Plagi chińskie. Xi konsoliduje władzę, by rzucić wyzwanie USA

Rządzone przez Xi Jinpinga Chiny coraz mocniej dążą do zmiany układu sił na świecie. Wygląda na to, że robią to, kierując się regułami "wojny bez zasad".

Xi Jinping składa przysięgę prezydencką. Pekin, 10 marca 2023 roku
Xi Jinping składa przysięgę prezydencką. Pekin, 10 marca 2023 roku
Źródło zdjęć: © East News | Noel Celis
Agaton Koziński

10.03.2023 17:26

Wybór Xi Jinpinga na przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej dopełnia cykl cementowania przez niego władzy. Rozpoczął się on w 2018 roku, gdy Xi zniósł konstytucyjne limity sprawowania urzędu.

Jego poprzednicy trzymali się zasady kierowania państwem nie dłużej niż dwie kadencje – i choć na różne sposoby starali się je obchodzić, to jednak ostatecznie odchodzili.

Xi jako pierwszy przywódca chiński od czasów Mao Ze Donga tego robić nie zamierza.

Więcej – zakres swoich rządów poszerza w sposób całkowicie otwarty, jasno demonstrując, że chce sięgnąć po władzę porównywalną z tą, jaką mieli kiedyś cesarzowie.

Przy okazji Chiny coraz agresywniej podkreślają gotowość do ułożenia światowego porządku według własnej mody. Widać, że Pekin traktuje obecną wojnę w Ukrainie jako szansę na poszerzenie swoich globalnych wpływów – najlepiej tego dowodzą kolejne zaczepki pod adresem USA. W co tak naprawdę gra Xi?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Chińska wersja mesjanizmu

To, że Xi został wybrany na trzecią kadencję, zaskoczeniem nie było. Ale fakt, że został na nią wybrany, uzyskując 100-procentowe poparcie, już tak.

W końcu głos oddawało 2952 delegatów Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Przy niemal trzech tysiącach głosujących można było się spodziewać, że – choćby szczątkowa – opozycja wobec przewodniczącego będzie istnieć. Tak było przy wcześniejszych głosowaniach, pięć i 10 lat temu. Teraz już nie.

To najlepiej dowodzi, jak skutecznie Xi skonsolidował władzę w swoim ręku. Symbolem tego była akcja z listopada ubiegłego roku, gdy przed wystąpieniem Xi Jinpinga z sali, w której odbywał się XX Zjazd Komunistycznej Partii Chin, wyprowadzono Hu Jintao. A to przecież ten 79-letni polityk był przywódcą KPCh, który w 2012 roku oddał władzę Xi. 10 lat później jego następca kazał go bezceremonialnie usunąć z posiedzenia.

Brutalność tego ruchu widzieli wszyscy - Hu Jintao został na oczach całego świata (zdarzenie pokazywały później wszystkie telewizje) upokorzony. Stracił twarz, co w kręgu kultury konfucjańskiej jest szczególnie bolesne. Nic dziwnego, że dziś nikt nie myśli nawet o tym, by zagłosować przeciwko Xi. Jego władza w Chinach jest bezalternatywna.

Teraz najważniejsze pytanie dotyczące chińskiej polityki brzmi: po co właściwie Xi dąży do tak wielkiej konsolidacji władzy? O ile jego poprzednicy skupiali się przede wszystkim na zarabianiu pieniędzy, to teraz coraz wyraźniej widać, że Xi nie. Dla niego kwestie gospodarcze spadły na plan dalszy.

Obecny przywódca chiński ma podejście bardziej mesjanistyczne, wygląda na autentycznie przekonanego o tym, że rola Chin jest szczególna, że kierowane przez niego państwo ma odegrać wyjątkową rolę we współczesnym świecie. Nie zajmować się tylko nabijaniem kabzy poprzez bicie kolejnych rekordów we wzroście PKB, tylko odcisnąć swoje piętno na współczesności.

Jakie piętno? Tego nie wiemy, Xi o tym nie mówi, zresztą w ogóle bardzo rzadko zabiera głos publicznie. Ale też z tego, co widzimy, coraz więcej możemy się domyślać. Wygląda na to, że jego cel jest jasny: uczynić z Chin najważniejsze państwo globu.

Wojna bez zasad

Najbardziej dosadnie ujął to gen. Robert Spalding, który przez wiele lat w amerykańskiej administracji zajmował się Chinami, a który niedawno opublikował książkę "Wojna bez zasad. Chiński plan dominacji nad światem". Napisał w niej, że Pekin toczy z Zachodem wojnę. Tyle że nie jest to wojna wypowiedziana wprost, bez użycia siły militarnej – bo Chińczycy wyciągnęli wnioski z porażki Iraku, który rzucał otwarcie wyzwanie USA, by ponieść sromotną klęskę w 2003 r.

Dlatego Chiny unikają otwartej rywalizacji, przenosząc ją na inne płaszczyzny: gospodarcze, technologiczne, kulturalne.

Według Spaldinga (jego książka ukazała się na początku 2022 r.) elementem wojny była także pandemia koronawirusa – generał uważał, że Chiny celowo wypuściły Covid-19 z laboratorium w Wuhan, by w ten sposób osłabić Zachód. Wszystko zgodnie z regułą zapisaną w tytule jego książki "wojna bez zasad".

Rok temu wydawało się, że analiza Spaldinga niebezpiecznie ociera się o teorie spiskowe – ale na początku marca FBI podało, że rzeczywiście najbardziej prawdopodobną przyczyną pandemii był wyciek z laboratorium w Wuhan. Co to oznacza?

Po pierwsze, że Chiny rzeczywiście toczą z Zachodem wojnę bez granic i bez zasad. Po drugie, że Amerykanie zaczynają nazywać rzeczy po imieniu – można się więc spodziewać, że za chwilę zaczną odpłacać pięknym za nadobne.

Wszystko wskazuje na to, że napięcie będzie dalej narastać. Chiny – ustami nowego ministra spraw zagranicznych Qin Ganga – ostro skrytykowały USA, zarzucając im dążenie do konfrontacji, która może mieć "katastrofalne konsekwencje".

Cały czas nad tym wszystkim unoszą się słowa Xi z początku tego roku, kiedy mówił o planie doprowadzenia do zjednoczenia wszystkich chińskich ziem (czyli aneksji Tajwanu). Wyraźnie więc widać, że także na poziomie języka Chiny stają się coraz bardziej agresywne. Do tej pory tak jednoznacznych sformułowań unikały. Sygnał, że napięcie między nimi i USA wchodzi na nowy poziom.

A przecież trwa już wojna w Ukrainie, która uczyniła świat bardzo niestabilnym, nieprzewidywalnym i zwyczajnie bardziej niebezpiecznym niż do tej pory. Rosja zaatakowała Ukrainę, bo mogła, a Putin miał w swoim kraju tak silną władzę, że bez problemu wydał takie polecenie.

Xi ma władzę w Chinach jeszcze silniejszą niż władca Kremla w Rosji. W dodatku oba kraje łączy sojusz ("przyjaźń bez granic", którą Xi i Putin zadeklarowali wspólnie w lutym 2022 r.) i podobna wizja świata. Obaj są rozczarowani jego obecną konstrukcją, uważają, że nie mają tak dużego wpływu na bieg spraw, jak mieć powinni.

Taki rewizjonizm jest zawsze niebezpieczny – bo wszystkie wielkie wojny zawsze zaczynają się od tego, że ktoś się czuje niedoceniony i konfliktem próbuje ten stan rzeczy poprawić. Na tym właśnie polega "pułapka Tukidydesa", teoria ukuta przez Grahama Allisona w 2017 r. Właśnie obserwujemy, jak ona działa w praktyce.

Nie należy się spodziewać, by Chiny rozpoczęły otwartą wojnę, że rzucą militarne wyzwanie USA. To nie w stylu Pekinu, to jest niezgodne z ich doktryną "wojny bez zasad".

Ale też Chinom w żaden sposób nie zależy, by takie konflikty, jak ten w Ukrainie, wygasły. Mało tego – im więcej na świecie podobnych miejsc starć, tym dla Pekinu i władzy Xi lepiej. Dlatego należy się przygotować na kolejne kryzysy.

W czasach biblijnych było siedem plag egipskich. W trzeciej dekadzie XXI wieku mieliśmy już dwie: pandemię i wojnę nad Dnieprem.

Wszystko wskazuje na to, że kolejne plagi przed nami. I kolejne znaki sugerują, że te plagi z Państwem Środka będą miały bardzo dużo wspólnego.

Agaton Koziński dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
xi jinpingchinytajwan
Wybrane dla Ciebie