Polacy się boją; "ci bandyci są nieobliczalni i dzicy"
Społeczeństwo ich zawiodło, bo dało za darmo tylko jedno czteropokojowe mieszkanie, a nie dwa. Wtedy drugie wynajęliby Polakom - mówi o uczestnikach zamieszek na Tottenham Tadeusz, w Londynie od 9 lat.
08.08.2011 | aktual.: 10.08.2011 09:57
W londyńskiej dzielnicy Tottenham mieszka niewielu Polaków. Spora część wybiera równie ubogie okolice, ale nieco spokojniejsze. Nikomu nie marzy się też mieszkanie np. na Brixton. Zwłaszcza jeśli nie przysługuje mu obstawa z Biura Ochrony Rządu.
Ostatnie zamieszki, wywołane zastrzeleniem przez policjantów ciemnoskórego mężczyzny podejrzanego o "gangsterkę" z pewnością nie zachęcą rodaków do zasiedlenia tych dzielnic. - O takich zdarzeniach szybciej niż z mediów dowiaduję się od mamy z Polski, która dzwoni przerażona: "Dziecko, co się tam u was dzieje" - mówi Dominika Majewska-Kahn. Mieszkając na Barnet, miała ostatnie "nocne imprezy" nieomal po sąsiedzku. Na przemian patrzyła w telewizor i przez okno, czy nie zaczyna coś się dziać na jej ulicy.
Do zamieszek doszło, jak podają media, bo rodzina zastrzelonego nie otrzymała dostatecznie szybko pełnych informacji o zdarzeniu. Podpalania samochodów, plądrowanie sklepów i walki uliczne z policją - to była weekendowa rozrywka przede wszystkim młodych ludzi. Według BBC widziano nawet 9-10-letnich chłopców.
- Kilka miesięcy temu w autobusie na Ealingu czarny ciężko ranił nożem policjanta. Czy bandyta udzielił rodzinie ofiary wyjaśnień? - pyta retorycznie Tadeusz. Polaka denerwują dość często powtarzane opinie, iż kolorowa ludność poprzez burdy, podpalenia i rabunki daje wyraz dezaprobaty dla poczynań władz oraz ogółu społeczeństwa, które zawiodło jej oczekiwania. - Zawiodło, bo dało za darmo tylko jedno czteropokojowe mieszkanie, a nie dwa. Wtedy drugie wynajęliby Polakom. Zawiodło, bo zasiłek wystarczy na życie i picie, ale czasem brakuje na narkotyki - mówi z goryczą Tadeusz.
Zdarzenia na Tottenham najpewniej pogłębią jeszcze niechęć do emigrantów, i tak coraz bardziej okazywaną przez rdzennych Brytyjczyków. Z opublikowanych ostatnio badan wynika, że aż 70% ankietowanych jest za znaczącym ograniczeniem emigracji na Wyspy. Zachowując resztki politycznej poprawności mówi się oględnie, że chodzi o przybyszów spoza krajów Unii Europejskiej, choć nikt raczej nie podejrzewa, że to "emigranci" z USA, Australii, albo Nowej Zelandii stanowią dla Wysp jakikolwiek problem.
Gdy premier David Cameron powiedział jakiś czas temu, że idea wielokulturowego społeczeństwa nie sprawdziła się, wywołał tym stwierdzeniem burzliwą dyskusję. Jednak jego notowania w oczach opinii publicznej wcale przez to nie spadły. Styl życia i zachowanie przedstawicieli niektórych "kultur" zaszły już nieźle za skórę pozostałym, ale polityczna poprawność nie pozwalała mówić o tym głośno. I wcale nie chodziło o imigrantów z Polski.
- Zawsze uważałam Londyn za bezpieczne miasto, ale także zdarzenia uświadamiają mi, że część tutejszego społeczeństwa jest po prostu nieobliczalna. Żeby nie powiedzieć - dzika - komentuje Majewska.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy