"PO‑PiS mamy, więc rady nie damy"
Poniedziałek... Nieustannie powracające rozczarowanie. Nieuchronny początek kolejnego beznadziejnego tygodnia. I nie jest ważne, że weekend poza miastem, w lesie, bez telefonu, bez telewizora, bez radia, komputera. Naturalne samoładowanie baterii energią słodkiego "nic nierobienia”. A co najważniejsze... Bez Dody, Britney Spears, wszelkiego rodzaju drobiu na wysokich stanowiskach, morderców laptopów, POPISów, Lisów i innych znanych, choć nie zawsze lubianych, wszędobylskich.
09.12.2008 | aktual.: 15.12.2008 17:01
Ja rozumiem, że popularnym być to opisywanym i omawianym być. Ale że aż tak? I te ciągłe świętowanie stu dni kolejnych rządów. Może czas pomyśleć nad zmianą nazwy z „Parlament” na „Setka”? Mam wrażenie, że oni tam wszystko do stu i hop siup zmiana dup... Wróć! Znaczy zmiana rządu, kolejna setka, w każdym bądź razie coś w stylu:
Marny PO-PiS mamy, więc rady nie damy
Hejkum Tejkum Olo ratuj, my już się zgadzamy..." *
A więc podśpiewując, naładowana pozytywnie i naiwnie mając nadzieje, że może coś się zmieniło, włączyłam TiVi. „Laptop Zbigniewa Z. prawdopodobnie zamordowała doniczka. Sprawczyni pozostaje w dalszym ciągu na wolności”... Pyk z pilocika i mamy ciszę. Ufff. No to Internet, myślę sobie... Czytam... „Doda nie pojedzie zaśpiewać dla walczących dla dobra Świata żołnierzy, bo nie dali jej wódki”... „Bara bara z Radkiem M.”– inny portal się rozpisuje. A do tego każą jej majtki nosić... O przepraszam, że rozwód to jeszcze rozumiem, że nie chce śpiewać dla bohaterów, niech będzie... Ale wsadzać nos za przeproszeniem w cudzą bieliznę – too much**... Następna strona: „Cichopek i Hakiel i ich dom za 3 melony”, następnie „Mandaryna już nie kocha Wiśni, ale kogoś tam zupełnie niezwiązanego z owocami”. A „Jacek Łągwa prosi żonę, co to go puściła w trąbę, że on jak już ma te rogi, to je może godnie nosić. Przyzwyczaił się przecież. No to niech już ona wróci” ... Dżizas, myślę, no to jeszcze tylko Urbańskiej brakuje. Gazetkę
do rąk biorę i co?!!! No, co się pytam? „Natasza z żelaznym listem TVP ma być czarnym koniem Eurowizji”, a „poczwórny tatuś znowu zostanie tatusiem, zmieni kolor włosów na niebieski, a dzidziuś otrzyma imię: Sua Hua Wej, jeśli będzie chłopczyk, albo Idzia Bidzia Min, jeśli dziewczynka” ... Buahahahaha. DOŚĆ!!!!
Wzięłam walizeczkę, spakowałam, co trzeba każdej kobiecie do przetrwania w Dżungli, czyli szampony, maseczki, depilatory, kremy, wałki, suszarki i inne takie i zdecydowałam: lecę na Marsa. A co? W XXI wieku niemożliwe? Jeśli Giertych ministrem edukacji został, to wszystko możliwe jest. Po otrzymaniu wizy i zgody na przelot wsiadłam w wahadłowiec i ziuuuuuuuuuu lecę. Normalnie Walentyna Druga. Już mi się szczęka sama uśmiecha na myśl, że wśród zielonych stworków znajdę sobie przyjaciół, zacznę nowe życie. Nikt mi księżyca nie jumnie i nie zostanie potem, po primo pierwsze Prezydentem, po primo drugie Premierem. No i żadne brzydkie kaczątko w Donalda się nie przemieni. Laptop i telefon komórkowy będą bezpieczne, zero gwiazd spadających tanecznym krokiem na lód wykonując cyrkowe akrobacje...
Wolność słowa, niezależne media, uczciwi dziennikarze, nieskazitelni politycy, same utalentowane persony w showbizie... Skrzydła rosną u ramion. Wszak Marsjanie zapewne mądrzy są i w galotki sobie zaglądać nie pozwolą, czy im tam jakiś plaster antykoncepcyjny czy wkładka nie wystaje. I jakie możliwości tam na mnie czekają... Praca za godziwe pieniądze, wysoka emerytura, co roku wakacje w luksusowej miejscowości nad czerwonym jeziorkiem, ekologiczna planeta, zero śmieci, dziury ozonowej. Aha odnośnie koloru czerwonego – przeraża mnie trochę wszechobecność tejże barwy. Wiadomo, komuny mamy już wszyscy dość. Ale niech będzie i to. Zniosę wszystko w imię wyswobodzenia się ze zbyt ciasnych ramion Matki Ziemi, nawet marsjański ocet na półkach.
Po iluś tam latach, czy godzinach świetlnych, kto by tam liczył w euforii marzeń, wylądowałam na wymarzonym marsjańskim podłożu... Prawie rzuciłam się do całowania bliżej nieokreślonego czegoś, co zwykle ziemią nazywamy... Raczej mi nie pasowało, więc sobie podarowałam. No, bo co miałam niby całować? Marsjankę? No, ale nie straszne mi deszcze i burze, raz kozie śmierć. Witaj na Marsie... Jejku. Co to za miejsce. Po kilku sekundach wiedziałam, że nie chcę mieszkać nigdzie indziej. Co za porządek, uprzejmość aż wylewa się z ust tubylców. Co prawda ciężko przyzwyczaić się do tego, że jest się jedyną osobą, która nie ma zielonej skóry. No, ale zawsze można użyć zielonego samo opalacza – widziałam reklamę na bilbordzie. Pewnie specjalnie dla turystów. Kilka dni i nikt nie pozna, że nie jestem rodem z Marsa.
Nie minęło kilka tygodni, a czułam się jak u siebie. Zdecydowałam się na pozostawienie naturalnego koloru skóry, trzeba się przecież czymś wyróżniać. Tym bardziej, że mam pracę w Centrum Badania Dziwnych Zachowań Ziemian... Na razie jako obiekt badań, ale awans mam już obiecany. Życie towarzyskie kwitnie. Podczas licznych spotkań z moimi zielonymi kumplami obojga płci, co obala nieco teorię, że tylko mężczyźni są z Marsa, streściłam całą historię globu. Skupiając się na tej mi najbliższej, czyli polskiej. Z ust mych jak bystra rzeka płynęły opowieści od Mieszka zaczynając, hacząc o pierwszą i drugą wojnę światową, a na historii ówczesnej kończąc. Po planecie z prędkością światła zaczęły krążyć historie o Wałęsie, Kwaśniewskim, Oleksym... No i o dwóch takich rzecz jasna. Ale najbardziej, ku mojemu przerażeniu, popularne stały się PLOTKI o wyczynach super mega hiper gwiazd tabloidów. Pożerali je po prostu, chłonęli jak gąbki. O mój Boże, zdemoralizowałam Marsjan. Prowadząc do tej pory życie nudą trącające,
porządne, ustabilizowane materialnie, Zieloni zwariowali na punkcie Plotek. Ani się obejrzałam a normalnie VI RP zaczęli budować. O zgrozo, jedyna rozumna nacja, nieskalana do tej pory słowem Paparazzi, wpadła w sidła showbizu, korupcji, kłamstw, obietnic wyborczych i silikonowych piersi.
Ale dopiero pewnego dnia rano, budząc się jak co dzień, przeżyłam szok, który zaważył na całej mojej przyszłości. Zauważyłam, że Zieloni już nie są Zieloni (wybielanie skóry stało się plagą, której Michael Jackson nie mógłby się powstydzić), Czerwona rzeka do złudzenia przypomina Wisłę, Morze cudownie purpurowe wygląda zupełnie jak Bałtyk, a siedziba Rządu to brat bliźniak gmachu na Wiejskiej... W Marsjańskim Radio na dobre rozgościły się Queens, w telewizji nadawali właśnie pierwszy odcinek Klanu, najpopularniejszy portal internetowy zmienił nazwę z Wirtualnego Marsa na „WP.PL druga” – włos zjeżył mi się na głowie... Trzeba walczyć, do boju Marsjanie, o wolność, demokrację, niezależność ludu marsjańskiego. Opamiętajcie się!!!! Pełna zapału do walki wybiegłam na ulicę i o mało, co nie wpadłam na wielki autobus z ogromną reklamą.... Trzymajcie mnie... KONCERTU DODY... Przylatuje na zaproszenie "JUŻNIEZIELONYCH" Marsjan na "JUŻNIECZERWONEGO" Marsa. Nie wierzę. Wpadam do domu, włączam TV, a tu wywiad z ową
Dodą, która skruszona mówi „Szansę znów dostałam...” Jeśli piśnie jeszcze słówko w stylu „Więc nie martw się, uśmiechnij się...”, to chyba jej fifę na tym szklanym ekranie zrobię pod okiem.
No i co mi zostało? Wzięłam walizeczkę, spakowałam, co trzeba każdej kobiecie do przetrwania w Dżungli, czyli szampony, maseczki, depilatory, kremy, wałki, suszarki i inne takie i zdecydowałam: wracam na Ziemię... Wszędzie dobrze, gdzie nie ma Dody pomyślałam... Matko Ziemio, Córka Marnotrawna wraca... Oby w TV puszczali „Rejs"...
kobieta-wyjechana.bloog.pl
- na melodię „Pije Kuba do Jakuba”
** wypowiadane z angielskiego „tu macz”