Pokój na Bliskim Wschodzie najważniejszy
Wojna w Iraku uwolniła świat od
brutalnego dyktatora, ale - zdaniem znawców regionu i przywódców
arabskich - osiągnięcie pokoju między Palestyńczykami i Izraelem
mogłoby przysłużyć się amerykańskiej "wojnie z terrorem" bardziej
niż obalenie Saddama Husajna.
Na zorganizowanej w tym tygodniu przez rząd Kataru konferencji na temat demokracji i wolnego handlu uczestnicy z około 30 krajów poświęcili więcej czasu konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu niż wojnie w Iraku.
Pytani o to wyjaśnili, że ten trwający od kilkudziesięciu lat konflikt jest najpilniejszą sprawą regionu i zarzewiem arabskiego gniewu, wyładowującego się również w takiej postaci, jak ataki terrorystyczne 11 września 2001 roku na Stany Zjednoczone.
"Droga do stabilizacji w ostatecznym rachunku nie prowadzi przez Bagdad, lecz przez Jerozolimę" - powiedział Anthony Sullivan, specjalista od Bliskiego Wschodu z amerykańskiego Uniwersytetu Michigan, jeden z uczestników konferencji w Dausze.
"Najważniejszym sposobem walki z terroryzmem jest dążenie do osiągnięcia sprawiedliwego dla obu stron uregulowania politycznego opartego na istnieniu dwóch państw, Izraela i Palestyny. Jeśli tego nie zrobimy, to na miejscu Osamy bin Ladena powiedziałbym rób tak dalej, George, a mój dzień nadejdzie
" - dodał Sullivan, przedstawiający się jako "paleokonserwatywny" Republikanin i zwolennik George'a W. Busha.
Właśnie złagodzenie napięcia po zawarciu pokoju bliskowschodniego mogłoby zrodzić falę demokracji w regionie, w którym autokratyczni władcy wykorzystują konflikt izraelsko-palestyński jako pretekst do odraczania reform politycznych. Taka jest opinia arabskich uczestników konferencji.
Uskrzydliłoby to arabskich polityków umiarkowanych i przydało jednocześnie impetu prowadzonej przez Busha "wojnie z terroryzmem" - powiedział Mohammad Oweis, Palestyńczyk, który obecnie jest amerykańskim biznesmenem.
"Jestem pewien, że oni (ekstremiści) przestaliby istnieć. Nie mieliby żadnej odskoczni do działania. W samej rzeczy staliby się zwolennikami ustanowienia jakichś dobrych rządów demokratycznych" -dodał Oweis.
Bush rozpoczął 20 marca wojnę z Saddamem, bo, jak powiedział, iracki dyktator ma broń masowego rażenia, która zagraża Stanom Zjednoczonym i może wpaść w ręce terrorystów.
Ani inspektorzy ONZ, którzy przebywali w Iraku od listopada, ani, jak dotychczas, żołnierze amerykańscy obecni już niemal na całym terytorium tego kraju, nie znaleźli żadnej zakazanej broni.
Bush powiedział, że usunięcie Saddama zmieni dynamikę regionu i może utorować drogę do pokoju bliskowschodniego. Obiecał, że po zakończeniu wojny będzie o ten pokój zabiegać.
Emir Kataru przemawiając na otwarciu konferencji w Dausze, wyraził w kilku słowach ubolewanie z powodu wojny w Iraku, po czym szybko przeszedł do konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
"Nieustająca konfrontacja między naszymi braćmi w Palestynie i okupantem izraelskim stanowi poważną groźbę dla bezpieczeństwa i stabilności w regionie" - oświadczył emir.
"Naszym zdaniem, konieczne jest uczynienie skutecznego i szybkiego posunięcia międzynarodowego, aby położyć kres takim wrogim aktom" - dodał.
Część uczestników konferencji orzekła, że wojna w Iraku umocniła Busha, a wszyscy wzywali go, by teraz zabiegał o pokój między Izraelem i Palestyńczykami. Jednak tylko niewielu uznało, że może go osiągnąć.
Mówili, że przeciwko Bushowi działa przemoc, nieprzejednanie i długa historia niepowodzeń w staraniach o rozwiązanie konfliktu. Inne utrudnienie widzą oni w ograniczeniach, jakie na prezydenta USA nakładają względy polityki wewnętrznej.
W blasku wojennego zwycięstwa wskaźnik aprobaty dla Busha wśród Amerykanów poszybował do 70%. Jednak starania o pokój wymagają poważnego kompromisu, a ustępstwa wobec Palestyńczyków, niemile widziane przez Izrael, mogłyby pozbawić Busha poparcia ugrupowań proizraelskich, takich jak konserwatyści religijni, którzy masowo oddali na niego głosy w wyborach prezydenckich w 2000 roku.
"Przysięgam, że bardzo chciałbym wierzyć, iż (pokój jest możliwy), ale obawiam się, że historia, o której, jak się nam teraz doradza, powinniśmy zapomnieć, dostarcza nam wielu gorzkich lekcji. (...) Osobiście wątpię, abyśmy mieli wiele osiągnąć" - powiedział były minister zdrowia Bahrajnu, Ali Mohammed Fachro.(iza)