ŚwiatPolacy "matką wynalazków" - wymyślili sposób na...

Polacy "matką wynalazków" - wymyślili sposób na...

Wielu zagranicznych chlebodawców nie lubi, kiedy się przy nich rozmawia po polsku: słusznie podejrzewają, że to nie rozmowy o miłości do szefa. Ale Polacy nie takie rzeczy z teściem w partyzantce rozgryzali. Pojawił się przeto sposób na obejście tych niewygód, który pozwalam sobie oficjalnie nazwać Metodą System Issues - pisze Piotr Czerwiński w Wirtualnej Polsce.

Polacy "matką wynalazków" - wymyślili sposób na...
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos
Piotr Czerwiński

07.11.2011 | aktual.: 10.11.2011 09:44

Zajrzyj także do innych felietonów Piotra Czerwińskiego

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Notorycznie słyszy się w moich stronach legendy, jak to w tak zwanym zakładzie pracy Polakom zabroniono rozmawiać między sobą po polsku, co oczywiście wzbudza emocje, protesty i wywołuje inne złe objawy u samych zainteresowanych. Biorąc pod uwagę wszechobecność rodaków, których w każdym miejscu publicznym poznajemy po nieustanym bluzganiu w ojczystym narzeczu, przepis ten albo jest tylko legendą, albo w ogóle nie bywa przestrzegany, co by zresztą nie dziwiło, biorąc pod uwagę nasze wielosetletnie tradycje w zakresie nonkonformizmu. Z pewnością nie ma takiego zalecenia w pewnym sklepie, w którym natknąłem się niedawno na dwóch Polaków, jako żywo rozmawiających po naszemu podczas układania towaru na półkach. Z ich rozmowy zrozumiałem, że dyskutują o przekleństwach, ponieważ nie zawierała żadnych innych słów, z wyjątkiem łączników oraz słowa „nie”, którym kończyli każde zdanie, bo jakoś trzeba kończyć zdania, nie. W tym akurat sklepie kierownik mógłby rzeczywiście zrobić
przysługę klientom znad Wisły i zabronić publicznych tyrad na temat najpopularniejszej polskiej partykuły wzmacniającej. Jasne, oczywiście, że jest ona naszym dobrem narodowym i powinna być opatentowana jak oscypek albo wpisana do księgi pomników Unesco czy co oni tam robią z tak pomnikowymi rzeczami, a każdy Polak powinien umieć posłużyć się nią zgodnie z przeznaczeniem, ale dalsze dywagacje na temat jej użycia proponuję zostawić fachowcom. Choć przyznaję, że nawet gdyby bluzgali do siebie w ten sposób pan Bralczyk i pan Miodek, oczywiście tylko w celach poznawczych, to i tak zmieniłbym kanał, czy tam alejkę w sklepie, w zależności od tego, gdzie by się to odbywało.

Wracając zatem do wątku, niektórzy irlandzcy pracodawcy faktycznie mogliby poprosić naszych rodaków o zaniechanie rozmów w ojczystym języku i podjęcie prób nauki angielskiego, bo w końcu po sześciu latach dla przyzwoitości powinno się zapamiętać chociaż trzy słowa. Obawiam się jednak, że mogłyby to być słowa obelżywe, więc może lepiej będzie, jeśli nasza brać zostanie przy polskości. Tubylcy mogą myśleć, że to z pewnością ci słynni doktoranci fizyki, co legendarnie przybywają w te strony za chlebem, oto rozprawiają przy sokach owocowych na temat życiowych zakrętów, w dodatku po łacinie.

W przypadku innych pracodawców, tu zgodzę się z każdym, kto śle gromy na podobne zarządzenia, bo wojna już się skończyła, a poza tym skoro nie życzą sobie rozmów w języku innym niż angielski, na tej samej zasadzie powinni zakazać konwersacji po irlandzku, a wtedy natychmiast by ich zmieciono z powierzchni ziemi. Niechże więc stosują się do unijnej filozofii jedności. Chociaż tak swoją drogą, nawet gdyby nakazano w Irlandii używania irlandzkiego, wątpię czy ktokolowiek byłby w stanie powiedzieć coś więcej niż słynne "póg mo thóin", które jest kluczowym sloganem irlandzkiego przemysłu pamiątkarskiego, i często jedynym zdaniem, jakie tubylcy potrafią wypowiedzieć w swoim ojczystym języku. No, ale to już jest temat na zupełnie inną gawędę.

Wyobrażam sobie jednak, odkładając na bok aluzje, że zakazy tego rodzaju, jeśli już się zdarzają, to bardziej z powodów czysto praktycznych, ponieważ jest wielce prawdopodobne, że taki Polak jeden z drugim, kiedy przestawia się przy szefie na polszczyznę, to raczej nie po to, żeby omawiać tajniki strategii handlowych firmy, a kiedy trajkocze swoje nadmiernie skondensowane spółgłoski do telefonu, to również nie wisi na linii z giełdą papierów wartościowych i nie omawia kursu akcji chlebodawcy. Wielu chlebodawców z pewnością zdaje sobie sprawę, jak wielkim szacunkiem i miłością cieszą się u swoich polskich podopiecznych, ale mimo to wolą, by uczucia tego rodzaju były wylewane w języku lengłidż i ja się im w zasadzie nie dziwię. Jeszcze inna praktyczna, a nawet etyczna przyczyna takiej niechęci, to sam fakt że używanie obcego języka przy ludziach, którzy go nie rozumieją, jest rzeczywiście odrobinę krępujące, jeśli nie wymaga tego sytuacja ani nie wymusza tego brak odpowiedniego słownictwa. Zwłaszcza dla
takiego pryncypała to z pewnością trudne do zniesienia i gdybym był pryncypałem, sam bym pewnie uznał nawijanie w mojej obecności po obcemu za niewskazane.

Wyobrażam sobie, że nawet w instytucjach o międzynarodowej obsadzie, gdzie polski przeplata się z urdu, urdu przeplata się z chińskim, a chiński z polskim i tak dalej, musi to być przynajmniej podejrzane, jeśli nie irytujące, że ktoś urduje albo przypolszcza jak najęty do krajana, nie daj Boże śmiejąc się przy tym od ucha do ucha, kiedy dwa metry obok siedzi irlandzki boss, z martwym wzrokiem wbitym w jego nieodłączne Blackberry.

Polacy jak wiadomo są matką wynalazków, wynaleźli więc metodę na dyplomatyczne obejście tego problemu. Wystarczy mianowicie w obecności tubylców wplatać do rozmowy obce słowa, a najlepiej żeby miały jakiś związek z pracą. Niektórzy rodacy ten akurat styl mają preinstalowany jeszcze sprzed wyjazdu z Polski, i pociągają korporacyjnym Ponglishem automatycznie, więc w ich przypadku lajfstajlowe brifowanie tego topiku w ogóle nie nadaje się na target. Oni mają sprawę z głowy, bo nawet jeśli będą rozmawiali o bułkach z masłem, to i tak ich rozmowa będzie miała odpowiednio imidżowy autkom. Inni muszą się trochę namęczyć, wrzucając do polskiej rozmowy obce przerywniki nie mające z nią żadnego związku i osobiście jestem zwolennikiem tego sposobu, bo dodaje nawet najgłupszej gadce literackiego niemal kolorytu. Rzecz jasna, trzeba sobie wcześniej przygotować wydruki jakiejś ważnej biznesowej korespondencji, w roli nieodłącznego rekwizytu, a także fachowe słownictwo, dzięki któremu rozmowa będzie bezpieczniejsza i
bardziej kabaretowa.

Mnie najbardziej bawią słowa „system” oraz „issues”, ponieważ w każdej pracy każdy system ma jakieś issues i wszyscy pracownicy rozmawiają wyłącznie na ten temat. Sam fakt, że system ma jakieś issues, nie cieszy mnie ani trochę, oczywiście, ale rozmawianie o nich kiedy się o nich w ogóle nie rozmawia, jest naprawdę pocieszne. No bo jak tu się nie cieszyć, że powódź w Dublinie wreszcie się skończyła, system issues. Jarek kupił sobie nowy telewizor, taki na pół pokoju, system issues, także teraz zdzwaniamy się na meczyk, system issues, tylko, system issues, ktoś niech przywiezie chrupki. Dobrze, że już te wybory prezydenckie się skończyły, system issues. Podobno wygrał ten dziadek, co był poetą, ale został politykiem. Może coś naprawi w tej irlandzkiej polityce, oni tu mają od jakiegoś czasu system issues....

Rozmawiałem z kilkoma osobami, które przetestowały tę metodę w praktyce i twierdzą, że jest niezawodna. Muszę też przyznać, że sprawdziłem ją osobiście i też nie narzekam, a rozmowy prowadzone w ten sposób istotnie nabierają dodatkowego wymiaru i nie pozwalają się nudzić. Bardziej mnie obchodzi ten koloryt niż praktyczne zastosowanie tej metody, bo pracuję w jednej z tych instytucji, gdzie słychać języki z każdego zakątka globu i nikt nie ma nic przeciwko ich publicznemu używaniu.

Znajomi z innych firm chwalą sobie „system issues story” jako doskonały usprawiedliwiacz rozmów telefonicznych z Bulandą, które w takiej formie stają się telekonferencjami handlowymi na temat system issues. Rzecz jasna zawsze jest możliwość, że usłyszy je jakiś życzliwy rodak, który jest z wykształcenia gnidą, ale i na to przecież też można opracować metodę. A może po prostu gadajmy przy tubylcach po ichniemu; pewnie pozbawimy się wrażeń, ale im oszczędzimy frustracji, nie mówiąc o tym, że, system kurde issues, gnida nie zrozumie, o czym rozmawiamy, jeśli jest gnidą z prawdziwego zdarzenia. To jest chyba cenniejsze.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com

Słownik wyrazów obcobrzmiących:

póg mo thóin (wym. pog ma hon) - kiss my ass
System issues - system issues
Partykuła wzmacniająca - k... mać

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (35)