Polak o tragicznej sytuacji w Ukrainie. "Nie mają kim walczyć"
Od tygodni wszyscy czekają na informacje o jakichkolwiek sukcesach ukraińskiej ofensywy. Sławomir Wysocki - Polak, który regularnie jeździ do Ukrainy z pomocą, opowiada, jak bardzo tragiczna panuje tam sytuacja. - Straty ludzkie są ogromne. Zachodni sprzęt pali się jak zapałki. Jest znacznie gorzej niż jest to powszechnie przedstawiane - mówi.
Od dłuższego czasu pojawiają się głosy, że Ukraina, podczas swojej próby ofensywy, bije głową w mur. Eksperci mówią, że przez dwa miesiące udało im się przebić jedynie jedną z linii obrony rosyjskiej. To za mało, by mówić o sukcesie.
Sławomir Wysocki - Polak, który regularnie jeździ do Ukrainy, gdzie dostarcza żołnierzom sprzęt niezbędny na linii frontu, udał się z członkami organizacji "Pogoń Ruska" do Awdijiwki - miasta we wschodniej części Ukrainy, w obwodzie donieckim. W rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że "sytuacja była makabryczna".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Gdybyśmy tam nie pojechali, ci ludzie umarliby z głodu"
- Awdijiwka była dość mocno ostrzeliwana. Pytano nas, czy na pewno chcemy tam jechać. Powiedzieliśmy - oczywiście, że tak. Gdybyśmy tam nie pojechali, ci ludzie, którzy tam pozostali, umarliby z głodu. Tam nie ma innej pomocy. W 40-tysięcznym mieście, w którym do 2014 roku istniała jedna z większych koksowni na Donbasie, zostało może 200 osób - opowiada.
Miasto, jak mówi, nie jest kompletnie zrujnowane, jest jednak opuszczone, powybijane, mieszkania są popalone, zniszczona jest infrastruktura. - W domach jak z horroru mieszkają jeszcze nadal starzy ludzie. Nie chcą wyjechać. Jedyna pomoc, jaką dostają, to ta od organizacji charytatywnych, pomoc od nas - mówi Wysocki.
Awdijiwka jest pod ciągłym ostrzałem. Władze pod koniec marca bieżącego roku ogłosiły ewakuację. Miasto znalazło się w "czerwonej strefie". - Byłem tam po raz pierwszy, po raz pierwszy tak blisko Doniecka. Sytuacja jest tam bardzo ciężka. Chłopak z organizacji "Pogoń Ruska" mówił mi, że kiedy tam był, pierwszy raz się bał - dodaje.
"Tam nie ma żadnych sukcesów"
I podkreśla, że nastroje, jeśli chodzi o wschodnią Ukrainę, o Donbas, są złe. - Wiosną, na początku lata mieli nadzieję, że uda im się przeprowadzić skuteczną ofensywę, że uda się przepędzić Rosjan. Tam nie ma jednak żadnych sukcesów. Przez miesiące wbili się tylko w pierwszą linię obrony wroga - ocenia Wysocki.
- Straty ludzkie po stronie ukraińskiej są ogromne. Zachodni sprzęt pali się jak zapałki. Jest znacznie gorzej niż jest to powszechnie przedstawiane - dodaje.
Wysocki mówi, że w ostatnim czasie liczył groby we Lwowie. - Na starej części cmentarza jest ok. 100 grobów, część z 2014 roku. Na nowej części jest ich ponad 600. Mamy ok. 700 pochówków z ok. 700-tysięcznego miasta. We wsiach ta proporcja jest kolosalnie inna. Kiedy przejeżdżam przez nie, widzę cmentarze przy ulicy. Na każdym z nich jest od kilku do kilkunastu nowych grobów. Przy każdym są flagi, łatwo jest je rozpoznać - relacjonuje.
Był osiem miesięcy w niewoli. "Jak w Oświęcimiu"
- W Charkowie jest ponad dwa tysiące grobów. Do tego dochodzą jeszcze zwłoki, których nie znaleziono, które zostały rozerwane w okopach lub są zakopane w piwnicach w Bachmucie. Tych strat już się nie da ukryć. Wystarczy pójść i policzyć groby na ukraińskich cmentarzach. Żołnierze też to widzą - mówi rozmówca Wirtualnej Polski.
Wysocki opowiada też o spotkaniu, jakie odbył przed kilkoma dniami i jakie określa mianem traumatycznego. Rozmawiał z ponad 60-letnim mężczyzną, który był sierżantem w piechocie morskiej, bronił Azowstalu. Przez osiem miesięcy był w rosyjskiej niewoli, schudł 30 kg i teraz stara się leczyć, jak to tylko możliwe. - Zapytałem go, jak tam było. Powiedział mi: 'Sławek, jak w Oświęcimiu'. Nie pytałem o nic więcej - opowiada.
"Armia rosyjska nauczyła się już wszystkiego i nadrobiła wszelkie zaległości"
Ostatni raz ze Sławomirem Wysockim rozmawiałam pod koniec lipca. Dziś Polak mówi mi wprost: - Jeszcze dwa miesiące temu w temacie Kupiańska byłem pełen optymizmu. W tej chwili ciągle udaje się utrzymać pozycje. Jak długo? Nie wiem. Wydaje się, że Rosjanie robią wszystko, by dojść do Kupiańska, gdzie zajmą swoje pozycje na wiosenną ofensywę - prognozuje rozmówca Wirtualnej Polski.
Jak walczący na froncie Ukraińcy odnoszą się do systemu obrony rosyjskiej? - Są przerażeni - mówi krótko Wysocki. - Wiedzą, że armia rosyjska nauczyła się już wszystkiego i nadrobiła wszelkie zaległości, są dokładnie przygotowani. Rosjanie mają bardzo dobre wojska inżynieryjne. System obrony był budowany przez firmy budowlane. To nie chłop machał saperką, by zbudować okop. Przyjeżdżały firmy, lały beton, robiły umocnienia w stylu Linii Maginota. A tych linii są trzy, cztery - dodaje obrazowo.
- Ukraińcy mówią, że na jednym metrze kwadratowym jest pięć min. Nie jesteś w stanie stanąć stopą tak, by któraś nie wybuchła - podkreśla.
"Nie mają kim walczyć"
Czy w związku z tak trudną sytuacją na froncie, z coraz liczniejszymi ofiarami, są jeszcze chętni, by bronić swojej ojczyzny? - Chętnych nie ma. Szuka się ich nawet na ulicach. We Lwowie są "łapanki" poza centrum miasta, zabiera się ludzi z budowy, wchodzi się do knajp, gdzie przychodzi pić piwo klasa robotnicza i "zgarnia się" ludzi - mówi.
- Ostatnio byłem świadkiem takiej sytuacji na dworcu autobusowym nr 2 we Lwowie. Stało pięciu policjantów i sprawdzali każdego, kto chciał wyjechać ze Lwowa. Nie potrafił się wytłumaczyć? Szedł na stronę. Zatrzymali tak osiem osób - opowiada Polak.
I wyjaśnia, że wiele przyczyn tej sytuacji ma swój zalążek w Bachmucie. - To był taki drenaż, taka maszynka do mielenia mięsa z jednej i drugiej strony... Nie ma kim walczyć. Żołnierze mówią: mamy czym, a niedługo nie będziemy mieli kim walczyć - takie były głosy w maju. A teraz już po prostu nie mają kim - wyjaśnia.
"Ukraińcy tracą kwiat swojego społeczeństwa"
W jego ocenie Władimir Putin traci na wojnie "plebs". - Wysyła tam najbiedniejszych, niewykształconych, ludzi, którzy chcą się dorobić. A Ukraińcy tracą kwiat swojego społeczeństwa. To straty jak w Powstaniu Warszawskim - dodaje obrazowo. I podkreśla: - Giną najbardziej doświadczeni ludzie, także ci, którzy walczyli już w 2014 roku. Ci bez doświadczenia przeżywali wiosną w Bachmucie cztery godziny.
I podaje przykład swojego znajomego, który był głównym analitykiem finansowym w największym komercyjnym banku w Kijowie. - Pierwszego dnia wojny wywiózł poza Lwów swoją żonę i dziecko. Od razu się zaciągnął, choć nigdy nie był w wojsku. Nie widział ich od ponad półtora roku. Nie był na żadnej przepustce. Przez rok siedział w okopach na granicy białorusko-ukraińskiej, a teraz przerzucono go na Kupiańsk, gdzie przygotowywał okopy. Ma trochę ponad 40 lat - opowiada.
"Ukraińcy się nie poddadzą"
- Rosjanie czekają na zimę, by znów zacząć niszczyć infrastrukturę krytyczną Ukrainy. Liczą na to, że po łagodnej zimie w zeszłym roku, przyjdzie sroga w tym roku. I że będą w stanie tak wykończyć Ukrainę, że wiosną dojdą pod Kijów i zmuszą Ukrainę do "pokoju" - prognozuje Wysocki.
Jak dodaje, "Ukraińcy się nie poddadzą". - Będą się wykrwawiać przez następne kilka lat. Ale jeśli Europa nie zrozumie, że to wojna Rosji z całą Europą, a nie tylko z Ukrainą, straty będą jeszcze większe. A już są potężne - dodaje rozmówca Wirtualnej Polski.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski