"Polacy są zadęci na wielkość i bycie lokalnym liderem"
Śmieszą mnie od dawna pretensje polityków i komentatorów politycznych do należnego nam ponoć tytułu lidera Europy Środkowej, a nawet Środkowo-Wschodniej. Liderem nie zostaje się przez własną deklarację, przez choćby nie wiem jak "jasne określenie, jaką rolę chcemy odgrywać w Europie" - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński.
26.05.2011 | aktual.: 27.05.2011 07:56
Śmieszą mnie od dawna pretensje polityków i komentatorów politycznych do należnego nam ponoć tytułu lidera Europy Środkowej, a nawet Środkowo-Wschodniej. Ma się nam ten tytuł należeć ze względu na duże terytorium i liczbę dusz, choć Ukraina ma i tego, i tego więcej. Innego powodu nie ma, a są nawet przemawiające przeciwko nam. Czechy, Węgry i Słowacja mają PKB na głowę ludności większe od nas i biją nas też innymi ważnymi wskaźnikami cywilizacyjnymi. No ale skoro nie jesteśmy już mesjaszem narodów, to przynajmniej lidera w regionie mieć powinniśmy. A nie mamy i ten fakt coraz to kogoś oburza, ostatnio w czwartkowej "Rzeczpospolitej" Igora Janke ["Potraktujmy Amerykę (i siebie) poważnie"]. Śmieszą mnie te pretensje, bo widzę w nich polskie zadęcie na wielkość, tęsknotę do gołębia na dachu i przez to lekceważenie, a nawet pogardzanie wróblem w garści. Na przykład wielkim awansem kraju od 1989 roku tak strasznie i tak często opluwanym.
Liderem nie zostaje się przez własną deklarację, przez choćby nie wiem jak "jasne określenie, jaką rolę chcemy odgrywać w Europie" (Igor Janke). Powiem więcej, publiczne deklarowanie, że chce się być liderem lokalnym, czyli kimś pierwszym, choćby pośród równych, jest podkładaniem sobie nogi. Już widzę jak reagują Czesi, Słowacy czy Węgrzy na taką ambicję Polaków, ale pewno nie tylko oni. Liderem zostaje się, gdy po pierwsze jest w jakimś miejscu czy w ogóle zapotrzebowanie na lidera. I po drugie, gdy ma się w sobie coś, co w świetle tego zapotrzebowania jest szczególnie cenne. Taka Szwajcaria ma maleńkie terytorium i ociupinę ludności, a od dawna, w tych dniach szczególnie, jest "liderem ufności w pieniądz". I wcale nie deklaruje, że chce nim być.
Ja nie widzę w dzisiejszej Europie Środkowej odczuwalnego zapotrzebowania na awans któregoś z państw do roli pierwszego pośród innych, do roli jakiegoś "koordynatora tego co się dzieje w regionie" (Janke). Co ma w regionie Estonia do Rumunii i Bułgarii, czy to w ogóle region. Pewna szansa, choć raczej niewielka, na coś takiego była kiedy większość krajów tej części Europy aspirowała do Unii Europejskiej. Wtedy Polska, jako największy obalacz komunizmu w regionie i kraj zaawansowany w reformach mogła być i chyba była jakimś oparciem, ale to się skończyło.
Oczywiście chcę by Polska była krajem szanowanym, lubianym, której głosu się słucha i z której głosem się liczą. Głównymi miejscami, gdzie możemy taką pozycję kraju wypracować, nie jest region, lecz Unia Europejska, w której jest większość regionu, i nasze podwórko. Jeśli wewnątrz brukselskiego świata potrafimy działać, nie krzykliwą gębą i obrażonymi minami, tylko finezją i uzyskiwać dobre wyniki, wówczas będą ku nam ciągnąć inni. Ale to zależy też od stanu naszego podwórka. Frank szwajcarski nie jest pożądany dlatego, że jest szwajcarski, lecz dlatego, że Szwajcaria jest kondensacją cnót dających temu pieniądzowi rolę najpełniejszej tratwy ratunkowej dla świata. Postarajmy się zrobić z Polski wyraźnie wybijające się w regionie miejsce do robienia dobrych interesów. Postarajmy się, by nasza polityka wewnętrzna i zagraniczna mogła być wzorem dbania o własny interes, ale zarazem wzorem dobro-sąsiedztwa oraz obliczalności. Może wtedy, nie mówiąc słowa o liderze regionu, zaczęlibyśmy być tak postrzegani. A
jeśli nawet nie, to i tak wyszłoby nam to bardziej na korzyść, niż deklamowanie kim to chcielibyśmy być i żalenie się, że tym nie jesteśmy. W końcu żeby dobrze żyć nad Wisłą, nie musimy być liderem.
Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski
Tytuł i lead pochodzą od redakcji