Polak jedzie na saksy
Co roku nadal wielu Polaków decyduje się na pracę sezonową za granicą. Gdzie najlepiej jej szukać i na co uważać, żeby nie wrócić rozczarowanym?
18.05.2007 | aktual.: 18.05.2007 06:26
Dworzec Victoria w Londynie. Nie wszyscy z siedzących w poczekalni to zwykli podróżni. Duża część koczujących z plecakami to Polacy szukający jakiegoś zajęcia na coraz bardziej kurczącym się rynku pracy. Część jeszcze przegląda ogłoszenia w gazetach i dzwoni pod sto pierwszy z kolei numer. Inni dziwią się, bo praca miała leżeć na ulicy, a tu dwa tygodnie mijają i nic. Taką scenkę widziałem kiedyś w stolicy nowej fali emigracji Polaków. Po wstąpieniu do Unii część rodaków przyjechała tu z naiwnym przekonaniem, że pieniądze gęsto sypią się z brytyjskiego nieba bez specjalnego wysiłku. W prasie londyńskiej pojawił się wtedy apel mieszkańców, żeby zrzucać się na bilety powrotne dla bezrobotnych Polaków, którzy okupują dworce… Do dziś niektórzy myślą, że wystarczy wyjechać – i sukces gwarantowany. Większość rozumie jednak, że „szybki pieniądz” za granicą to ciężka praca i szereg wyrzeczeń. Coraz więcej krajów otwiera swoje rynki pracy, wiele biur oferuje pośrednictwo w wyjeździe na zarobki, dużo osób decyduje
się na szukanie pracy na własną rękę. Taka przygoda może być dobrym doświadczeniem i szkołą życia, może też skończyć się całkowitą porażką. Jak uniknąć tego drugiego w gąszczu możliwości i kuszących ofert?
Dlaczego Europa?
Ograniczymy się w tym miejscu tylko do naszego kontynentu. „Do Europy” nie tylko bliżej i łatwiej niż za ocean. Dolar nie jest już atrakcyjną walutą w porównaniu z wartością euro czy funta brytyjskiego. Ponadto rynki europejskie są coraz bardziej otwarte dla członków Unii. Od trzech lat możemy bez specjalnych pozwoleń podejmować pracę w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Szwecji. Od roku podobnie jest w Hiszpanii, Portugalii, Finlandii i Grecji, trochę krócej we Włoszech. Od 1 maja tego roku Holandia przyłączyła się do grupy krajów otwartych na przypływ pracowników. W innych krajach Unii także można pracować, ale wcześniej trzeba załatwić szereg formalności, związanych z pozwoleniami. Praca przez 3–4 miesiące pozwala przywieźć do Polski 7–12 tys. zł, w zależności od kraju, rodzaju pracy, kosztów utrzymania i… własnej roztropności w wydawaniu pieniędzy.
O wyjeździe warto pomyśleć odpowiednio wcześnie, wiedząc, jak długo trwa sezon w danej branży. Prace sezonowe zaczynają się i kończą w różnych okresach. Wszystko zależy od tego, czy jedziemy na zbiory winogron do Francji czy ogórków do Niemiec. Praca na farmie nie ogranicza się jednak tylko do zbiorów latem, może trwać cały rok. Krystian z Jastrzębia wyjechał w styczniu na 3 miesiące do pracy na farmie jabłek w Anglii. – Miałem w Polsce jeszcze zaległy urlop z ubiegłego roku, połączyłem go z nowym i wyjechałem, żeby trochę dorobić – mówi. – Pracowałem w błocie i deszczu, nosząc ciężkie belki i ustawiając zbrojenia. Trzeba było przygotować potężny teren pod zasiew i zbiory – wspomina. Udało się przywieźć 8 tys. złotych.
Najłatwiej na Wyspach
Na topie jest ciągle Wielka Brytania. Zarówno pod względem zarobków, jak i otwarcia pracodawców na przybyszów z Europy Centralnej i Wschodniej. Minusem może być to, że rynek jest coraz bardziej nasycony, zwłaszcza przez tych rodaków, którzy postanowili wyjechać na dłużej niż tylko na jeden sezon. Łukasz z Gdańska postanowił szukać pracy właśnie na Wyspach Brytyjskich. Zaczynał się właśnie sezon turystyczny. – Najpierw szukałem w Internecie wszystkich możliwych hoteli, a potem wysyłałem swoje CV i list motywacyjny drogą elektroniczną – opowiada. – Wysłałem e-maile do ponad 300 hoteli. Odpowiedziało mi chyba 12 managerów, w tym dwie propozycje były dość atrakcyjne. Wybrałem hotel w małej wiosce na wschodzie Anglii – mówi. Na miejscu pracował przy sprzątaniu pokoi (housekeeping), na zmywaku w kuchni (kitchen porter) i na polu golfowym. Tygodniowo zarabiał 150–200 funtów. Zakwaterowanie zapewniał pracodawca na pobliskiej farmie (30 funtów tygodniowo za pokój dzielony z sąsiadem), w niezbyt atrakcyjnych
warunkach. – Ale jak ktoś nie chce sobie tu urządzać życia, tylko trochę zaoszczędzić, to idealne miejsce – przekonuje Łukasz. Później wrócił do Polski, pracował jako nauczyciel, a w wakacje znowu przyjechał do hotelu. – Było już łatwiej, bo wiedziałem, jakie są warunki – wspomina. Chociaż zezwolenie w Wielkiej Brytanii nie jest potrzebne, należy w ciągu miesiąca zarejestrować się w Home Office (brytyjskie MSW) i zapłacić jednorazowo 90 funtów, wysłać kopię dowodu tożsamości i 2 fotografie paszportowe oraz zaświadczenie od pracodawcy. Przy każdej zmianie miejsca pracy trzeba wysłać nową informację do HO, ale już bez opłaty. Lepiej to zrobić, żeby później nie mieć kłopotów przy następnym wyjeździe na zarobek lub przy staraniu się o zwrot podatku. Nie ma sensu także szukanie pracy na czarno. Wtedy nie mamy żadnych praw i pracodawca może spokojnie nas wykorzystywać.
Grzegorz pracuje jako kelner w Bristolu. Firma nie chciała mu zapłacić 60 funtów za dodatkową pracę organizacyjną. – Zagroziłem, że skieruje sprawę do trybunału pracy – mówi Grzegorz. – Uśmiechali się na to ironicznie. Dopiero jak podjąłem odpowiednie kroki, przestraszyli się i zaproponowali ugodę, ale bez świadectwa na papierze. Ale wtedy ja nie chciałem już ustąpić i zażądałem wszystkiego na piśmie. Nic bym nie osiągnął, gdybym pracował na czarno – dodaje.
Internet i pośrednictwo
Jak znaleźć pracę w danym kraju? Jeśli nie mamy żadnych znajomych, którzy wskażą jakiś kierunek lub konkretne miejsce, można szukać na własną rękę przez Internet, podobnie jak Łukasz, lub w bazach danych. Sprawdzoną stroną jest Europejski Portal Mobilności Zawodowej EURES, utworzony przez Komisję Europejską (www.europa.eu.int/eures), zawierający sprawdzane przez odpowiednich ludzi oferty pracy sezonowej i długoterminowej. Wchodząc na stronę, można wybrać język, a następnie szukać pracy według klucza: państwo i kategoria zawodowa. Można także zbudować swoje CV on-line, ale tu już trzeba posłużyć się odpowiednio językami angielskim, francuskim lub niemieckim. Można też zajrzeć na polską wersję EURES (www.praca.gov.pl/eures/). Innym sposobem jest przeglądnie ofert z Wojewódzkiego Urzędu Pracy, który co roku przedstawia nowe oferty na kolejne sezony.
Natomiast w przypadku korzystania z usług agencji pośrednictwa pracy, warto sprawdzić, najpierw, czy istnieje ona w rejestrze Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej na stronie www.kraz.praca.gov.pl. Oczywiście rejestr nie gwarantuje, że dana firma obsłuży nas właściwie, ale zawsze obniżamy trochę ryzyko korzystania z usług oszustów. Trzeba jednak sprawdzić, jak długo agencja działa na rynku, gdzie mieści się jej siedziba (jeśli podany jest tylko jakiś adres w mieszkaniu i brak numeru telefonu stacjonarnego, lepiej nie wchodzić w ten interes). Przy cenniku opłat należy sprawdzić, czy agencja nie wlicza sobie jakichś kosztów za pośrednictwo! Otóż prawo nie pozwala na taki proceder. Koszty, jakie ponosimy przy pośrednictwie, mogą dotyczyć tylko transportu, zakupu biletów, ewentualnych badań lekarskich, tłumaczeń dokumentów itd. A na końcu należy upewnić się, że agencja zawarła odpowiednią umowę z pracodawcą zagranicznym: sprawdzić, czy zapisane warunki zgadzają się z tym, co nam obiecano i czy jest podany
pełny adres. Inaczej może być w przypadku tzw. agencji pracy tymczasowej. Wtedy agencja zabiera nam część pieniędzy przez nas zarobionych. Pracodawca podpisuje umowę z agencją i on jest jej klientem, a my zostajemy zatrudnieni przez agencję. Tak może być zarówno z agencją polską, jak i zagraniczną.
Gdzie mieszkać?
Zdarza się, że pracodawca zapewnia zakwaterowanie w pobliżu miejsca pracy. Wtedy z tygodniowego lub miesięcznego wynagrodzenia mamy potrącaną ustaloną wcześniej kwotę. Jest to najczęściej najtańsza forma, chociaż oferowane warunki lokalowe nie zawsze są rewelacyjne. Wynajęcie mieszkania na własną rękę zawsze wiąże się z większymi wydatkami, co przy wyjeździe na 2–4 miesiące nie jest korzystne. I tak np. w Londynie cena wynajmu jednego pokoju waha się, w zależności od standardu, od 70 do 150 funtów tygodniowo. W Dublinie możemy spotkać się z cenami od 400 do 800 euro miesięcznie za pokój. Warto jeszcze przed wyjazdem pomyśleć o mieszkaniu. Może być też tak, że kilka pierwszych dni mieszkamy w tanim hostelu, a na miejscu szukamy ogłoszeń w lokalnych gazetach. Dobrą metodą jest jak zwykle szukanie w Internecie.
Wyjazd na kilka miesięcy oraz intensywna praca (nawet 12–14 godzin dziennie!) sprawiają czasem, że zapominamy o wartościach ważniejszych niż stan konta. Przed wyjazdem lub na miejscu można zorientować się, gdzie w okolicy naszego miejsca pracy znajduje się czynny kościół. W większości krajów, głównie w stolicach, możemy znaleźć parafie, w których odprawia się Msze w języku polskim. Warto jednak skorzystać z okazji i poznać życie tamtejszych chrześcijan, uczestnicząc w liturgii w miejscowym języku. Łukasz pracował na wsi we wschodniej Anglii. – W niedzielę autobusy nie jeździły do miasta, więc trudno było z tym uczestnictwem. Ale skombinowaliśmy z kolegą rowery i co niedzielę jechaliśmy 30 km w dwie strony, żeby być na Mszy – opowiada. Warto też wcześniej zorientować się, czy na pewno jest to kościół wyznania, o które nam chodzi. Karolina pracowała w hotelu w Szkocji. Przy okazji jakiegoś święta menedżer położonego na odludziu hotelu zabrał kilku pracowników, którzy byli katolikami, na Mszę. – Wchodzimy do
środka, dużo ludzi. Zaczynamy śpiewać pieśń na wejście… a tu wchodzi pani ksiądz w stanie błogosławionym – wspomina z uśmiechem wizytę w szkockim kościele protestanckim. Wyjazd na kilka miesięcy to nie tylko „kokosy”. To dobra szkoła życia i samodzielności. Warto przemyśleć cały projekt, zanim przekroczymy granicę.
imiona osób występujących w tekście zostały zmienione
Jacek Dziedzina