Po szczycie COP21 w Paryżu. Czy obronimy nasz klimat?
2015 przejdzie do historii jako "rok Paryża" - z różnych względów, od "Charlie Hebdo" i zamachów terrorystycznych, po bezprecedensową umowę klimatyczną z 12 grudnia.
W ostatnich miesiącach żyliśmy kolejno: kryzysem na Ukrainie, możliwością Grexit, uchodźcami i migrantami, wreszcie terrorystami i otwartym konfliktem na Bliskim Wschodzie. Słusznie, bo wszystko dotyczyło naszych polskich i europejskich interesów, szczególnie tych z zakresu bezpieczeństwa.
14.12.2015 | aktual.: 14.12.2015 09:47
Jednakże jeden z kryzysów w tej dziedzinie, klimatyczny, umknął nam gdzieś spod lupy i z pola widzenia, przyciągając jedynie na chwilę uwagę mediów ciekawostkami typu topnienie lodowców czy problemy niedźwiedzi polarnych. To wielki błąd, bowiem dostępne dane są alarmujące: ostatnia dekada była najcieplejsza na Ziemi odkąd (1850 r.) prowadzimy naukowe badania tego zagadnienia. A 2015 był najgorętszy ze wszystkich!
Nie zahamowaliśmy zmian
Zajęci czym innym, przeoczyliśmy fakt, że właśnie w bieżącym roku przekroczyliśmy wzrost temperatury kuli ziemskiej w stosunku do epoki przedprzemysłowej już o 1°C, podczas gdy zaledwie w 2006 r., w odpowiedzi na pierwszy dokument zwracający uwagę na nowe niebezpieczeństwa z klimatem, tzw. raport Sterna, postawiono twardą tezę: nie możemy przekroczyć bariery wzrostu temperatury kuli ziemskiej o więcej niż 2°C. Inaczej, sytuacja wymknie się nam spod kontroli.
Dlatego teraz w Paryżu postawiono barierę: 2 stopnie, "a nawet mniej". Czy to się uda, to inna kwestia, ale sam fakt przygotowania takiego porozumienia przez aż 194 państw jest niebagatelny. Na szczęście, katastrofa z poprzedniego szczytu w Kopenhadze w 2009 r. się nie powtórzyła. Wreszcie dojrzeliśmy?
Z literatury fachowej, niemal kompletnie umykającej uwadze polskiej opinii publicznej i mocno przeinaczanej w wielu mediach, jednoznacznie wynika, co stoi za tym nagłym przyspieszeniem: to wyłonienie się tzw. wschodzących rynków, które dały światu po 2010 r. ok. 80-85 proc. całego wzrostu gospodarczego. Innymi słowy, takie kolosy, a zarazem najludniejsze państwa świata, jak Chiny, Indie, Indonezja i inne, ruszyły z posad i chcą mieć "amerykański styl życia". Gdy się tam pojedzie, a w ostatnim kwartale byłem i w Indiach, i aż dwukrotnie w Chinach, widać i czuć to wręcz boleśnie: tamtejsze superekspresy ruszyły!
Płyną stąd dwa sprzeczne ze sobą wnioski. Pierwszy, stawiany coraz ostrzej mówi, że nasza planeta jest za mała, by dać dobrobyt wszystkim mieszkańcom Ziemi. Nie da się. Z drugiej strony, trudno zatrzymać Hindusów, czy Chińczyków, którzy właśnie przesiedli się z rowerów czy drabiniastych wozów ciągnionych przez woły lub osły do pierwszego w życiu samochodu (w przypadku Chińczyków często już drugiego lub trzeciego). Zabronimy im, my ludzie Zachodu, jeżdżący takimi samochodami już od dekad? Wiadomo, że to niemożliwe.
W efekcie, gołym okiem widać, że ostatnie dwa lata były bezprecedensowe. Nawet u nas, w strefie umiarkowanej pojawiły się zjawiska wcześniej nie notowane, a od dawna przewidywane przez ekspertów: susze, powodzie, tajfuny, cyklony, tornada, gwałtowne zmiany. Klimat się zmienił i zmienia, grożąc potężnymi konsekwencjami dla mieszkańców naszej planety i całego życia na Ziemi. Ma rację ekspert amerykański, Raymond E. Vickery Jr., twierdząc: "na dłuższą metę zmiany klimatyczne mogą okazać się bardziej destabilizujące niż terroryzm".
To my, nie Słońce!
Mamy na to konkretne dane i wyniki naukowych badań. Prowadzi je nade wszystko Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatycznych (IPCC), działający pod auspicjami ONZ i utworzony w 1988 r., głównie dzięki staraniom Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO). W publikowanych dorocznie raportach, sygnowanych osobiście przez sekretarza generalnego Ban Ki Muna, niezmiernie aktywnego także teraz w Paryżu, stawia się jednoznaczną tezę: zachodzące na naszych oczach "zmiany klimatu mają charakter antropogeniczny, tj. ich źródłem jest głównie działalność człowieka".
Ta teza nie była i nie jest powszechnie "kupowana". Po pierwsze, jest prawdą, co mocno eksponują przeciwnicy tak IPCC, jak też tezy o groźbach płynących ze zmian klimatycznych, że życie na Ziemi - pewnie nawet w ponad 90 proc. - zależy od Słońca. Gdyby tam coś dramatycznego się stało, nie mamy - jako rodzaj ludzki - nic do powiedzenia.
Ale naukowcy mówią, że teraz na Słońcu nic szczególnego się nie dzieje, a jednak zmiany klimatu są dramatyczne i mimo to nadal im się przeczy. Więc o co chodzi? Obawiam się, że pozostanie tak nadal. Wystarczy spojrzeć na dostępne listy największych i najbogatszych firm na globie. To przede wszystkim koncerny gazowo-naftowe: EXXON, BP, Gazprom, Sinopec, itd. Gdzie się nie rozejrzeć, rządzą właśnie one - i łatwo ze swych interesów nie zrezygnują, pola nie ustąpią. Gdy trzeba, odpowiednie materiały zamówią, broniąc swych intratnych interesów...
Chyba do końca nie uświadamiamy sobie faktu, że jesteśmy jako obywatele - nie tylko Polski, lecz także UE i całego świata - przedmiotem potężnych zabiegów PR-owych, jak też ofiarami zderzenia interesów największych gigantów na globie. Albowiem ostatnio, mniej więcej od pierwszej dekady tego stulecia, w odpowiedzi na ogromne pieniądze stojące za firmami paliwowymi, pojawiły się nie mniejsze pieniądze związane z promowaniem nowych, alternatywnych źródeł energii: atomowej, biomasy, wodnej, a nade wszystko solarnej i wiatrowej.
Niekwestionowanym liderem w tej dziedzinie była i pozostaje Unia Europejska, chociaż ostatnio jest już mocno goniona przez Chiny. Ta pierwsza pięć lat temu, 17 listopada 2010 r. przyjęła strategiczny dokument, zatytułowany "Energetyczne priorytety infrastrukturalne na rok 2020 i następne - koncepcja zintegrowanej sieci energetycznej w Europie".
Klimatyczny bój
Ten ważny dokument przygotował powołany zaledwie pół roku wcześniej urząd specjalnej Dyrekcji Generalnej ds. zmian klimatycznych. Wprowadziła ona dwa obiegowe pojęcia: "pakiet energetyczno-klimatyczny" oraz formułę "3x20". "Pakiet" jednoznacznie dowodził, że priorytetem UE jest zmiana charakteru używanej energii, jak też powiązanie jej ze sferą bezpieczeństwa. Formuła "3x20" wyjaśniała natomiast, o co chodzi: że w okresie do 2020, w stosunku do punktu wyjściowego z początku wieku: 1. zmniejszymy emisję gazów cieplarnianych o 20 proc.; 2. 20 proc. energii będzie pochodziło z alternatywnych źródeł; 3. O 20 proc. zwiększymy wydajność energetyczną.
Jesienią ubiegłego roku pakiet ten zmieniono i postawiono jeszcze ambitniejsze cele: do 2030 r. wydajność energii oraz alternatywne źródła wzrosną do poziomu 27 proc. całego miksu energetycznego, natomiast emisja CO2 i innych gazów cieplarnianych będzie bardziej zindywidualizowana, jednakże ma być zmniejszona do 40, a nawet 47 proc. Polska, stojąca na węglu i z mocno jednostronnym miksem energetycznym (ok. 90 proc. energii z węgla) od początku pakiety energetyczno-klimatyczne UE kontestowała. Już wcześniej zyskała za to na Zachodzie, a szczególnie w Niemczech, tytuł "klimatycznego taliba".
To pewnie z tego powodu zorganizowano u nas aż dwa szczyty klimatyczne, sponsorowane przez ONZ i IPCC - w Poznaniu (COP14) pod koniec 2008 r. oraz w Warszawie w listopadzie 2013 r. (COP19). Oba z nich, jak wiemy, nie dokonały jakiegoś przełomu w naszej mentalności. Sceptycyzm pozostał, a zwolennicy tez mówiących o groźbach płynących ze zmian klimatycznych byli ostro i ideologicznie odrzucani i kontestowani przez niezwykle głośnych u nas, a nawet zajadłych przeciwników.
Na szczęście, porozumienia w Paryżu przeciwnicy nie storpedowali. To sukces! Ale tylko wstępny, bo popisanie porozumienia, a jego implementacja, to wcale nie to samo. Prawdziwy bój dopiero przed nami.
Tym bardziej, że - co też niestety przeoczyliśmy - w 2015 r. padła inna, wielka bariera diagnozowana przez ekspertów IPCC: skażenie i zanieczyszczenie naszej atmosfery przekroczyło już granicę 400 cząstek na milion (ppp - taką przyjęto w literaturze fachowej miarę),podczas gdy za wskaźnik wymagany i wskazany przyjmowano dotąd 350 ppp (do epoki przemysłowej poziom dwutlenku węgla w atmosferze nie przekraczał 280 ppp).
Inne myślenie
Jeden z najznamienitszych klimatologów Szwed Johan Rockstrom stawia ostatnio ostrzegawcze i wręcz alarmistyczne tezy: "dostępne nam materiały naukowe mówią, że jest jeszcze czas, by uniknąć niebezpieczeństw związanych ze zmianami klimatycznymi, ale okienko szybko się zamyka"; "doszliśmy do krytycznego momentu; co będzie dalej, zależy tylko od nas".
Rockstrom bynajmniej nie jest sam. Autor bodaj najlepszej, zwięzłej a treściwej pracy nt. zmian klimatycznych, brytyjski biolog i klimatolog Jonathan Cowie, w pracy "Zmiany klimatyczne. Przyczyny, przebieg i skutki dla człowieka", opublikowanej u nas w 2009 r., stwierdzał: "Po 15 latach od pierwszego raportu IPCC widoczne jest, że odnieśliśmy porażkę w zatrzymaniu wzrostu emisji, zatem lekceważenie tego maksimum termicznego wczesnego eocenu (sprzed ok. 60 mln. lat, które właśnie teraz osiągnęliśmy - przyp. aut.) z koszmarnego snu biologów byłoby nierozsądne".
Porozumienie COP21 w Paryżu podpisane, ale spocząć na laurach nie można. Granica 2°C jest ambitna, ale arbitralnie wyznaczona - i niestety łatwa do przekroczenia, o ile nie zwolnimy. A "wschodzące rynki" i państwa słabiej rozwinięte, choć otrzymały w Paryżu obietnicę zyskania 100 mld dolarów, by przechodzić na nowe technologie, chcą ambitnie obszary bardziej rozwinięte gonić.
Dlatego przed nami bój o nowe myślenie. Trzeba odejść od węgla - brzmi mantra, tak trudna do przyjęcia u nas, gdy na węglu stoimy. Ale węgiel można przecież przerabiać. I o to chodzi - o jak najszybsze poszukiwanie nowych rozwiązań, nowych materiałów, nowych technologii, nowych źródeł energii.
Chcąc, by nie spełnił się klimatyczno-ekologiczny Armagedon, musimy uciekać do przodu. Jedynym sposobem dziś, gdy klimat pali (to właściwy termin), jest ucieczka do przodu i kreatywne myślenie. Ostatnio naukowcy zaczęli badać scenariusze... sztucznego ochładzania Ziemi. Może to jest właściwy kierunek?
Kto 30-40 lat temu wierzył w taką rewolucję cyfrową, jakiej dziś doświadczamy? Nawet Stanisławowi Lemowi brakowało, okazuje się, wyobraźni. To wydaje się, jedyne optymistyczne przesłanie, gdy Ziemia drży, jęczy i poci się pod naszym naporem.