisano: Fresh Direct. To wielka firma, także przetwarzająca owoce i warzywa, duma hrabstwa. Zdobyła już 12 nagród za biznesowe sukcesy i przestrzeganie zasad etycznych. Zatrudnia pięćset osób, w tym wielu Polaków. Mają legalne kontrakty, płatne urlopy, trzy przerwy dziennie. Zarabiają ponad wymaganą stawkę minimum.

Ale coś się tu nie zgadza. Na skrzynki, w które niewolnicy z Just Prepared Limited pakują warzywa, naklejają logo właśnie Fresh Direct. Dyrektor Nigel Harris wyjaśnia relacje między Just Prepared Limited i jego firmą: Po prostu sprzedajemy ich produkty. Zapytany, czy zna warunki pracy w firmie Spencera, odpowiada, że nie. Może, ale trudno jednak uwierzyć, że nie odwiedził zakładu położonego tak blisko, z którym współpracuje. Na domiar złego przedwczoraj Barry Spencer wręczył Polakom nieudolnie napisane wypowiedzenie, w którym domaga się, aby opuścili domy do 30 listopada. Dokument pozbawiony jest mocy prawnej, bo w myśl brytyjskich przepisów lokatorom należą się co najmniej dwa miesiące wymówienia. Jednak Polacy boją się, że boss nie zawaha się wyrzucić ich na bruk. Będą wtedy i bez pracy, i bez dachu nad głową.

Nie daj się oszukać brytyjskim i irlandzkim firmom

Po pierwsze: nie ufaj ogłoszeniom drobnym, które kuszą wysokimi dochodami. Z dystansem trzeba też traktować oferty, w których pojawia się wyłącznie numer komórkowy (brytyjski zaczyna się od 07 lub 00447). Firma, która żąda pieniędzy za pośrednictwo, jest zdyskwalifikowana. Za szukanie pracowników powinien płacić tylko pracodawca.

Po drugie: korzystaj ze sprawdzonych pośredników. W Polsce i Irlandii muszą oni dysponować specjalnym certyfikatem. Wlk. Brytania rejestracji nie wymaga, ale rzetelne biura są zwykle zrzeszone w organizacji Recruitment and Employment Confederation (www.rec.uk.com)
.

Po trzecie: sprawdź, czy firma, która ma Cię zatrudnić, w ogóle istnieje. Listę zarejestrowanych firm brytyjskich można znaleźć pod adresem: wck2.companieshouse.gov.uk.

Po czwarte: sprawdź warunki, jakie oferuje pracodawca. Brytyjczycy nie mogą płacić mniej niż 5,52 funta za godzinę dorosłym powyżej 22 lat; 4,60 funta pracownikom od 18 do 21 roku życia; a 17-latkom nie mniej niż 3,40 funta. Te zasady nie dotyczą jedynie pracowników rolnych.

POLSKA Gazeta Wrocławska
Anda MacBride

Źródło artykułu:WP Wiadomości
niewolnicypolacywykorzystywanie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)