Polityczne zabójstwo czy samobójstwo? Wypadł z okna
50 lat temu w Warszawie huczało od plotek na temat tajemniczej śmierci Henryka Hollanda. Ten socjalistyczny dziennikarz, członek PZPR, lekarz, filozof i socjolog, ojciec reżyserki Agnieszki Holland, wypadł z okna na szóstym piętrze, kiedy SB przeprowadzało u niego rewizję. O co był podejrzany? Jak naprawdę zginął?
Przeczytaj wcześniejsze felietony Marty Tychmanowicz
Pogrzeb Henryka Hollanda zorganizowany w tydzień po jego śmierci – w ostatnich dnia grudnia 1961 roku –stał się milczącą demonstracją przeciwko łamaniu prawa przez aparat bezpieczeństwa PRL. Ówczesne władze zrobiły wiele, żeby na ceremonię przybyło jak najmniej ludzi – m.in. zabroniono publikacji nekrologu, a kiedy w końcu się pojawił, to zabrakło w nim podstawowych informacji, nie wiadomo było, kim był zmarły oraz gdzie i kiedy odbędzie się pogrzeb. Mimo to w pogrzebie wzięło udział około 250 osób, a wszystkie redakcje, włącznie z „Trybuną Ludu”, przysłały delegacje i wieńce. Uczestnicy pogrzebu, którzy stawili się na cmentarzu na Powązkach, stawali się automatycznie podejrzani – kilka dni później niektórych od razu wezwano na przesłuchania. Większość żałobników uznawała okoliczności śmierci Henryka Hollanda za niejasne, istniało przekonanie, że dziennikarz padł ofiarą rozgrywek politycznych i został zabity na zlecenie władz PRL, a winę za jego śmierć ponosi pierwszy sekretarz partii Władysław Gomułka.
12 listopada 1961 roku Henryk Holland poszedł odwiedzić swoje dwie córki mieszkające z jego byłą żoną Ireną Rybczyńską i jej drugim mężem Stanisławem Brodzkim. Tu dowiedział się, co się wydarzyło dwa tygodnie wcześniej w Moskwie na XXII zjeździe KPZR. Największą sensacją zjazdu było radykalne potępienie stalinizmu, ale najbardziej interesującym wydarzeniem było spontaniczne przemówienie Chruszczowa, który wygłosił podczas przyjęcia na 1200 osób. Chruszczow opisał okoliczności śmierci Stalina, spisek przeciwko Berii i kulisy nieudanego odsunięcia od władzy jego samego.
Tego samego dnia Henryk Holland odwiedził warszawskiego korespondenta „Le Monde” Jeana Wetza i jego żonę, z którą przyjaźnił się od dwudziestu lat. Opowiedział im zasłyszaną anegdotę o Chruszczowie, którą Wetz spisał. Holland nie był zachwycony, że dziennikarz chce ją wykorzystać, ale ostatecznie zgodził się pod warunkiem, że Wetz ukryje jej pochodzenie. Holland słusznie obawiał się, że skompromitowałoby to członków polskiej delegacji (którzy przywieźli te rewelacje z Moskwy).
Przebiegły Wetz przekazał informacje dziennikarzom z „Daily Express” i Reutera i pozwolił, żeby to oni pierwsi opublikowali materiały, zaznaczając, że pochodzą z Berlina Wschodniego i Moskwy. Sam przesłał swój artykuł do redakcji jako ostatni. Nic to jednak nie dało. Mieszkanie Wetzów było na podsłuchu i SB wiedziało o przecieku, jeszcze zanim materiały pojawiły się w prasie zachodniej. Gomułka wściekł się, twierdząc, że sprawa zaszkodziła przyjaźni z ZSRR i wywołała negatywny oddźwięk zagranicą. Sprawę Hollanda skierowano do prokuratury wojskowej, zaś Wetza wkrótce wydalono z Polski.
Kilka dni przed świętami aresztowano Henryka Hollanda. Złożył obszerne i wyczerpujące zeznania, zaś prowadzący przesłuchania zachowywali się wobec niego uprzejmie, w przerwach częstowali go kawą i herbatą, dostarczyli lekarstwa, o które prosił (był chory na grypę). Funkcjonariusze SB byli pod wrażeniem erudycji, kultury i kontaktów osobistych podejrzanego. Po dwóch dniach intensywnego śledztwa trzeba było podjąć ostateczną decyzję wobec Hollanda – ta należała do Gomułki. Najpierw kierownictwo partii zdecydowało o zwolnieniu dziennikarza, ale nie minęła nawet godzina kiedy ostatecznie kazano go aresztować, a wcześniej przeprowadzić rewizję.
Dopiero wtedy Holland dowiedział się, o co jest formalnie podejrzany. Był 21 grudnia godzina 15.00, a on za dwie godziny miał już nie żyć. Był prawdopodobnie zszokowany surowością kary – za przekazywanie tajemnicy państwowej groziło mu co najmniej pięć lat więzienia, a nawet kara śmierci (o czym go oficer SB nie poinformował).
Henryk Holland wraz z esbekami i tłumaczkami pojechali dwoma samochodami do jego mieszkania przy ulicy Nowotki w Warszawie (obecnie Andersa). Po drodze okazało się, że nikt poza aresztowanym nie zna dokładnie jego adresu, więc Holland musiał konwój pilotować. Choć był przygnębiony, to zachowywał się spokojnie i dopytywał o warunki w więzieniu, możliwości wyboru adwokata i czy będzie mógł pożegnać się z dziećmi. Po drodze poprosił o zatrzymanie się przy kiosku po Ekstra Mocne i zapałki, a w domu wstąpił jeszcze do sąsiadki, która robiła mu pranie.
Kiedy w mieszkaniu znalazł się tylko jeden oficer i tłumaczka (inni byli jeszcze na zewnątrz), korzystając z zamieszania Holland podbiegł do otwartego okna, wskoczył na parapet i rzucił się przed siebie. Zginął na miejscu.
O sprawie Hollanda depeszowali korespondenci DPA, AFP i UPI. Notki pojawiły się w prasie niemieckiej, francuskiej, amerykańskiej, brytyjskiej, belgijskiej, izraelskiej i polskiej emigracyjnej. Wspominały o nich w swoich raportach także ambasady Belgii, Holandii czy Stanów Zjednoczonych. Postać Henryka Hollanda przywoływał Stefan Kisielewski w powieści „Widziane z góry” (wydanej w 1967 w Paryżu, jesienią 2012 roku ukaże się w wyd. Prószyński i S-ka), wątki z historii ojca wykorzystała Agnieszka Holland w scenariuszu do filmu Andrzeja Wajdy „Bez znieczulenia” (1978).
Jak pisze Krzysztof Persak, autor książki „Sprawa Henryka Hollanda”, oskarżenie Hollanda o szpiegostwo i skierowanie sprawy do prokuratury wojskowej było poważnym nadużyciem władz PRL świadczącym o tym, że gomułkowska Polska miała charakter dyktatury.
Henryk Holland trafił do aresztu za błahą sprawę, jednak jej surowa interpretacja przez władze nie była przypadkiem jednostkowym, wręcz przeciwnie, wpisywała się w atmosferę polityki popaździernikowej, którą nie raz formułował Gomułka. Chodziło m.in. o ograniczenie wolności prasy (która w latach 1955–1956 pozwalała sobie na krytykę partii) oraz uniemożliwienie kontaktów z Zachodem (w tym definitywne zlikwidowanie przecieków poufnych informacji politycznych). W związku z tym zlikwidowano jedną czwartą ukazujących się tytułów prasowych (z których zamknięcie „Po prostu” odbiło się największym echem), zmieniono wielu redaktorów naczelnych i dziennikarzy. Po jakimś czasie przestał też działać klub Krzywego Koła – niezależny klub dyskusyjny skupiający różnych intelektualistów. Kina nie wyświetlały już tylu zachodnich filmów, a wydawcy musieli ograniczyć ilość przekładów literatury zachodniej. Henryk Holland – gorący zwolennik październikowych przemian – od 1957 roku zaczął odczuwać coraz większe naciski cenzury i
publikował znacznie mniej.
Śmierć Hollanda nie powstrzymała służb przed przeszukaniem jego mieszkania. W ręce organów bezpieczeństwa trafiła cała korespondencja, wizytówki, fotografie, notesy, kalendarze, pamiątki z podróży zagranicznych.
W miesiąc po tragicznej śmierci Henryka Hollanda prokuratura umorzyła dochodzenie.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski