Policjant o tym, jak to jest stanąć oko w oko z protestującym. "Są agresywni, ale boimy się odzywać"
- Nieraz się wynosiło protestujących - przyznaje WP Maciej, policjant, który regularnie jest wysyłany do zabezpieczania manifestacji opozycji. Mówi o tym, jak to jest żyć z łatką wroga. Demonstrujący przynoszą im lusterka, by sprawdzić, czy potrafią patrzeć sobie w oczy. Maciej może.
Policjanci są na celowniku przeciwników Prawa i Sprawiedliwości. Po sieci krążą filmy, na których funkcjonariusze występują jako agresywne osoby, a demonstrujący jako ofiary. Ludzie mówią, że protestujący bronią demokracji, bronią Polski, a służby wykonują polecenia władzy, hańbiąc mundur. Ci, których nazywa się dziś wrogami narodu, milczą. Z WP porozmawiał jednak policjant, który z protestującymi miał do czynienia nie raz. - To manipulacja. Ja nie robię niczego złego - zapewnia Maciej
Potwierdza, że policjanci masowo chodzą na zwolnienia lekarskie. - Ostatnio w oddziałach prewencji (kiedyś było w nich 1000 osób, teraz może jest 800) 100 osób wzięło L4 jednego dnia. W związku z protestami - mówi nasz rozmówca.
Opór policjantów budzi to, że wstają rano i nie wiedzą, co będą robić: czy tak jak planowali odbiorą wolne, czy będą realizować to, co ustalili z przełożonym, czy też pojadą do protestujących. - Przychodzę na służbę w określone miejsce, a nagle okazuje się, że się coś dzieje pod Senatem, to automatycznie mnie zbierają. Trasą alarmową jedziemy bezpośrednio na Wiejską. A przecież chwilę temu miałem robić coś innego - podkreśla w rozmowie z WP policjant.
Perspektywa spotkania demonstrantów nie jest dla niego miła, bo wie, jak ono wygląda. - Są agresywni, próbują prowokować, ale lepiej się nie odzywać. Każdy się boi o swoje stołki. Głównie ci, którzy wydają rozkazy - ocenia Maciej.
- Najgorsze w mojej pracy jest to, że cała policja się boi, żeby coś zrobić tym demonstrantom. Oni przecież łamią przepisy, naruszają mir domowy, wchodzą na teren Sejmu nielegalnie. A my nic im nie możemy zrobić. Pozwalają sobie na coraz więcej - dodaje.
Przyznaje jednocześnie, że siły wysyłane do demonstrantów nie są adekwatne do zagrożenia. - Ściągają chłopaków z innych województw z domów, komend. Czasem 300 funkcjonariuszy do 100 demonstrantów. Policjanci stoją ramię w ramię, jeden obok drugiego i jeszcze kordon za nimi. To mija się z celem - ocenia policjant.
Zobacz także: Jacek Żakowski: przestańmy udawać, że parlament coś znaczy
Chodzi o pieniądze
"Demonstrujący są opłaceni". Maciej mówi, że widział na własne oczy i słyszał na własne uszy, rzeczy, które pozwalają mu tak powiedzieć. - To jest najgorsze w tym wszystkim. Nie protestują dla idei, ale dla pieniędzy - zaznacza. Podkreśla, że na demonstracjach widzi cały czas te same twarze, które mieszkają w namiotach przy ulicach Wiejskiej i Matejki.
- Kiedyś babci dali flagę i kubek kawy, żeby robiła sztuczny tłum. Chodziła w tę i z powrotem - opowiada policjant. To nie wszystko.
- Miałem sytuację, że wylegitymowywałem osobę, którą też widzę cały czas. Nie wlepiłem jej mandatu, bo mieliśmy tworzyć wnioski do sądu. I ta osoba mi odpowiedziała: "myślałem, że muszę teraz zapłacić, a jeszcze pieniędzy za to nie dostałem" - dodaje Maciej. Mówi, że protestujący mają "normalne stawki, za godzinę".
Nasz rozmówca zwraca też uwagę, że w środę także planowano demonstrację, ale ją odwołano, bo wcześniej przez Senat przeszła ustawa sądowa. - Słyszałem, że zrezygnowali. Coś się kończy, nie ma sensu protestować – z takiego założenia wychodzą - ocenia nam policjant.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl