ŚwiatPolacy i Brytyjczycy w labiryncie słów

Polacy i Brytyjczycy w labiryncie słów

Moja teściowa uważała mnie za osobę niegrzeczną i źle wychowaną - zbyt rzadko mówiłam "Please" i "Thank you". Nie pomogły tłumaczenia, że to wynik innej struktury językowej polskiego i angielskiego. Byłam i już.

Polacy i Brytyjczycy w labiryncie słów
Źródło zdjęć: © AFP | Justin Tallis

Takie nieporozumienia zdarzają się zapewne w wielu rodzinach, gdy zjawiają się w nich osoby pochodzące z innego kegu kulturowego. Musi być to zjawiskiem na tyle powszechne, że zajęli się nim w końcu naukowcy. Lingwista dr Jörg Zinken z University of Portsmouth przez dwa lata nagrywał rozmowy przy stole rodzin angielskich, polskich i mieszanych.

Okazuje się, że nawet tak prosta czynność jak podawanie sobie przy stole mleka inaczej przebiega w rodzinie polskiej, a inaczej angielskiej. Polak mówi po prostu: "Podaj mi mleko", a Anglik: "Can you pass me the milk, please". Przetłumaczenie polskiego zwrotu na angielski: "Pass me the milk" zabrzmiałoby niegrzecznie, jak rozkaz.

Polacy nie lubią mówić: proszę

Ta "nakazowość" języka polskiego widoczna jest nie tylko w rodzinie. W Polsce mamy wywieszki "Wstęp wzbroniony". Angielska forma "Private" brzmi znacznie uprzejmiej.

Ale wróćmy do rozmów przy stole. Otóż, jak dalej notuje dr Zinken, Polacy mają tendencję do używania form bezosobowych, gdy ma być wykonane jakieś zadanie. Mówią "Trzeba wynieść śmieci". Nie ma w tym wskazania, kto ma to zrobić, co najwyżej może temu towarzyszyć odpowiednie spojrzenie (żony w stronę męża). Anglik musi sprecyzować: "zrób to" (oczywiście, będzie to okraszone słowem please), albo zadeklarować "ja to zrobię", a w najlepszym przypadku użyje zaimka "we".

Zarówno bezosobowe "trzeba" jak i "podaj mleko" to formy gramatyczne, które mają swoje uzasadnienie kulturowe - pisze dr Zinken. - Polacy wychodzą z założenia, że w rodzinie wykonanie pewnych czynności przez jej członków jest oczywiste. Tego poczucia wspólnotowego nie ma w angielskich domach, gdzie większe znaczenie ma poczucie autonomii. Użycie formy pytajnikowej pozostawia wybór: ktoś może tego mleka nie podać - wyjaśnia.

Zinken - Niemiec ożeniony z Polką, pracujący na brytyjskim uniwersytecie - przy okazji swoich badań stara się pokazać, że pewne stereotypy o Polakach krążące na Wyspach (np. to, że są niegrzeczni) to wynik różnic kulturowych, co przekłada się na sposób mówienia. A tłumaczy to pięknie. Jego zdaniem, takie używanie bezpośredniego zwracania się do siebie domowników to dowód na bliskość w rodzinie i pozytywne relacje, a nie powód, by nazywać Polaków niewychowanymi.

Dla Polaków ważniejsze jest w rodzinie nastawienie na wspólny cel i solidarność, a nie niezależność i poczucie podmiotowości. Ciekawa jestem, jak ten naukowiec wyjaśniłby zbyt częste używanie przez Polaków słynnego słowa na "k". Niestety, tym się naukowcy na razie nie zajęli, a szkoda.

Mówienie "proszę" bywa sztuczne

Takie stosowanie kalek językowych działa także w drugą stronę. Córka moich znajomych, urodzona w Londynie, dobrze mówiąca po polsku, ma zwyczaj, gdy do kogoś się zwraca, kończenia zdania słowem "Proszę". Brzmi to niesłychanie sztucznie. Od razu widać, że tłumaczy z angielskiego. Oczywiście, im dłużej żyje się w danym kraju i częściej używa języka jego mieszkańców tym mniej popełnia się omyłek i niezręczności. Pewnych kwestii nie da się jednak przeskoczyć, bo - jak słusznie zauważa Zinken - za językiem stoi określona kultura i w języku tak jak i w obcym kraju trzeba się "zadomowi". To się udaje, ale wymaga determinacji i tylko wtedy, gdy przestaje się traktować języka urodzenia, jako więzienie, z wyrokiem dożywocia.

Te różnice kulturowe objawiają się w różny sposób i nie tylko w języku. My gotujemy ziemniaki w osolonej wodzie. Anglicy twierdzą, że w ten sposób zabijamy smak i solą je dopiero na talerzu. Dla nas są one dalej bez smaku.

Polacy i Brytyjczycy się nie rozumieją

Problemem wzajemnego nierozumienia Polaków i Brytyjczyków zajmują się nie tylko naukowcy, ale i artyści. Po trzech miastach Midlandów (Birmingham, West Bromwich i Walsall) jeździła ciężarówka z czterema bilbordami, które są pracami brytyjskich i angielskich artystów. Wystawa jest pomysłem Galerii Rusz z Torunia, która od ponad dziesięciu lat organizuje wystawy mobilne, wykorzystując często właśnie bilbordy. Obecna wystawa ruchoma nazywa się "Język polski". W przedsięwzięciu biorą udział: Joanna Górska, Rafał Góralski, Marek Titchner (nominowany w 2007 r. do Nagrody Turnera) i Andrew D. Willett.

Artyści wspólnie zmierzyli się z zagadnieniem polskiego języka, jako nośnika mitów, przekonań, schematów myślowych i idei, które są charakterystyczne dla polskiego społeczeństwa, by w ten sposób przybliżyć Brytyjczykom polską kulturę. Wystawa proponowana przez zespół polsko-angielskich artystów ma na celu zmianę optyki postrzegania Polaków i uświadomienia Brytyjczykom, że nie są to tylko ludzie poszukujący zarobku poza granicami własnego kraju, ale mogą poszczycić się bogatą tradycją i fascynującą kulturą. Przewidziano też spotkanie mieszkańców miast z artystami, podczas których tłumaczą oni swoją koncepcję sztuki.

Pracując nad wystawą, jak zapewniają artyści, sięgnęli do Mickiewicza, Kraszewskiego i innych polskich pisarzy. Jaki to dało rezultat? Powiedziałabym: zabawny. I tyle. Nie wiem, czy dzięki tym pracom ktokolwiek lepiej Polaków zrozumie.

Pokazać swoje przywary

Aby nie było wątpliwości: przedsięwzięcie uważam za świetne. Nie lubię tylko używania wielkich słów, tam gdzie są one nie potrzebne. Sam pomysł, by bilbordy, które bombardują nas na każdym kroku natrętnymi reklamami i są w pewnym sensie symbolem konsumeryzmu, użyć do prezentowania sztuki, uważam za znakomity. Prace pokazywane tym razem przede wszystkim dowcipne, inteligentne. Pokazują też różnicę myślenia Polaków i Brytyjczyków.

Polscy artyści w sposób twórczy przekształcili polskie przysłowia. W rezultacie na mamy hasła: "Let’s be the architects of our own misfortune" (Joanna Górska) i "Instead of digging our own grave let’s dig down to the source" (Rafał Górski). Brytyjczycy są skupieni na sobie: "Defend me from myself" - prosi Marek Titchner. "I can’t make you happy" - skarży się Andrew D. Willett. I tu mamy wyraźnie zaznaczone różnice kulturowe. Czy porozumienie ponad kulturami jest w ogóle możliwe?

Katarzyna Bzowska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
kulturawielka brytaniawychowanie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)