HistoriaPolscy gangsterzy w Ameryce. Polacy siali postrach w USA

Polscy gangsterzy w Ameryce. Polacy siali postrach w USA

Kilku Polakom udało się zrobić oszałamiające kariery w amerykańskim podziemiu przestępczym. Byli wśród nich zarówno żądni zemsty rewolwerowcy, jak i biznesmeni, którzy od rozlewu krwi woleli liczyć zarobione pieniądze - pisze Adam Gaafar w artykule dla Wirtualnej Polski.

Polscy gangsterzy w Ameryce. Polacy siali postrach w USA
Źródło zdjęć: © Biblioteka Kongresu USA

23.11.2016 10:30

Al Capone mógł wreszcie odetchnąć z ulgą, gdy w nekrologach pojawiła się wiadomość o śmierci Henryka Wojciechowskiego. W tym samym czasie swoją gangsterską pozycję budował Meier Suchowliński, przyszły ojciec chrzestny amerykańskich kasyn. Za finanse największych mafiosów nierzadko odpowiadali żydowscy emigranci z Polski. Piorąc brudne pieniądze i przekupując miejscowych stróżów prawa, byli dla przedstawicieli podziemia gwarantem bezkarności.

W gronie naszych rodaków znajdziemy oczywiście niejednego wielkiego męża, który w oczach przeciętnego Amerykanina budzi dziś podziw i szacunek. Wśród znanych za oceanem Polaków byli też jednak tacy, którzy realizując ''american dream'' na swój własny, nielegalny sposób, zapisywali kolejne rozdziały w historii przestępczości zorganizowanej. Skąpani w strumieniach krwi i milionów dolarów, siali postrach od Nowego Jorku po Las Vegas, zapewniając sobie wieczną - choć niechlubną - sławę.

Śmiertelny wróg króla Chicago

Henryk Wojciechowski, szef irlandzkiego gangu North Side, dwukrotnie próbował pozbawić życia jednego z najsłynniejszych mafiosów na świecie. Al Capone obawiał się go do tego stopnia, że postanowił zamówić opancerzonego cadillaca.

Jedne źródła podają, że Wojciechowski wyemigrował z Polski w wieku trzech lat. Inne, że urodził się już w Chicago. Mimo to amerykańska prasa od zawsze podkreślała jego polskie pochodzenie, nadając mu przydomki ''The Pole'' (Polak) oraz ''The Polack'' (pejoratywne określenie Polaka stosowane w krajach anglosaskich). Po przybyciu do USA rodzice Henryka zmienili nazwisko na Weiss, a jemu nadali przybrane imię Earl.

Henryk dość szybko wszedł w konflikt z prawem - gang uliczny North Side założył wraz z kilkoma kolegami, gdy był jeszcze nastolatkiem. Członkowie grupy zajmowali się początkowo napadami na lokalnych przedsiębiorców i kradzieżami samochodów. Ogromnej fortuny dorobili się w latach 20., przemycając alkohol z pobliskiej Kanady.

Wojciechowski słynął ze swej dużej pobożności. Nigdy nie opuszczał niedzielnej mszy, a lokalni dziennikarze pisali, że oprócz rewolweru zawsze ma w kieszeniach różaniec i krucyfiks. Jedna z redakcji ironizowała nawet, że dzięki temu ''mógł udzielić każdemu wrogowi ostatniego namaszczenia''.

Al Capone, 1930 r. fot. Wikimedia Commons

Arogancja pierwszego szefa North Side, Irlandczyka Diona O'Baniona, doprowadziła do wojny z Chicago Outfit (grupą, do której należał Capone). Po tym jak próbował oszukać przełożonego Capone, Johna Torrio, stao się pewne, że Włosi mu tego nie podarują. Nasłani zabójcy zastrzelili go 10 listopada 1924 r. Wojciechowski, który został nowym przywódcą, poprzysiągł zemstę.

Dwa miesiące później gangsterzy z North Side zaatakowali ''człowieka z blizną'' (jak nazywano Capone) nieopodal jego ulubionej restauracji. Padło 26 strzałów, jednak Capone wyszedł z ataku bez szwanku. Drugi zamach był już dużo bardziej spektakularny. 20 września 1926 r. pod lokal w miejscowości Cicero zajechało osiem samochodów. Ludzie Weissa zastali tam Capone w czasie lunchu. Otworzyli ogień, oddając łącznie około 1000 strzałów. Capone udało się przeżyć dzięki ochroniarzowi, który w ostatniej chwili zasłonił go własnym ciałem.

Po tym wydarzeniu próbował dogadać się z Weissem. Rozmowa pojednawcza zakończyła się jednak totalnym fiaskiem. Wojciechowski zażądał bowiem od Capone, aby ten zlikwidował dwóch swoich ludzi: Johna Scalise i Alberta Anselmiego (uważał, że to oni zabili O' Baniona). 11 października 1926 r. opłaceni przez Capone ''cyngle'' zastrzelili Weissa nieopodal Katedry Najświętszego Imienia Jezus. Jak na ironię, trzy lata później król chicagowskiej mafii ''spełnił'' jego prośbę, uznając Scalise i Anselmiego za zdrajców.

Księgowi mafii

W warunkach amerykańskiej prohibicji świetnie odnajdywali się zwłaszcza polscy Żydzi. Niektórzy z nich zostali najbardziej wpływowymi gangsterami tamtych czasów (zapewne z tego powodu za Żyda uważano też mylnie Wojciechowskiego).

W Chicago zyski z prostytucji czerpali Jack Zuta oraz pochodzący z okolic Krakowa Jake Guzik. Początkowo rywale, z czasem koledzy z gangu: w latach 20. obaj pracowali jako księgowi Ala Capone. Guzik, odpowiadający za wręczanie łapówek urzędnikom, sędziom i policjantom, zyskał wkrótce przydomek ''Greasy Thumb'' ("Tłusty Kciuk"). W chicagowskich kręgach mawiano bowiem, że ''palce ma wiecznie tłuste od liczenia pieniędzy''.

Henryk Wojciechowski (Hymie Weiss), 1926 r. fot. Wikimedia Commons

Lojalność Guzika sprawiła, że nie musiał nawet nosić broni. Pewnego razu podsłuchał rozmowę dwóch ludzi planujących zamach na jego szefa. W porę ostrzegł Capone, czym zapewnił sobie jego protekcję. Kiedy Guzik został pobity przez miejscowego oprycha, niejakiego Johna Howarda, Capone od razu poszedł rozprawić się z napastnikiem. Znalazł go w pobliskim barze. ''Dlaczego pobiłeś Jake'a ?!'' - krzyczał przy wejściu. Howard, który popijał właśnie drinka ze swoim kolegą, chciał pokazać, że nie boi się wielkiego Ala. ''Lepiej wracaj do swoich panienek alfonsie'' - syknął tylko przez zęby. Wtedy Capone wyciągnął pistolet i strzelił mu prosto w głowę.

Wierność Guzika została wystawiona na ciężką próbę w kwietniu 1930 r. Groziło mu wówczas więzienie za przestępstwa podatkowe, ale podczas przesłuchania nie wydał nikogo z Chicago Outfit. Mafijni bossowie docenili oczywiście jego postawę, dlatego po kilku latach odsiadki wrócił na stanowisko głównego księgowego.

Jack Zuta, który wyemigrował do USA jako osoba pełnoletnia, był jego dokładnym przeciwieństwem. Gdy pod koniec lat 20. agenci federalni deptali grupie Capone po piętach, bez namysłu uciekł do wrogiego North Side. W czerwcu 1930 r. Stanami wstrząsnęło zabójstwo Alfreda ''Jake'a'' Lingle'a, dziennikarza ''Chicago Tribune'', który lawirował pomiędzy policją i mafią. Zuta znalazł się w kręgu podejrzanych. Niczego mu nie udowodniono, ale przeznaczenie dopadło go już dwa miesiące później. 1 sierpnia został zastrzelony przez pięciu nieznanych sprawców podczas zabawy tanecznej w ośrodku wypoczynkowym w Milwaukee. Napastnicy, oddając kilka strzałów w głowę, nie spełnili tym samym życzenia Zuty, który zwykł mawiać: ''Nie boję się kul, ale nie chcę, żeby zmasakrowano moją twarz''.

Ojczyzna go nie chciała

Wysoką pozycją w strukturach Chicago Outfit cieszył się również Abram Sycowski. Pochodził z leżącej nieopodal Częstochowy miejscowości Wielgomłyny, gdzie mieszkał do szóstego roku życia. Przez długi czas był księgowym i prawą ręką Capone, ale tuż przed jego upadkiem zaczął z nim rywalizować. Amerykanie nadali mu pieszczotliwy przydomek ''Kid Tiger'' (''Tygrysek'').

Sycowski także dorobił się bajecznej fortuny na przemycie alkoholu. O tym, jak dużymi sumami obracał, świadczy wysokość jego zaległych podatków. Pod koniec lat 30. wyliczono, że jest on winien amerykańskim władzom ponad 80 mln dolarów. Dobre czasy dla Sycowskiego skończyły się wraz z aresztowaniem Capone. Wiedział, że jeśli teraz nie opuści USA, federalni prędzej czy później dobiorą się także do niego. Wyjechał w 1933 r., tułając się odtąd po różnych krajach Europy. Próbował osiedlić się w Polsce, ale władze II RP odmawiały mu prawa wjazdu, obawiając się rozwoju przestępczości zorganizowanej.

Sycowski nie zamierzał jednak tracić kontaktu z ojczyzną, dlatego chętnie odpowiadał na pytania polskich dziennikarzy. Szerokim echem odbił się wywiad, udzielony przez niego w 1938 r. redakcji ''Głosu Porannego''. ''Kid Tiger'' z rozbrajającą szczerością wypowiedział się wtedy o Alu Capone: ''Zupełnie nie wiem dlaczego ten typ jest taki sławny i uchodzi za króla gangsterów. W rzeczywistości nie jest to żadna wybitna osobistość, jest to straszliwy tchórz. Zawsze, gdy się robiło niebezpiecznie, kazał pracować innym ludziom, a sam usuwał się w bezpieczne miejsce''.

Dziel i rządź

Meier Suchowliński - w Ameryce znany bardziej jako Meyer Lansky - był jednym z największych gangsterów żydowskiego pochodzenia. Zawsze podkreślał z dumą, że jego ojczyzną jest Polska.

Przyszedł na świat 4 lipca 1902 r. w będącym pod zaborem rosyjskim Grodnie. W wieku 9 lat wyjechał wraz z matką i bratem do Nowego Jorku, dołączając do przebywającego tam już od pewnego czasu ojca. Lansky bardzo wcześnie zaczął przejawiać ponadprzeciętną inteligencję i wysoko rozwinięte zdolności analityczne. Jako dziecko zaliczył w ciągu roku materiał z dwóch klas szkoły podstawowej. Niestety rodziców nie było stać na jego dalszą edukację, dlatego na podstawówce musiał poprzestać.

Jack Zuta fot. Wikimedia Commons

Sprytny gangster zawsze inwestował pieniądze w taki sposób, aby organy ścigania nie były w stanie udowodnić mu oszustw podatkowych. Swoją potęgę budował przede wszystkim na hazardzie. W latach 30. jego pozycja była już na tyle silna, że wszedł w skład organu rządzącego w Narodowym Syndykacie Przestępczym. Autorytet, jakim się cieszył, wynikał z jego zdroworozsądkowego toku myślenia. Unikał stosowania przemocy, rozumiejąc, że wieloetniczne gangi osiągną większe korzyści, jeśli zamiast walczyć o wpływy, zaczną się nimi dzielić. Likwidował tylko tych mafiosów, którzy zagrażali ustalonemu porządkowi. ''Prowadziliśmy biznes niczym koncern samochodowy Forda. [...] Sprzedawca Forda nie strzela do sprzedawcy Chevroleta. Oni próbują się przelicytować'' - mówił.

Lansky' ego śmiało można nazwać jednym z głównych budowniczych Światowej Stolicy Rozrywki. To właśnie jemu Las Vegas zawdzięcza rozwój olbrzymiej sieci kasyn. Przedsiębiorczy gangster nie ograniczał się jednak tylko do amerykańskich metropolii. Swoje kasyna i hotele zakładał również na terenach wyspiarskich, m.in. na Haiti, Karaibach i Bahamach. Partnerem w jego interesach był nawet dyktator Kuby Fulgencio Batista. Gdy Lansky musiał zwinąć interes w tym kraju, tym razem nie zamierzał obyć się bez rozlewu krwi. Za głowę osoby, która do tego doprowadziła, oferował milion dolarów. Nie zważał specjalnie na fakt, że był nią sam Fidel Castro. Nowe władze zamknęły bowiem wszystkie kasyna na Kubie. Lansky miał powody do złości tym bardziej, że interes z Batistą był jego pierwszym, który prowadził w pełni legalnie.

Meier Suchowliński (Meyer Lansky), 1958 r. fot. Wikimedia Commons

Król Las Vegas był jednakże osobą równie genialną, co zuchwałą. Z tej drugiej strony dał się poznać pod koniec 1974 r. W filmie ''Ojciec chrzestny II'' jeden z mafiosów - wszechpotężny Hyman Roth - był wzorowany właśnie na Lanskym. Tuż po premierze gangster zadzwonił do odtwórcy tej roli, Lee Strasberga. ''Czy mogę rozmawiać z panem Hymanem Rothem?'' - zaczął w żartobliwy sposób. Na pytanie aktora z kim ma przyjemność, odparł ironicznie: ''Jestem trochę rozczarowany. Myślałem, że przestudiowałeś dokładnie mój głos''. Gdy Strasberg poznał w końcu tożsamość swojego rozmówcy, zastygł w bezruchu. Przez jego głowę przewijały się przeróżne myśli: skąd gangster zna jego prywatny numer telefonu? czy dzwoni do niego z pogróżkami? Suchowliński szybko rozwiał te obawy, mówiąc: ''Chciałem tylko złożyć gratulacje. Naprawdę wspaniale mnie zagrałeś, ale mogłeś być nieco bardziej sympatyczny''.

Lansky zmarł w 1983 r. w swojej posiadłości w Miami. Spadek, jaki pozostawił rodzinie, opiewał na sumę 300 milionów dolarów.

Bezwzględny morderca

Kolejnym gangsterem polskiego pochodzenia, który pracował dla włoskich klanów mafijnych, był Richard Kuklinski (niespokrewniony ze słynnym pułkownikiem), płatny zabójca rodziny Gambino. Jego wyrafinowane sposoby mordu sprawiły, że w historii kryminalistyki zapisał się jako wyjątkowo okrutny zbrodniarz.

Urodził się w 1935 r. w New Jersey jako drugie dziecko Stanisława i Anny Kuklinskich. Jego ojciec przybył do Stanów z Warszawy, matka - z Dublina. Dom Richarda zdecydowanie nie był przykładem rodzinnej sielanki. Przyszły gangster często był katowany przez nadużywającego alkoholu ojca. Mężczyzna był tak brutalny, że gdy Richard miał pięć lat, pobił na śmierć jego starszego o dwa lata brata.

Gorycz i złość, które narastały w małym Richardzie, wynikały również z jego fizycznych niedoskonałości: rówieśnicy naśmiewali się m.in. z jego odstających uszu. Pierwszego zabójstwa dokonał, gdy miał zaledwie 14 lat. Jego ofiarą padł przywódca ulicznego gangu, który nazwał go ''głupim Polaczkiem''. W latach 60. Kuklinski zabijał już na zlecenie mafii. Poćwiartowane ciała przechowywał w zamrażarce, stąd nadano mu przydomek ''The Iceman'' (''Człowiek z Lodu''). Wolał mozolnie kroić ofiary nożem niż piłą mechaniczną. ''Z piłą jest tylko bałagan. Po co mam mieć koszulę pobrudzoną kawałkami mięsa'' - tłumaczył.

Szacuje się, że do chwili aresztowania w 1986 r., pozbawił życia około 200 ludzi. W trakcie przesłuchań dała o sobie znać skomplikowana osobowość Kuklinskiego. Aby wydobyć od niego zeznania, śledczy Pat Keyn musiał najpierw zdobyć jego zaufanie. Po dwuletnim procesie skazano go na karę podwójnego dożywocia.

Richard Kuklinski fot. Wikimedia Commons

W lipcu 2002 r. psychiatra kryminalny Park Dietz - na prośbę stacji HBO - przeprowadził rozmowę z Kuklinskim. ''Chciałem, żeby patrzyli prosto na mnie. Stałem wtedy znacznie bliżej, bliżej niż my teraz siedzimy. […] Chciałem być ostatnim, którego oglądają i żeby zabrali ze sobą ten obraz do wieczności. Aby cały czas tylko o mnie myśleli'' - wyznał mu wtedy gangster.

Kuklinski zmarł nagle 5 marca 2006 r. Pojawiły się wówczas pogłoski, że został otruty na zlecenie włoskich mafiosów, obawiających się wyjawienia przez niego ich tajemnic. Za kratkami zdążył jeszcze zabić dwie osoby odsiadujące wyroki za gwałty na nieletnich.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)