Polacy wygrali bitwę o Dyneburg dzięki francuskim czołgom Renault FT
Rosjanie zostali całkowicie zaskoczeni polskim uderzeniem. Jeszcze większe wrażenie wywarło na nich pojawienie się czołgów. Zamiast przyjąć bitwę w mieście i korzystając z zasobów twierdzy bronić się, w panice uciekli z miasta. Panika udzieliła się pozostałym wojskom bolszewickim i po trzech tygodniach na Łotwie nie było już rosyjskich żołnierzy - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla WP.
08.01.2015 10:57
Czołgi powstały w czasie I wojny światowej. Były próbą przełamania impasu, który powstał w wyniku zastosowania karabinów maszynowych. Broń maszynowa - zastosowana masowo właśnie w latach I wojny światowej - była bowiem tak skuteczna, że każda próba wyjścia żołnierzy z ukrycia równała się śmierci. Po 1914 roku nastąpiły długie miesiące wojny pozycyjnej, Europa została rozcięta na części okopami, które biegły od morza do morza.
Generałowie wiedzieli jednak, jak rozwiązać problem. W teorii gniazda karabinów maszynowych powinny być niszczone precyzyjnym ogniem artylerii. W praktyce okazało się to mrzonką - armaty nie mogły zbliżyć się na odległość umożliwiającą otwarcie celnego ognia. Przeszkodę dla ciężkiego uzbrojenia stanowił teren pocięty przeszkodami inżynieryjnymi i okopami, zniszczony pociskami i bombami. W dodatku obsługa armat była dziesiątkowana ogniem obrońców.
Problem, którego nie byli w stanie rozwiązać generałowie, rozwiązali mechanicy. Skoro koła armat zapadały się w zniszczony ostrzałem grunt - zastąpili je gąsienicami. Skoro konie artyleryjskie były zbyt słabe (i zbyt narażone na ostrzał) - zastąpiono je silnikami spalinowymi. Skoro załoga była zbytnio narażona na obrażenia - osłonięto ją pancerzem. W ten sposób powstał czołg: samobieżny opancerzony pojazd gąsienicowy uzbrojony w działo lub karabiny maszynowe.
Zarówno Francuzi, jak i Brytyjczycy przypisują sobie pierwszeństwo wymyślenia czołgów. W gruncie rzeczy obie nacje stworzyły czołgi w tym samym czasie. Francuzi zdecydowali się czekać na wyprodukowanie dużej liczby czołgów, a Brytyjczycy liczyli na zaskoczenie wroga i to oni użyli czołgów jako pierwsi. Debiut w bitwie nad Sommą - 15 września 1916 roku - nie był zbyt udany. Co gorsza, Niemcy zostali uprzedzeni i wiedzieli, jak zwalczać czołgi. Także debiut francuskich czołgów - 16 kwietnia 1917 roku - nie był sukcesem.
Przyczynami braku powodzenia była niepewność co do sposobu zastosowania broni pancernej oraz nie najlepsze walory pierwszych czołgów. Zdołano jednak opracować skuteczną taktykę, a 31 maja 1918 roku zadebiutował na polu bitwy Renault FT, najlepszy czołg I wojny światowej, który stał się wzorem dla chyba wszystkich czołgów produkowanych po nim.
Czołg Renault
Renault FT był czołgiem, któremu po raz pierwszy nadano kształt najbardziej znanych pancernych XXI wieku: z przodu siedział kierowca, w środku wozu był przedział bojowy, uwieńczony obracającą się wieżą obsługiwaną przez drugiego załoganta, a z tyłu znajdował się silnik. Pancerz był odporny na ogień karabinów maszynowych i odłamki pocisków artyleryjskich (Niemcy nie mieli jeszcze wówczas armat przeciwpancernych). Uzbrojeniem była, albo armata 37 mm, która doskonale nadawała się do niszczenia gniazd karabinów maszynowych wroga, albo własny karabin maszynowy, który pozwalał Renaultowi FT zamienić się w opancerzony punkt obronny. Czołg rozpędzał się do prędkości niespełna 8 km/h, ale było to i tak szybciej od maszerującego piechura. Nowością były sprężyny resorów, które znacznie przyczyniały się do efektywności nowej broni (załogi wcześniejszych czołgów męczyły się błyskawicznie).
Co ciekawe, firma nazwała swój czołg nic nie znaczącym kryptonimem "FT". W kolejnych latach litery te tłumaczono na różne sposoby, np. "faible tonnage", czyli "lekka waga". Francuzi często też dodawali do nazwy czołgu liczbę 18, czyli moc silnika we francuskich "koniach podatkowych" (faktycznie silnik miał moc około 35 koni mechanicznych). Amerykanie określali czołg rokiem rozpoczęcia produkcji - 1917 - i dlatego dziś modne jest nazywanie go Renault FT-17. A Polacy? A Polacy nazywali go po prostu: "czołgiem Renault".
Polski 1. Pułk Czołgów Renault FT pod Dyneburgiemfot. Wikimedia Commons
Użycie Renaultów FT w boju okazało się prawdziwym sukcesem, a przewaga Francuzów była tak wielka, że 11 listopada 1918 Niemcy podpisali narzucone im zawieszenie broni kończące I wojnę światową. Do tego czasu wyprodukowano blisko 4 tys. czołgów Renault. Plany na kolejny rok - już niezrealizowane - zakładały produkcję kolejnych 14,4 tys. egzemplarzy.
Błękitna Armia
Francuzi jednak nie wygrali I wojny światowej sami. Na froncie zachodnim wspierali ich bardzo silnie Brytyjczycy, a także Belgowie i Włosi. W 1918 roku do walki włączyły się dwie kolejne nacje: Amerykanie i Polacy. Ze Stanów Zjednoczonych przybył blisko milion żołnierzy - lecz jedynie nieliczni zdążyli wziąć udział w walce. Z Polakami było podobnie, choć na dużo mniejszą skalę.
Od czerwca 1917 roku, z inicjatywy Komitetu Narodowego Polskiego kierowanego przez Romana Dmowskiego, organizowana była Armia Polska we Francji, zwana też Błękitną Armią (od kolor mundurów) czy też Armią Hallera (od nazwiska dowódcy). Armia Polska miała być potęgą, jednak w walce zdążyły wziąć udział jedynie niewielkie siły: latem walczył 1. Pułk Strzelców, a jesienią - 1. Dywizja. Błękitną Armię organizowano z Polaków przebywających na emigracji we Francji oraz polskich jeńców z wojsk niemieckich i austriackich. Kadrę dowódczą stanowili w dużej mierze Francuzi, oni też byli specjalistami w broniach technicznych, artylerii, lotnictwie oraz w 1. Pułku Czołgów.
Polski 1. Pułk Czołgów "utworzono" dopiero wiosną 1919 roku - nową nazwę nadano francuskiemu 505. Pułkowi Czołgów. W czerwcu dotarł on do Łodzi. Liczył wówczas 5 kompanii, a jego uzbrojeniem było 120 czołgów Renault - 72 z armatami oraz 48 z karabinami maszynowymi. Późnym latem 1919 roku poszczególne kompanie wysyłano na front. Francuzi, stanowiący większość załóg czołgowych, walczyli wraz z Polakami przeciwko rosyjskim bolszewikom. Dopiero wraz z nadejściem zimy i faktycznym zaprzestaniem walk, opuścili Polskę.
Aż do wiosny 1920 roku Wojsko Polskie nie prowadziło większych działań wojennych. Władze Rzeczypospolitej liczyły na to, że znajdą porozumienie z Rosjanami. Dopiero po załamaniu się rozmów pokojowych Polacy rozpoczęli operację kijowską, próbując wyzwolić Ukrainę spod okupacji rosyjskiej.
Wyzwolenie Dyneburga
Cisza na froncie została wyjątkowo przerwana na jego najdalszym, północno-wschodnim skrzydle, tam gdzie Polacy sąsiadowali z Łotyszami. Młode państwo łotewskie znajdowało się bowiem w sytuacji, której mogło nie przetrwać - jego zachodnie ziemie okupowali Niemcy, a wschodnie - Rosjanie. Choć siły niemieckie walczyły w interesie arystokracji, a siły rosyjskie - bolszewików, nie przeszkadzało to ich dowódcom nawiązać współdziałania. Łotewskie próby wyrzucenie bolszewików nie powiodły się i w tej sytuacji poprosili o pomoc Polaków.
30 grudnia 1919 roku osiągnięto polsko-łotewskie porozumienie wojskowe. Wspólną operację zaplanowano na 3 stycznia 1920 roku. Jej celem miał być Dyneburg. To największe miasto Łatgalii (wschodniej Łotwy) było rzeczywiście trudne do zdobycia: nie dość, że znajdowała się tam potężna twierdza, to jeszcze leżało nad szeroką rzeką Dźwiną. Do zdobycia twierdzy potrzebne były działa, ale nie można było ich szybko przetransportować przez szeroką rzekę.
W tej sytuacji polskie dowództwo - wojskami dowodził generał Edward "Śmigły" Rydz - zdecydowało się na zastosowanie czołgów. Walczyły one już zresztą we wrześniu 1919 roku na podejściach do Dyneburga. Do walki rzucono 2. Kompanię, liczącą 24 czołgi. Miała ona wspierać 1. Dywizję Piechoty Legionów oraz 3. Dywizję Piechoty Legionów - blisko 30 tys. ludzi. Zadaniem polskich żołnierzy było wyzwolenie miasta, spotkanie się z 3. Dywizją Piechoty Armii Łotewskiej oraz wyzwolenie Łatgalii. Przeciwnik dysponował 3. Dywizją Strzelców w Dyneburgu i dwoma innymi - 3. DSt. oraz 11. DSt. - utrzymującymi front nieopodal miasta. Siły były więc wyrównane, a rosyjska przewaga pozycji miała zostać zrównoważona przez zastosowanie polskich czołgów.
Pancerne uderzenie
Operacja zaczęła się 3 stycznia 1920 roku. Panował wówczas olbrzymi mróz, temperatura spadała do -25 stopni, a nad miastem co jakiś czas przewalały się śnieżyce. Rosjanie - dowodzeni przez Władimira Gittisa - nie spodziewali się polskiego uderzenia. Zostali nim całkowicie zaskoczeni. Jeszcze większe wrażenie wywarło na nich pojawienie się czołgów. Zamiast przyjąć bitwę w mieście i korzystając z zasobów twierdzy bronić się, w panice uciekli z miasta. Panika udzieliła się pozostałym wojskom bolszewickim i po trzech tygodniach na Łotwie nie było już rosyjskich żołnierzy.
Wyzwolenie Dyneburga warte jest zachowania w pamięci przede wszystkim dlatego, że stanowi przykład starannie przygotowanej i doskonale przeprowadzonej bitwy, w której przeciwnika pobito dzięki umiejętnościom i przewadze technicznej. Jak widać, do zwycięstwa nie potrzebne jest krwawe bohaterstwo.
Czołgi Renault FT na paradzie w Moskwie w 1924 r. fot. Wikimedia Commons
Nie znaczy to wcale, że wszystkie walki z udziałem polskich czołgów udawało się tak łatwo rozstrzygać. W wielu innych bojach załogi Renaultów FT miały okazję wykazać się odwagą i bohaterstwem. Brały udział zarówno w walkach ofensywnych, jak i bitwach obronnych - to polskie czołgi jako pierwsze wtargnęły 15 sierpnia 1920 roku do zajętego przez Rosjan Radzymina. To czołgi - a także produkowane w Polsce samochody pancerne i pociągi pancerne - kończyły wojnę z bolszewikami, prowadząc za nimi pościg po zwycięskiej bitwie nad Niemnem.
Dzięki sukcesom odniesionym w walkach z bolszewikami, czołgi były bronią docenianą w czasach II Rzeczypospolitej. 120 czołgów sprawdzonych z Francji sprawiało, że w 1920 roku byliśmy piątą pancerną potęgą świata (po Francuzach, Brytyjczykach, Amerykanach i Włochach). Po kilku latach Renault FT w Wojsku Polskim zostały zastąpione przez nowsze czołgi TK-3, TKS oraz 7TP. W przededniu drugiej wojny światowej mieliśmy blisko 900 pancernych wozów bojowych i wciąż byliśmy w światowej czołówce: choć w liczbie czołgów wyprzedzili nas m.in. Sowieci i Japończycy, to Włosi mieli ich mniej od nas. Jednak we wrześniu 1939 roku wspólne siły niemiecko-sowieckie były dużo liczniejsze od polskich.
Spośród 120 czołgów Renault, wojnę 1920 roku przetrwało 114. Na początku lat 30. zostały wycofane z jednostek operacyjnych i skierowane do magazynów. Wyciągnięto je z nich w 1939 roku, ale ich udział w walkach był specyficzny: ich ciężkimi kadłubami zablokowano wjazd do twierdzy brzeskiej, uniemożliwiając jej zdobycie przez Niemców. Kilkadziesiąt przestarzałych czołgów trafiło więc do rąk niemieckich i zostało użytych tak, jak inne zdobyte przez nich czołgi Renault FT - jako namiastki bunkrów.
Paradoksalnie przetrwał - i jest w polskich rękach - jeden z nielicznych Renaultów FT, który został zdobyty przez Rosjan w 1920 roku. Został on przez nich wyremontowany i dołączył do kilkudziesięciu innych Renaultów używanych przez Armię Czerwoną. W latach 20. został przekazany w partii kilku sztuk - jako "bratnia" pomoc - do Afganistanu. Służył tam przez wiele lat, a następnie stał zapomniany w magazynie. Gdy w 2001 Afganistan został wyzwolony spod władzy Talibów, Afgańczycy postanowili przekazać swoje Renaulty FT państwom biorącym udział w szkoleniu nowej armii afgańskiej. Dwie sztuki przekazali Amerykanom, jedną - Francuzom i wreszcie kolejną - Polakom. Od 2012 roku maszyna jest w Polsce i - choć wciąż jest restaurowana - można ją czasami zobaczyć na defiladach i pokazach.
dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski