Pojechali z dziećmi w góry. Po kilku dniach usłyszeli: dzieci są na kwarantannie
Kwarantanna to jeden z najbardziej skutecznych sposobów na powstrzymanie rozprzestrzeniania się wirusa. Pod warunkiem, że jest szybko nakładana, obejmuje wszystkie osoby z kontaktu i jest bezwzględnie przestrzegana. Czasami jednak bezrefleksyjne stosowanie przepisów prowadzi do absurdalnych sytuacji. Przekonało się o tym małżeństwo z Wrocławia, które wyjechało z dziećmi w góry.
Historię małżeństwa z Wrocławia, które podczas pobytu w górach dowiedziało się, że ich dzieci od kilku dni są objęte kwarantanną, opisuje serwis wyborcza.pl.
Maluchy po raz ostatni były w przedszkolu we wtorek. Następnego dnia - jak wynika z relacji serwisu - rodzice zabrali je w góry. Korzystali z uroków zimy bez ograniczeń. Beztroską zabawę przerwał im telefon.
Wsteczna kwarantanna
- Była niedziela, gdy zadzwonił ktoś z przedszkola, że od minionego wtorku dzieci są na kwarantannie. Byliśmy w górach, wszędzie chodziliśmy. Taka wsteczna kwarantanna to jakiś absurd - opowiada serwisowi wyborcza.pl ojciec rodzeństwa.
Od 25 stycznia kwarantannę skrócono do 7 dni. Była niedziela, więc zgodnie z przepisami maluchy powinny być na niej do wtorku - jeszcze przez dwa dni. Rodzice zdecydowali więc, że wracają do domu.
Problem w tym, że w ubiegłą niedzielę na Dolnym Śląsku wiał bardzo silny wiatr. Uniemożliwił on powrót w niedzielę. Rodzina zapakowała się do auta dopiero w poniedziałek.
Gdy byli w drodze do domu, zadzwonił telefon. - Zadzwoniła policja, że są pod naszym domem i mamy im pokazać dzieci przez okno, że są na kwarantannie - opowiada serwisowi wyborcza.pl ojciec. - Powiedzieliśmy, że nas nie ma i wyjaśniliśmy dlaczego. Policjanci byli zdziwieni i nie wiedzieli, co z tym zrobić. Przyjechali następnego dnia i wtedy pokazaliśmy im dzieci - dodał.
Wszystko zgodnie z przepisami
W środę, czyli dzień po wizycie policjantów, kwarantanna się skończyła i dzieci poszły do przedszkola.
Skąd taka "wsteczna" kwarantanna? Okazuje się, że osoba, z którą miały kontakt dzieci, zrobiła test na COVID-19 w sobotę. W niedzielę poinformowała władze przedszkola o jego pozytywnym wyniku.
Dyrekcja przedszkola tłumaczy, że natychmiast, jeszcze w niedzielę, zgłosiła przypadek koronawirusa do sanepidu. Podała przy tym nazwiska osób "z kontaktu", czyli mające styczność z zakażoną osobą.
- Rodzice dzieci "z kontaktu" również w niedzielę telefonicznie i mailowo zostali poinformowani o zgłoszeniu ich dziecka do sanepidu, jako "osoby z kontaktu" - wyjaśniła w rozmowie z serwisem wyborcza.pl dyrektor.
Sanepid "założył" kwarantannę w systemie. Następnego dnia policjanci, zgodnie z przepisami, przyszli sprawdzić, czy jest ona przestrzegana.
Źródło: wyborcza.pl