"Polacy nie dopuszczą PiS‑u do władzy"
Dwa miesiące to wystarczająco długi czas, by emocje po katastrofie z 10 kwietnia osłabły i to nie one będą decydowały na kogo oddamy swój głos w wyborach prezydenckich. Znowu będziemy mieli pewnego rodzaju plebiscyt, zamiast pozytywnego głosowania na programy, ogromna część wyborców pójdzie, żeby zastopować dojście do władzy PiS - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.
WP: Dominika Leonowicz: Jak katastrofa z 10 kwietnia wpłynie na postawę wyborców w nadchodzących wyborach prezydenckich? Czy frekwencja wzrośnie czy zmaleje? Czy w przeciągu dwóch miesięcy, jakie pozostały do wyborów emocje już opadną?
Prof. Janusz Czapiński: - Sondaż, który został wykonany na zlecenie "Faktów" pokazał wyjątkową jak na Polskę potencjalną frekwencję w wyborach, tj. 73%. To jest duży skok. Oczywiście badania były zrobione jeszcze w okresie żałoby na fali emocjonalnego patriotyzmu, to również wiązało się ze wzrostem notowań dla Prawa i Sprawiedliwości. Ale jak każde inne emocje, również takie patriotyczno-narodowościowe będą słabnąć wraz z upływem czasu. Sądzę, że dwa miesiące to jest bardzo długi okres na wygaszenie tych emocji. Przy czym to, jak będzie wyglądała struktura polskiego elektoratu w wyborach prezydenckich będzie w dużej mierze zależało od zachowania poszczególnych polityków, a także od ich zaplecza politycznego. Jeśli to zaplecze zacznie ponownie walkę, to po pierwsze spadnie chęć udziału Polaków w wyborach prezydenckich do naturalnego polskiego poziomu, czyli połowy uprawnionych do głosowania, a po drugie osłabi pozycję tych, którzy wykażą się największą gotowością do takiej bijatyki politycznej. Politycy
zdają sobie z tego sprawę, w związku z tym na razie trzymają z daleka na smyczy głównych fighterów, np. Platforma Janusza Palikota, a PiS Jacka Kurskiego, mało lub wcale nie ma ich w tej chwili w mediach. I pewnie ci politycy mają takie przykazanie nie odzywania się do samych wyborów.
WP: Czy wytrzymają?
- Wszystko zależy od tego, na ile silny jest ich związek z partiami. Jeśli jest wystarczająco silny, to będą musieli się słuchać liderów swoich ugrupowań politycznych. I jeśli rzeczywiście te publiczne relacje między dwoma głównymi ugrupowaniami będą wyciszone i nie będzie nadmiernie dużo awantury w mediach, to o wyniku będzie decydowało to słabnące nasilenie emocji związanych z katastrofą. Jeśli tak, to w układzie głównych sił politycznych nic się nie zmieni, tzn. wygrana przedstawiciela Platformy będzie pewna, drugie miejsce przedstawiciela Prawa i Sprawiedliwości, no a trzecie to już będzie zupełny przypadek.
WP: * Ale jest taka ewentualność, że emocje nie wygasną po tej katastrofie, czy wtedy te głosy przy urnie wyborczej będą oddawane racjonalnie? Widzimy przecież, że PiS zyskuje w sondażach, czy nie uważa pan, że gdyby Jarosław Kaczyński kandydował mógłby zdobyć co najmniej tyle głosów, co Lech Kaczyński?*
- To jest prawdopodobne. Paradoks polega na tym, że właściwie nie ma absolutnie żadnych szans, żeby Jarosław Kaczyński wygrał te wybory w pierwszej turze. Jeśli nie wygra w pierwszej turze, to w drugiej turze jego notowania radykalnie słabną w stosunku do drugiego konkurencyjnego kandydata z Platformy, ponieważ większość głosów oddanych na innych kandydatów w tych wyborach przejdzie na kandydata Platformy Obywatelskiej, a nie na Jarosława Kaczyńskiego.
Innymi słowy Jarosław Kaczyński uzyska tyle głosów, ile uzyska w pierwszej turze, w drugiej nie ma żadnej szansy, żeby poprawić swój wynik. A szansa na to, że wygra od razu w pierwszej turze jest znikoma, dlatego że utrzymywanie się takiego heroicznego i podniosłego nastroju, do którego niezwykle pasuje sylwetka Jarosława Kaczyńskiego, może mieć miejsce jedynie tylko w części polskiego społeczeństwa, które już wcześniej należało do zwolenników IV RP. Natomiast jeśli chodzi o większość polskiego społeczeństwa, to emocje już będą bardzo słabe i nie one będą decydowały o realnych wyborach przy urnie.
WP: Czy start Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich jest dla niego ryzykowny? Może np. być posądzony o to, że chce skorzystać na popularności brata, który jak wiadomo, był bardziej neutralną postacią od prezesa PiS.
- To prawda. Dla Jarosława Kaczyńskiego to niewątpliwie będzie trudny egzamin i ponieważ on tego egzaminu nie zda na ocenę celującą, bo nie wygra tych wyborów, to może rzeczywiście osłabić jego pozycję na scenie politycznej. Także może wzmocnić te frakcje w ramach PiS-u, które już od pewnego czasu, np. poseł Paweł Poncyljusz, próbują odświeżyć wizerunek tego ugrupowania, zdjąć z niego silne skojarzenia pewnego społecznego zamordyzmu. To może się przyczynić do wzrostu wpływu tych liderów Prawa i Sprawiedliwości, którzy zmierzali do osłabienia w tym wizerunku PiS-u roli szefa, czyli Jarosława Kaczyńskiego. Po tej przegranej Jarosława Kaczyńskiego, jeśli on oczywiście wystartuje w wyborach prezydenckich, ta partia przestanie być w pewnym stopniu tak mocno wodzowską partią, jaką była do tej pory. WP: * Jaka jest sytuacja Bronisława Komorowskiego, bo wydaje się, że czego by nie zrobił, to robi to źle.*
- Przez jednych jest odczytywany w sposób krytyczny, ale przez większość elektoratu Platformy Obywatelskiej odczytywany jest życzliwie. Nawet jeśli zwolennicy PO będą od czasu do czasu zarzucać Bronisławowi Komorowskiemu, że zbyt ochoczo zabrał się do pełnienia obowiązków prezydenta i przedwcześnie podejmuje różne decyzje, które są w gestii tego urzędu, to nie osłabi jednak świadomego wyboru tych osób przy urnie wyborczej. Niewątpliwie nie, bo znowu w jakimś momencie dla ogromnej części Polaków mogą to być, tak jak poprzednie wybory parlamentarne, wybory o charakterze negatywnym, tzn. nie dopuścić do władzy prezydenckiej przedstawiciela Prawa i Sprawiedliwości. Znowu będziemy mieli pewnego rodzaju plebiscyt, zamiast pozytywnego głosowania na programy, na doświadczenie polityczne poszczególnych kandydatów, ogromna część wyborców pójdzie, żeby zastopować dojście do władzy PiS.
WP: Czyli poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości po wydarzeniach z 10 kwietnia nie wzrośnie na tyle by zahamował ten negatywny czynnik?
- Moim zdaniem te notowania widoczne w sondażu zamówionym przez "Fakty" były szczytowe dla PiS-u, już większe nie będą. Będą wyłącznie mniejsze. (PiS: 35% [+14%], PO: 41% [-6%])
WP: A czy jest taka możliwość, że społeczeństwo nie będzie chciało dopuścić do monowładzy Platformy Obywatelskiej?
- To będzie słabszy argument dla większości wyborców, ponieważ Platforma postępuje dosyć umiejętnie w tej kryzysowej sytuacji. Liderzy PO przyhamowali trochę zapędy sprawowania funkcji prezydenta przez Bronisława Komorowskiego. On już zrezygnował z szeregu decyzji, które obiecał podjąć w szybkim czasie. Zwleka z podpisaniem nowelizacji ustawy o IPN, jeszcze nie wiadomo jaką podejmie ostateczną decyzję. Podejrzewam, że raczej odeśle ją do Trybunału Konstytucyjnego, wbrew swojemu stanowisku jako posła, który głosował przecież za przyjęciem tej nowelizacji. A wszystko właśnie po to, żeby odsunąć przekonanie Polaków o tym, że Platforma monopolizując główne ośrodki władzy będzie ten swój monopol wykorzystywać w bezczelny sposób wyłącznie w swoim własnym interesie.
WP: Czy myśli pan, że kandydaci będą się odwoływać i w jakiś sposób porównywać do prezydentury Lecha Kaczyńskiego w trakcie kampanii?
- Sądzę, że nie. Jedynie kandydat Prawa i Sprawiedliwości będzie wciąż podejmował motyw, że to jest realizowanie testamentu tragicznie zmarłego poprzedniego prezydenta. To tylko w kampanii kandydata PiS, zwłaszcza, jeśli tym kandydatem będzie brat Lecha Kaczyńskiego, będzie podejmowany wątek, że teraz chodzi o dopełnienie dzieła tego przedwcześnie zmarłego w tragicznych okolicznościach prezydenta. Natomiast podejrzewam, że inni kandydaci zrezygnują z tego wątku porównawczego, będą raczej prezentować swoje zamiary i program w kategoriach pozytywnych. Będą się starali unikać w ogóle dotykania tego bolesnego jeszcze dla większości Polaków tematu, jakim była katastrofa i odejście Lecha Kaczyńskiego.
WP: Znamy już kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Czy to był dobry krok ze strony SLD, że wystawiło Grzegorza Napieralskiego?
- To był fatalny krok, który nie tylko negatywnie odbije się na karierze politycznej Grzegorza Napieralskiego, ale i nie da nic pozytywnego temu ugrupowaniu, a może przynieść wręcz szkodę Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Wielu zwolenników i podejrzewam, że także członków SLD gotowych będzie oddać raczej głos na tego, kto ma szansę wygrać niż na szefa swojego ugrupowania.
Rozmawiała Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska