Platforma partią fatalną, ale najlepszą z możliwych
Z sondażu Wirtualnej Polski, nie po raz pierwszy zresztą, wyzierają paradoksy polskiej polityki: oto lubiana – według badań opinii - partia tworzy bardzo nielubiany rząd, na którego czele stoi niepopularny premier. A prezydent, któremu w nadchodzących wyborach nie daje się niemal żadnych szans na przedłużenie kadencji, w opiniach na temat swojej działalności ma więcej ocen zdecydowanie dobrych, niż premier, który wciąż uchodzi za głównego faworyta w prezydenckiej elekcji w 2010 roku - pisze w komentarzu dla Wirtualnej Polski Mariusz Janicki, szef działu politycznego tygodnika "Polityka".
Popularność Platformy nawet nieco wzrosła w ciągu ostatniego miesiąca, a wynik premiera, w przypadku ocen bardzo dobrych, pogorszył się, mimo że to Tusk ratował swoją partię przed skutkami afery hazardowej, a nie odwrotnie. Mimo wszystkich tych osobliwości da się jednak te paradoksy rozwikłać.
Po dwóch latach rządów Platformy nastąpiło wśród wyborców zmęczenie monotonią tej kadencji, powtarzalnością nierealizowanych obietnic, pustych deklaracji. Można odnieść wrażenie, że wyborcy Platformy coraz bardziej się irytują tą partią, mają mnóstwo zastrzeżeń, nie znają jej prawdziwych intencji i motywacji. Przy tym wszystkim jednak jest tak, jakby parafrazowali znaną maksymę Churchilla na temat demokracji: Platforma jest fatalną partią, ale i tak najlepszą z tych, które wchodzą w rachubę. To przywiązanie z rozsądku, nie z miłości.
Jeszcze raz się okazuje, że PiS wciąż straszy na tyle, że niechęć do Platformy nie jest wystarczającym powodem, aby zmienić sympatię nie tylko w kierunku partii Jarosława Kaczyńskiego, ale nawet w stronę SLD. Chyba jednak działa tu nie tylko absmak znany z lat 2005-2007, ale też przekonanie, że PiS nie poradziłby sobie lepiej z problemami, jakie stoją przed krajem, a dodałby do tego swój specyficzny styl powszechnej podejrzliwości i domniemania winy. Te wszystkie awantury, które niczego by nie poprawiły, a dodatkowo popsuły społeczną atmosferę. Afery hazardowa, stoczniowa, podsłuchowa przypomniały tę dawną retorykę, wszystkie "kręgi podejrzeń” i "porażającą wiedzę”.
Coraz wyraźniej widać, że przepływ elektoratu między PO a PiS staje się praktycznie niemożliwy, że ostatnie lata wykopały między tymi ugrupowaniami nie tylko polityczną, ale i mentalną przepaść. Sympatycy PiS też mocno narzekają na swoich ulubieńców, krytykują Jarosława Kaczyńskiego za nieumiejętność zmiany wizerunku, ale do głowy im nie przyjdzie porzucać tę partię i głosować na Platformę. Ten klincz rozczarowanych, ale zarazem nieprzejednanych stron konfliktu, najlepiej dzisiaj określa scenę polityczną.
Jak pokazują badania Wirtualnej Polski, nie zyskuje też SLD, który mógł być wcześniej naturalnym zapasowym wyjściem dla rozczarowanych wyborców PO, ale przez prowadzenie agresywnej polityki wobec Tuska i zbliżenie z PiS, wypadł z tej roli. Sojusz zabrnął w ślepą uliczkę. A nowe siły polityczne nie przebiły się do medialnego obiegu. Ciekawe, że wzrósł nieco pozytywny wynik sejmu, jako całości; może to efekt przeniesienia części sympatii z rządu na parlament przez tych, którzy czują potrzebę oparcia się na jakiejś instytucji państwa.
Elektorat Platformy więc, niejako zastępczo, karze w sondażach rząd i premiera za Platformę, dla której nie widzi alternatywy. Jakby mówił: możesz Platformo rządzić znacznie lepiej, mieć lepszych ministrów, a premier może się lepiej starać, ale jeśli nie, no to cóż robić, nadal będziemy na ciebie głosować, choć rządu nie pokochamy, bo nie musimy – wybory wygrywa partia, a nie rząd.
Taka postawa przygnębia polityków PiS, którzy coraz częściej mówią o barierze kulturowej, jaka dzieli ich od środowisk inteligenckich i wielkomiejskich. Nawet skumulowanie kilku afer nie zmieniło sytuacji, może tylko nadszarpnęło ostatnio notowania samego Tuska. Niektórzy jeszcze liczą na odłożony w czasie efekt afer, który może przynieść załamanie notowań Platformy nawet za kilka tygodni, tak jak to było w przypadku afery Rywina, ale teraz reakcja Platformy i Tuska były inne, niż kiedyś SLD i Millera. Historia nie musi się powtórzyć. Nie zmienia to faktu, że polska polityka stała się jałowa, oderwała się od głównych światowych trendów, zakleszczyła w prowincjonalnych przepychankach, gdzie główną rolę odgrywają nie programy i wizje, ale służby specjalne i podsłuchy. W tej grze, niezależnie od sondaży, przegrywają wszyscy.
Mariusz Janicki, szef działu politycznego tygodnika "Polityka", specjalnie dla Wirtualnej Polski