"Pokaż cycki, dostaniesz 50 złotych więcej"
Wiesława Zewald, wiceprezydent Łodzi odpowiedzialna za kulturę, złożyła w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w łódzkim teatrze Arlekin.
26.03.2010 | aktual.: 29.03.2010 11:21
- Bardzo dobrze, że tak stało - mówi Anna Zadęcka-Zięba, jedna z aktorek teatru.
- To jedyny sposób, aby sprawę wyjaśnić - twierdzi Waldemar Wolański, dyrektor Arlekina.
- Napisaliśmy już tyle pism do urzędu miasta z cytatami sformułowań, którymi do nas zwraca się dyrektor: "Pokaż cycki, dostaniesz 50 złotych więcej", "W dupach się wam poprzewracało". Pod każdym podpisaliśmy się imiennie, nie będziemy składać kolejnych oświadczeń, chyba, że w prokuraturze - mówiła Ewa Mróz, aktorka Arlekina na konferencji prezydenta miasta Tomasza Sadzyńskiego, na której wiceprezydent Zewald poinformowała o swoim zgłoszeniu do prokuratury.
Aktorzy, którzy kilkunastoosobową gromadą pojawili się na spotkaniu z mediami, prychali śmiechem na wyliczenia prezydentów, ile razy oboje spotkali się z przedstawicielami obu stron konfliktu.
- Nie chcieliśmy o tym mówić. To nie jest nic miłego przyznawać się przed wszystkimi, że dyrektor twojego teatru cię molestuje. Przyszłam jako adeptka do teatru, mówię: "Dzień dobry, nazywam się Ewa Mróz", "Proszę usiąść, zdjąć swoje ubranie i położyć koło mojego".
To były pierwsze słowa dyrektora do mnie - opowiada filigranowa szatynka o włosach związanych w dwa kucyki. - Znałam kolegów, którzy już tam pracowali, byłam na to przygotowana, dlatego odpowiedziałam: "Może ja po prostu wyjdę" i odwróciłam się. Dyrektor na to: "nie, nie, nie, cha, cha, cha, to był żart". Gdybym nie była taką osobą, jaką jestem, może pozwoliłby sobie na coś więcej.
Zamiast na scenie spotkają się w sądzie.
- Wszystko, co mówią aktorzy, jest kłamstwem - twierdzi Waldemar Wolański, szef Arlekina. - I zarzut, że którejkolwiek z aktorek kazałem pokazywać cycki, i to, co sobie wymyśla pani Mróz. Awantura trwa od lipca ubiegłego roku i przez cały ten czas panie nie pamiętały, że były molestowane seksualnie, po czym im się nagle to w lutym przypomniało. Zarzut jest na tyle poważny, że gdyby miały być jakiekolwiek zarzuty pod moim adresem, to ten powinien być zarzutem numer jeden.
Dyrektor też zamierza oddać sprawę do sądu, o naruszenie dobrego imienia.
O konflikcie w Teatrze Lalek Arlekin głośno stało się w styczniu. Grupa 15 aktorów skierowała do prezydenta miasta, jeszcze Jerzego Kropiwnickiego, żądanie usunięcia dyrektora Waldemara Wolańskiego ze stanowiska. Wśród licznych zarzutów - począwszy od odnawianych co roku umów o dzieło, zamiast umów o pracę, brak osłon socjalno-zdrowotnych - pojawiały się też takie, które mówiły o braku kompetencji dyrektora, reżyserowaniu przez niego większości sztuk i częstych nieobecnościach z powodu reżyserowania w innych teatrach. Pojawił się też zarzut arogancji dyrektora w stosunku do pracowników.
- Umowa o dzieło to system, według którego działa większość teatrów na świecie. Moim zdaniem ma więcej plusów niż minusów - bronił się wówczas dyrektor Wolański. - Mam tytuł doktora sztuki w dziedzinie reżyserii teatralnej obroniony w warszawskiej Akademii Teatralnej. Na 16 sztuk w repertuarze teatru, pięć jest w mojej reżyserii. Nikt nie zarzucał Dejmkowi, że reżyseruje w swoim teatrze, bo to był teatr Dejmka, a to jest teatr Wolańskiego.
Sprawa molestowania wypłynęła dopiero w marcu. Miejsce usuniętego w referendum prezydenta Kropiwnickiego zajął komisarz Tomasz Sadzyński, który obiecał zająć się sprawą. Odbyło się kilka spotkań z dyrektorem i z aktorami, które jednak nie przyniosły efektu.
- Państwowa Inspekcja Pracy nie stwierdziła niezgodności zastosowania umowy cywilno-prawnej z charakterem świadczonej pracy - cytuje protokół pokontrolny wiceprezydent Wiesława Zewald. - Nie stwierdzono nieprzestrzegania zasad równego traktowania przy zatrudnieniu.
- Dlaczego nie cytuje pani innego fragmentu protokołu, w którym napisano, że "sprawa ma charakter sporny" - przekrzykiwali się aktorzy.
"Aktorzy to gówniarze"
Protestujący przeciwko dyrektorowi twierdzą, że dysponują nagraniem ze spotkania dyrektora z etatowymi pracownikami teatru, których miał przekonywać, że aktorzy są wrogami całego teatru, że oddanie sprawy do sądu jest jedynym sposobem, aby zamknąć usta "tym gówniarzom", po czym przed resztą załogi teatru roztoczył wizje posezonowego wyjazdu zagranicznego już bez buntowników.
Dyrektor potwierdza, że spotkanie się odbyło, że nazwał protestujących "gówniarzami", że tłumaczył pracownikom teatru, co się dzieje, by nie musieli się tego dowiadywać z mediów. A coroczne wyjazdy posezonowe są ich tradycją.
- Wszyscy znamy historie o różnych przypadkach molestowania. Nie chcieliśmy ich używać, ponieważ wielokrotnie oskarżano nas, że zaczynamy prać brudy, a to jest nieeleganckie i nieetyczne, więc chcieliśmy uniknąć tego, co się dzieje obecnie - mówi Anna Guzik, kolejna z aktorek Arlekina.
- Nie będziemy rozmawiać o molestowaniu, bo mamy teraz ważniejsze problemy. Od czerwca nie będziemy mieli pracy. Kiedy nas wezwano na indywidualne przesłuchania w sprawie mobbingu i molestowania, w wydziale kultury urzędu miasta dyrektor podpisał umowy z nowymi aktorami - mówi Anna Zadęcka-Zięba.
- Jestem Białorusinem z pochodzenia, skończyłem studia teatralne w Polsce, w czerwcu kończy mi się wiza. Jest marzec, już nie zdążę znaleźć innej pracy, a mam córkę - wyrzuca żale Pavel Kryksunou, aktor.
- W tej chwili to nie jest walka o poprawienie warunków socjalnych, płacowych, ani o wyższy poziom artystyczny teatru, wszystko, co aktorzy teraz robią, ma jeden cel - mówi Wolański. - Wyrzucenie mnie z pracy i rozpisanie nowego konkursu, który mógłby wygrać człowiek przez nich wskazany.
W Arlekinie wybuchła bomba. Sprawę trzeba szybko wyjaśnić. By sztuka nie zamieniła się w bagno.