Politycy zdradzili żołnierzy w Afganistanie. Tragedia uderzyła w polskie wojsko
Najpierw najważniejsi ludzie w Polsce wysłali żołnierzy bez odpowiedniego sprzętu, przygotowania i wywiadu w najniebezpieczniejsze miejsce na świecie, a następnie dla własnych celów wykorzystali tragiczny wypadek. Edyta Żemła, autorka książki „Zdradzeni”, w rozmowie z Jarosławem Kociszewski przekonuje, że to politycy, a nie żołnierze splamili honor polskiej armii pod Nangar Khel w Afganistanie.
Książkę zatytułowałaś „Zdradzeni”. Naturalne jest więc pytanie, przez kogo zostali zdradzeni polscy żołnierze walczący w Afganistanie?
- Polskie państwo, które wysłało tych żołnierzy na wojnę w 2007 r. miało wobec nich zobowiązania. Musiało zapewnić im wyposażenie, rozpoznanie, sprzęt. Wiadomo było, że nie jadą w miejsce w którym strzela się kapiszonami. To nie była zabawa w wojnę ani poligon w Żaganiu tylko miejsce, gdzie ludzie giną i to tysiącami. Tego podstawowego rozpoznania czy sprzętu państwo polskie im nie zapewniło, natomiast z dużą nonszalancją wysłało kontyngent na pogranicze afgańsko – pakistańskie. To jest kolebka Pasztunów, którzy sprzyjają Talibom.
Żołnierze pierwszej zmiany dowiedzieli się dokąd lecą dopiero w bazie przerzutowej w Kuwejcie. Wcześniej wiedzieli, że jadą do prowincji Paktia w Aftanistanie, do bazy Wazi Khwa. To niewiele. W drodze rozmawiali z amerykańskim sierżantem, który stamtąd wracał. Gdy usłyszał, dokąd jadą był pełen szacunku, bo myślał, że to siły specjalne. W tym czasie operowały tam praktycznie wyłącznie wojska specjalne. Najlepsi komandosi świata. A naszych spadochroniarzy wysłano jeszcze dalej. W jeszcze bardziej niebezpieczne tereny, choć trzeba przyznać, że byli świetnie wyszkoleni. Wazi Khwa nazwali bazą na końcu świata. Ona leży na wysokości polskich Rysów.
Chcesz powiedzieć, że polscy żołnierze zostali wysłani na śmiertelne niebezpieczeństwo i zdradzeni...
- … zanim zostali tam wysłani. Ja mam poczucie, że jeżeli politycy decydują się na wysłanie wojska w miejsce nierozpoznane, bez dobrego sprzętu, bez odpowiednich warunków, to jest to co najmniej nonszalancja.
Kto podejmował te decyzje?
- Wtedy decyzje o wysłaniu większego kontyngentu podejmował prezydent Lech Kaczyński, premier Jarosław Kaczyński i minister obrony Radosław Sikorski, a szefem kontrwywiadu był obecny minister obrony Antoni Maciarewicz. Doszło wtedy do kuriozalnej sytuacji. Nasi żołnierze byli w drodze do najniebezpieczniejszego miejsca na świecie, a Antoni Maciarewicz i prezydent Lech Kaczyński ujawnili raport z likwidacji WSI. Ujawnili agentów, ich źródła i kulisy operacji Kandahar, którą ówczesne służby wojskowe prowadziły w Afganistanu w celu wywiadowczego i kontrwywiadowczego zabezpieczenia naszego kontyngentu.
Czy myślisz, że ostrzał Nangar Khel było skutkiem złego przygotowania misji? Czy można jasno powiązać nonszalancję, o której wspomniałaś, ze skutkiem, jakim była śmierć sześciu afgańskich cywili?
Minister Sikorski ponosił odpowiedzialność polityczną za wysłanie kontyngentu. W związku z tym bardzo zależało mu na przygotowaniu misji pod względem rozpoznawczym. On w tym samym momencie podał się do dymisji mówiąc, że działania Antoniego Macierewicza będą tragiczne w skutkach.
Żołnierze nie mogli wysiąść z samolotu. Oni musieli tam być i działać. Na miejscu okazało się, że nie ma rozpoznania, informacji o nieznanej i bardzo niebezpiecznej okolicy. Razem z nimi do bazy przyjechało dwóch oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) z nowego zaciągu, którzy ukończyli 17-dniowe kursy. Oni nie jeździli na patrole. Siedzieli w bazie, a żołnierze z plutonu Delta z każdego patrolu przywozili im informacje.
W jaki sposób tragedia w Nangar Khel i doprowadziła do oskarżenia siedmiu żołnierzy o ludobójstwo i zbrodnie wojenne?
Rano dwa pojazdy, polski i amerykański, wyleciały w powietrze na minach. Żołnierze w polu byli unieruchomieni. Z bazy wysłano wsparcie logistyczne do ściągnięcia pojazdów i QRF, czyli siły szybkiego reagowania. Pojechał pluton Delta, którym dowodził porucznik Łukasz Bywalec. Gdy ruszyli w pole wiedzieli tylko, że to jest zasadzka kombinowana, czyli wybuch i wymiana ognia. Wiedzieli, że Talibowie tam są, ale nie wiedzieli ilu ani jak uzbrojonych. Rozumieli, że na wzgórzach są snajperzy i obserwatorzy Talibów.
Żołnierze plutonu Delta ruszyli w pole pomimo tego, że wcześniej spędzili 10 dni w afgańskim piachu, na pustyni. Nie myli się, jedli suche amerykańskie racje. Byli potwornie zmęczeni. Oni praktycznie z miejsca ruszyli w teren, ale nie dyskutowali. Była robota, którą musieli zrobić. Mieli ogólne zadania, czyli demonstrację siły i ostrzał punktów obserwacyjnych Talibów. Dowódca drużyny z moździerzem 60 mm dostał koordynaty i cele na wzgórzach. Wiedzieli, że w okolicy jest wioska, a obok jeszcze „coś”. Ale co? Jakieś zamieszkałe lub niezamieszkałe zabudowania, których tam jest mnóstwo.
Próbowali kierować ogień na cele, ale mieli parę niedolotów. Moździerz już wcześniej szwankował. To był składak zrobiony z dwóch zepsutych na zasadzie „Polak potrafi”. Mieli też problemy z wadliwą amunicją.
Jeden pocisk trafił w zabudowania. Niespecjalnie się przejęli, bo nie wiedzieli, co tam jest. Nie widzieli ludzi ani zwierząt. Żadnego ruchu. Dopiero snajperzy ze wzgórz dostrzegli, że coś zaczyna się dziać i poinformowali bazę. Dowódca rozkazał przerwać ogień i rozkazał innym żołnierzom pojechać, żeby zobaczyć, co się dzieje.
Wielu z nich pierwszy raz zobaczyło wtedy trupy. To byli szeregowi, młodzi chłopcy. Zobaczyli martwe dzieci i kobiety. Podejrzewam, że nie potrafili sobie z tym poradzić. Całą swoją nienawiść przelali na pluton Delta. Obwinili ich natychmiast i bez analizy sytuacji. Dowódca bazy pojechał na miejsce, ale nie zabrał oficerów SKW ze sobą. Poczuli się pominięci. Potoczyła się kula śnieżna.
Dlaczego nikt jej nie zatrzymał w tym momencie?
- Żołnierze Delty byli straumatyzowani i zmęczeni. Oni sami potrzebowali pomocy. SKW potrzebowała wielkiego sukcesu i za wszelką cenę chciała zrobić z nich przestępców i mieć sprawę. Myślę, że dowódca wtedy też nie potrafił się odnaleźć.
A dlaczego w Polsce nikt tego nie przerwał?
Tego samego dnia, czyli 16 sierpnia wieczorem w MON trwała odprawa kadry dowódczej z ministrem obrony Aleksandrem Szczygłem. Był tam też Antoni Macierewicz. Generał Kwiatkowski odpowiedzialny za misje zagraniczne odebrał telefon i powiedział, że w Afganistanie doszło do wymiany ognia pomiędzy polskimi żołnierzami a Talibami w wyniku czego zginęli cywile. Tylko takie informacje wtedy do niego dotarły. Minister obrony nakazał kontrwywiadowi to sprawdzić. Sprawa uzyskała priorytet na szczeblach politycznych.
SKW szybko namówiła dwóch żołnierzy w bazie, żeby zostali świadkami incognito. To byli zwykli żołnierze. Stali się agentami służby, donosicielami i naopowiadali o czymś, czego sami nie widzieli. Dlaczego? Wszyscy chyba zazdrościli plutonowi Delta, bo był najlepszy. Gdy machina ruszyła SKW rozpoczęła przesłuchania, choć nie miała uprawnień śledczych. Prokurator nie mógł dotrzeć do Wazi Khwa i tydzień czekał na transport lotniczy. W tym czasie żandarmi i oficerowie SWK maglowali żołnierzy. W czasie przesłuchań żołnierze dostali jakieś leki. Nie wiemy jakie i to też jest dziwne.
Czy sądzisz, że ktoś miał interes polityczny w nagłośnieniu tej sprawy? A może sytuacja po prostu wymknęła się spod kontroli, bo każdy chciał ugrać coś dla siebie?
- Na pewno SKW, nowa służba Antoniego Maciarewicza chciała się wykazać. Po zlikwidowaniu WSI na nowe służby spadła fala krytyki. Mówiono, że się nie znają i są nieprzygotowani. A tutaj proszę! Wykrywają taką sprawę! Wysłano ich do Afganistanu, a oni bardzo szybko wykazali się i wykryli przeoczenie poprzedników. Stare służby nie upilnowały wojska, które wyhodowało sobie zimnych morderców, a SKW walczy z tą patologią.
Jak myślisz, dlaczego polskie społeczeństwo tak łatwo zaakceptowało tę wersję wydarzeń?
- Kluczowy jest tu sposób zatrzymania żołnierzy w Polsce. Prokuratorzy przygotowywali sprawę Nangar Khel z dużą pieczołowitością na podstawie tego, co dostali od służb. Z tyłu głowy mieli świadomość przyzwolenia politycznego. Wiedzieli, że sprawa ma priorytet.
W Afganistanie odsunięto od śledztwa prokuratora płk. Raczkiewicza, który jako jedyny mógł rzetelnie wyjaśnić przyczyny tragedii. On prowadził śledztwo pod kątem nieostrożnego obchodzenia się z bronią.
W polce sprawa trafiła do Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej w Wojsku. To był nowy wydział i jego pierwsza sprawa. Borys mnie pytał: „Edyta, czy ja się zorganizowałem, czy państwo mnie zorganizowało? Czy ja się uzbroiłem, czy państwo dało mi broń?” Kuriozalne.
Prokuratorzy z tego wydziału też chcieli się wykazać. Żadnej grupy przestępczej nie zatrzymywały takie siły. Prokuratorzy powiedzieli żandarmerii: „Dajcie nam komandosów na komandosów”. A przecież oni byli żołnierzami i gdyby im powiedziano, że mają się stawić u dowódcy, to oni by to zrobili.
Mało tego. Przy zatrzymaniach były media. Karmiono nas obrazkami bandziorów, którzy strzelają do dzieci. Mówiono o zbrodni wojennej i ludobójstwie. Władza i prokuratura chciały pokazać, że zatrzymują groźnych bandziorów.
Jakie są z tego wnioski? Poza tym, że każdy z tych żołnierzy ma własną historię. Po uniewinnieniu w 2011 r. część została w wojsku, a część nie, ale czy armia i państwo wyciągnęły z tego wnioski?
- Po sprawie Nangar Khel w wojsku zawrzało. Żołnierze, którzy przygotowywali się do misji żartowali, że misja nie trwa już półtora roku, czyli rok przygotowań i rok misji, tylko dwa lata: rok przygotowań, pół roku misji i pół roku więzienia. Nikt nie chciał być wyprowadzany jak Borys czy Osa w kajdankach w świetle kamer, na oczach dzieci i żon.
Żołnierze na misji bali się strzelać, bali się jeździć na patrole, bali się operować. Ten syndrom trwał praktycznie do końca misji w Afganistanie. Ludzie bali się o swoje życie, ale bali się też reagować w obliczu zagrożenia życia.
Pytasz, czy wojsko wyciągnęło wnioski? Wojsko nie potrafiło się skonfrontować z tym wszystkim. Było szoku. Widok najlepszych z najlepszych wyprowadzanych z domów w haniebny sposób stał się traumą dla wszystkich. Myślę, że nadal jest to żywy i ważny temat dla żołnierzy z doświadczeniami na misjach. Żołnierze nie mogli zrozumieć, dlaczego tak ich potraktowano. Armia straciła też w oczach społeczeństwa. Oczywiście mówimy również o takich rzeczach, jak zmiany procedur, ale tak naprawdę to Nangar Khel bardziej wojsko zepsuło niż naprawiło.