Polacy zrobili sobie wakacje od polityki
Najnowszy sondaż Wirtualnej Polski pokazuje, iż polskie społeczeństwo zrobiło sobie dłuższe wakacje w relacjach z polityką, tradycyjnie oczekując od polityków, by nie ingerowali zbytnio w naturalny rytm życia społecznego. Przyrost frekwencji w wyborach z 2007 roku, z dzisiejszej perspektywy, był plebiscytem w sprawie nadmiernej aktywności polityków, a nie skutkiem gwałtownego przyrostu wiedzy obywatelskiej.
14.08.2009 | aktual.: 14.08.2009 07:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czynnikiem stabilizacji sondaży jest też zamknięcie systemu partyjnego, odzwierciedlenie w Sejmie głównych orientacji socjopolitycznych obecnych społeczeństwie. Kryje się za tym wszystkim tradycyjna, polska bierność. Ma ona pozytywne strony - trudno np. wyobrazić sobie wejście do polityki przypadkowych osób i partii. Z drugiej zaś strony pokazuje to skalę polskiej niewiedzy. Gdy w skali globalnej dzieją się wielkie rzeczy, wali się np. paradygmat neoliberalnej ekonomii, Polacy tkwią na swym szlacheckim poletku, nie przejmując się nadciągającą zmianą.
Jednakże można w sondażu dostrzec, zawoalowane wciąż, symptomy przemian. Za sygnał końca kilkuletniej idylli można uznać przewagę krytyków nad entuzjastami obecnego rządu. Reakcją na pierwsze rozczarowania Radą Ministrów, zdaje się być bierność i zwątpienie, a nie poparcie dla partii opozycyjnych.
Najmniej istotne w sondażu zdają się być wyniki władzy ustawodawczej. Niskie notowania to wynik historycznej nieufności do Sejmu jako takiego, który zawsze kojarzył się Polakom z rozbijającymi jedność swarami. Dlatego najbardziej nie lubimy tych, na których głosujemy. Sejm jest tu tylko symbolem, nie należy odnieść wyników bezpośrednio do obecnych deputowanych, bo jeśli wyłączyć posła Palikota, to Sejm jako całość prezentuje zdecydowanie wyższą kulturę pracy i debaty, aniżeli jego poprzednicy z lat 1989-2005.
Zupełnie inny charakter mają notowania prezydenta. Mimo wielu, niejednokrotnie udanych, inicjatyw głowy państwa, nie jest on w stanie przebić się przez mur nieufności zbudowany w końcu rządów PiS. Sondaż pokazuje dramatyzm sytuacji politycznej Lecha Kaczyńskiego - bez względu na to co zrobi, jego notowania nie spadną, ale też nie wzrosną. Obecny wynik daje niemal pewność wejścia do II tury i równie wielkie prawdopodobieństwo porażki z każdym kontrkandydatem. Tylko gwałtowna erupcja kryzysu mogłyby wywindować obecnego prezydenta do popularności z 2005 roku.
Ambiwalentnie można też oceniać skalę poparcia dla PO. Jej status największej partii wydaje się być na razie niezagrożony. Kryzys gospodarczy jeszcze nie uderzył w jej zamożny i wielkomiejski elektorat. Wielu Polaków wciąż żyje mitem sukcesu Polski w ostatnich latach, nie chcąc przyjąć do wiadomości bliskiej perspektywy strukturalnych problemów. Jednocześnie PO może mieć pierwsze powody do niepokoju. Ten sondaż, jak też ostatnie wybory pokazały, że magiczna granica 50% poparcia, do niedawna wydająca się być możliwą do przekroczenia, obecnie znajduje się poza zasięgiem partii Donalda Tuska. Pokłosiem zrozumienia przez przywódców Platformy bezpowrotności tej szansy, staje się ryzykowniejsza, bardziej społecznie niepopularna polityka rządu, np. usilne forsowanie prywatyzacji KGHM. Skoro poparcie dla PO powoli zawęża się do jej żelaznego elektoratu, to łatwiej uderzyć w interesy tych grup społecznych, które wykazywały mniejsze tendencje do popierania Platformy.
Fenomen wyższych notowań Tuska, niż jego rządu, stanowi relikt postchłopskiego charakteru społeczeństwa, które niczym feudalny lud, zdradza tendencje wiary w dobrego monarchę, odpowiedzialnością za jego błędy obarczając współpracowników cesarza. Można też zauważyć brak euforii zwolenników rządu, gdyż liczba zdecydowanie popierających jest znacząco mniejsza od umiarkowanych adherentów. Istotny wniosek dla przyszłości PO to niebezpieczeństwo stopniowego odpływu pomniejszych segmentów z licznego grona wyborców tej partii, ale ich migracja nie będzie ukierunkowania ani na prawo, ani na lewo, lecz ku wyborczej absencji
Liderzy partii opozycyjnych w ogóle nie powinni czytać sondaży, albowiem w niemal każdym z nich i PiS i SLD pozostają zdecydowanie niedoszacowane, co najlepiej zobrazowały czerwcowe wybory. PiS w praktyce, wbrew sondażom, zdaje się bez problemu przekraczać 25%, a SLD 10%. Partie te zatem mają komfort spokojnego oczekiwania na problemy PO.
Niepokojące są odmienności poglądów internautów i ogółu społeczeństwa. Jeśli w ślad za preferencjami politycznymi poszedłby szerszy spór, mogłoby to oznaczać stworzenie trwałych, opartych m.in. na czynniku wiekowym podziałów socjopolitycznych, grożących trudnością ze znalezieniem międzypokoleniowego konsensu. Wśród internautów dały się zauważyć skłonności sympatyzowania z egzotycznymi partiami, co jednak nigdy wcześniej nie przełożyło się na rezultaty wyborcze.
Sondaż wydaje się pokazywać, że czas stagnacji polskiej polityki przechodzi do przeszłości, ale zarazem, iż głównym reżyserem wydarzeń będzie społeczna bierność.
Dr Rafał Chwedoruk specjalnie dla Wirtualnej Polski