Przyjechała z Chin do Polski i doznała szoku. "Jest trochę inaczej"
- Praca w chińskiej fabryce 14 godzin na dobę z jednym dniem wolnym w miesiącu. Albo w restauracji od otwarcia do zamknięcia z dwoma wolnymi dniami. To są warunki, które czekają na migrantów z biednych prowincji - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Weronika Truszczyńska, gościni podcastu "One mają głos". Opowiada też, jak wyglądała pandemia w Chinach.
Weronika Truszczyńska, sinolożka, współtwórczyni podcastu "Mao powiedziane", Polka mieszkająca na co dzień w Szanghaju, przyjechała na kilka tygodni do Polski. Czy doznała szoku kulturowego?
- Tak - odpowiada gościni podcastu "One mają głos". - Na pewno jest to większy szok, niż się spodziewałam. Myślałam, że będzie mniej więcej tak, jak było przed pandemią, tylko będzie więcej osób z Ukrainy z powodu wojny. Jest trochę inaczej. Widzę więcej osób z różnych krajów, nie tylko z Ukrainy. Okazało się, że do pracy przyjeżdżają osoby z Litwy, Białorusi czy Gruzji - mówi Truszczyńska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak zmieni się lotnicza mapa świata po wojnie w Ukrainie? "Chiny mają szansę stać się jeszcze większym rynkiem"
"Ktoś mnie spytał, czy Polska leży w pobliżu Morza Śródziemnego"
Jak to jest być Polakiem poza granicami naszego kraju? Truszczyńska uważa, że jest duża różnica pomiędzy życiem w krajach Unii Europejskiej, a wyprowadzką do państw odległych, jak Chiny czy Japonia.
- W Szanghaju, gdzie mieszkam prawie osiem lat, jest mało Polaków, może 200-300. Kiedy mówię ludziom w Chinach, skąd jestem, nie wiedzą, co to za kraj. Ktoś mnie kiedyś spytał, czy Polska leży w pobliżu Morza Śródziemnego - dodaje rozmówczyni.
"One mają głos" to cykl podcastów Żanety Gotowalskiej, w których dziennikarka rozmawia wyłącznie z kobietami, które zmieniają naszą rzeczywistość. Premiera w co drugą niedzielę.
Truszczyńska relacjonuje, że zdarzają się pytania, czy Polska była częścią ZSRR. - W Europie nikt by takiego pytania nie zadał. Jak się mieszka daleko, rewiduje się pogląd, że Europa jest w centrum świata. To, że nam głupio byłoby powiedzieć, że nie wiemy, gdzie leżą Włochy, nie znaczy, że w Chinach ludzie podchodzą do tego tak samo - mówi.
- Zapytam więc, ile osób z Polski wskazałoby, gdzie leży Mjanma na mapie, gdzie leży Laos czy nawet Tajlandia? Nie znamy Azji tak dogłębnie jak Europę - dodaje.
Czy w Chinach ludzie kojarzą znane postaci z Polski? - Pierwsza osoba to oczywiście Robert Lewandowski, który był ambasadorem kontrowersyjnej marki Huawei. Druga osoba to Fryderyk Chopin. Jan Paweł II nie jest wskazywany, bo Chiny nie są krajem chrześcijańskim, katolickim. Lech Wałęsa też nie do końca - wylicza rozmówczyni podcastu.
Wyjechała w pandemii do Chin. "Wszyscy mi to odradzali"
Jak Polka wspomina czas pandemii w Azji? - Na początku 2020 roku byłam w Polsce. Miałam wtedy koty w Chinach i były problemy z opieką nad nimi, bo ludzie bali się wychodzić z domu. Byłam przerażona, że znajdę je martwe, spakowałam walizkę i pojechałam. Wszyscy mi to odradzali - dodaje.
- Pamiętam moment ogłoszenia lockdownu. Czułam się, jakbym wygrała cały świat, bo byłam w Chinach. Wiedziałam, że gdybym nie wróciła, zostałabym na zewnątrz. A do Chin wtedy się wrócić nie dało. Są osoby, które wróciły dopiero po trzech latach - wspomina. I dodaje, że ci znajomi, którzy nie mogli wrócić, mieli ciężki czas - szukali na szybko pracy, lokum, bo nie mogli mieszkać miesiącami kątem u rodziców.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
"Decydowano się na bardzo niehumanitarne metody"
- W 2022 roku mieliśmy dwumiesięczny lockdown. Przez pierwsze dwa tygodnie nie mogłam wyjść z domu. Kontrolował to pan z komitetu osiedlowego. Mogłam wyjść tylko na test albo po racje żywieniowe. Kiedy na osiedlu nie było żadnego pozytywnego przypadku, mogłam wyjść na spacer. Ale moi znajomi nie mieli tyle szczęścia - u nich były pozytywne przypadki w bloku czy na osiedlu i siedzieli w domu bite pięć tygodni - opowiada.
Wspomina, że były momenty, gdy pewne miejsca były zamykane wręcz na kłódki. - W Chinach funkcjonują komitety osiedlowe, to praca na etat. W pandemii pilnowały, żebyśmy nie wychodzili z domu. Działali trochę bez żadnej kontroli. Były przypadki decyzji o zabiciu jakiegoś psa, który został sam w domu, a co do którego były podejrzenia, że może mieć na sobie koronawirusa - opowiada Truszczyńska.
Wracam do Polski po trzech latach w Chinach
- Uważali: poświęćmy psa, żeby nie było więcej przypadków. Decydowano się więc na bardzo niehumanitarne metody. W bloku moich znajomych wyłączono windy i zamknięto na kłódkę drzwi wychodzące na zewnątrz ze schodów pożarowych - dodaje.
- W Sinciangu w trakcie lockdownu spłonęła ujgurska rodzina. W internecie są zapisane ich ostatnie nagrania głosowe, gdzie mówią, że nie mają powietrza, że się duszą. To wywołało protesty antycovidowe - wspomina.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Punkty i czarne listy
Powstało mnóstwo publikacji na temat Chin 5.0. Mówi się również o inwigilacji, kontroli obywateli. Czy wizja rodem z serialu "Black Mirror" o przyznawaniu punktów i odejmowaniu ich za różne występki to prawda czy fake news?
- Przyznawanie punktów nie istnieje, nie ma czegoś takiego. To wymysł mediów, jeśli mówimy o tym, że jeśli kupujemy piwo, to odejmują nam punkty, a dodają, kiedy kupujemy pieluchy - prostuje Truszczyńska.
- "Social credit system", o którym tak wiele się mówi, to system, który ma kontrolować firmy, spółki. Składa się z różnych elementów. Są tzw. czarne listy, na które trafia się np. za niespłacenie długu. Wówczas ktoś, kto go nie spłacił, nie może nabyć dóbr luksusowych, czyli może kupić sobie bilet na wolny pociąg, ale nie na koleje wysokich prędkości. W teorii powinien poświęcić to na spłatę zaległości - wyjaśnia.
"Dwa dni wolne w miesiącu"
Truszczyńska opowiada też w podcaście o trudnych warunkach pracy w Chinach dla osób, które przyjeżdżają z biedniejszych prowincji i migrują do dużych miast.
- Praca w fabryce 14 godzin na dobę z jednym dniem wolnym w miesiącu. Albo w restauracji od otwarcia do zamknięcia z dwoma wolnymi dniami. To są warunki, które na nich czekają. Nie mają wykształcenia, umiejętności, mogą pracować na stanowiskach fizycznych - wylicza sinolożka.
- Zarabiają kiepsko i mieszkają w złych warunkach. Nie da się wyżyć i mieszkać samemu, utrzymując się z pracy fizycznej. Są więc tzw. hotele robotnicze, funkcjonujące na zasadzie czterech piętrowych łóżek, mieszkanie w kilka osób, wspólna kuchnia. Za taką pracę dostaje się pięć tysięcy juanów (ok. trzy tys. zł). Dla przykładu za mieszkanie salon i sypialnia w Szanghaju płacę 11 tys. juanów. Wynajem pokoju kosztuje cztery-pięć tys. juanów - obrazuje.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski