Plaga żebractwa w Londynie. "To bije w całe społeczeństwo"
Całymi dniami siedział w obdartych łachmanach przed jednym z londyńskich banków, żebrząc o jałmużnę. Wyciągał nawet po 300 funtów dziennie, po czym, po skończonej „pracy”, wracał do swojego luksusowego mieszkania. Simon Wright znalazł skuteczny sposób na zarabianie pieniędzy. Pieniędzy, o jakich wielu może tylko pomarzyć.
Można ich spotkać w różnych miejscach brytyjskiej stolicy. Obdarci, brudni, epatujący nędzą. Wyciągają rękę do przechodniów prosząc o finansowe wsparcie. Dla jednych to sposób na przeżycie, dla innych całkiem przyzwoity zarobek. Samorządy poszczególnych dzielnic przyznają, że problem się nasila.
Pies ze smyczy
Schemat codziennie był ten sam, od ponad trzech lat. Rano meldował się na swoim miejscu, na chodniku przed bankiem NatWest, w pobliżu stacji Putney. Z nieodłącznym starym śpiworem, psem oraz tabliczką z napisem „Jestem bezdomny i głodny” Simon Wright wpisał się w lokalny krajobraz. Do wieczora sumiennie okupował swoje siedzisko, po czym zbierał manatki i kierował się do luksusowego mieszkania w dzielnicy Fulham, wartego ponad 300 tysięcy funtów. Potem robił zakupy i wymieniał drobne na grubszą walutę – najczęściej u bukmacherów i w salonach gier. A rano znów był na miejscu.
– Trudno mu odmówić sumienności i determinacji. Budził współczucie, ludzie nabierali się na jego sztuczki – przyznaje policjant, posterunkowy Oliver Strebel, dzięki któremu sprawa Wrighta trafiła do sądu. Zarzut – oszustwo i wyłudzanie pieniędzy. 37-latkowi zakazano wstępu do dzielnic Putney i Roehampton oraz żebrania na terenie całego Londynu – przez okres dwóch lat. Musi też nakładać swojemu psu kaganiec.
Jak przyznaje Jonathan Cook, rzecznik rady dzielnicy Putney, okoliczni mieszkańcy odetchnęli z ulgą. – Wright był agresywny, wyzywał każdego, kto odmówił dania mu pieniędzy. Co więcej, są poszlaki, że straszył ludzi spuszczając psa ze smyczy – dodaje Cook.
Rzesze natarczywych żebraków
Trzy osoby aresztowane, 79 zatrzymanych, 23 pisma ostrzegawcze. To efekt ostatniej akcji londyńskiej policji przeciwko żebrakom i bezdomnym z Rumunii, koczującym w centrum Londynu. W operacji, pod kryptonimem „Chefornak”, wzięło udział ponad 40 policjantów, a głównym impulsem do jej przeprowadzenia były powtarzające się skargi mieszkańców, dotyczące brudu oraz załatwiania potrzeb fizjologicznych w miejscach publicznych.
– Ja nie żebrzę. Przyjechałam tu szukać pracy, ale nie mogę jej znaleźć, bo nie mówię po angielsku. Dużo ludzi wyjeżdża z Rumunii za granicę szukając lepszego życia, żeby utrzymać swoje rodziny – to tłumaczenie 39-letniej kobiety jest symptomatyczne dla zatrzymanych. Ale mało przekonujące dla lokalnych władz.
– Musimy postępować zdecydowanie, rzesze natarczywych żebraków psują obraz stolicy. Centrum miasta nie jest polem biwakowym, ci ludzie nie tylko odstraszają turystów, ale dezorganizują życie mieszkańcom – mówi radny dzielnicy Westminster Nickie Aiken.
Jak pączki w maśle
Operacja „Chefornak” to nie pierwsza tego typu akcja przeciwko rumuńskim Romom. Podobna miała miejsce przed ubiegłorocznymi igrzyskami olimpijskimi, kiedy całe ich rzesze napłynęły nad Tamizę.
Oprócz żebraków, ledwo wiążących koniec z końcem, nie brakuje takich, którzy robią na tym dobry biznes. Swego czasu głośnym echem odbił się film wyemitowany przez telewizję BBC, w którym dziennikarze wzięli pod lupę romskie dzieci żebrzące w reprezentacyjnych punktach Londynu. Jak się okazało, ten zorganizowany proceder, nadzorowany przez dorosłych, przynosił krociowe zyski, a przywódcy gangów opływali w luksusy niczym pączki w maśle. Żebranie łączono z wyłudzaniem zasiłków z opieki społecznej, a najbardziej przedsiębiorczych stać było na wille i drogie samochody w Rumunii.
Cztery spusty milionera
148 milionów funtów. Tyle wygrał niedawno w loterii Adrian Bayford z miejscowości Haverhill w hrabstwie Suffolk. Mimo fortuny, która spadła mu jak z nieba, 41-latek nie zamierzał rezygnować ze swojego dotychczasowego stylu życia, chcąc dalej prowadzić sklep muzyczny, czym zajmował się przez ostatnie lata. Zmienił jednak zdanie, kiedy zamiast klientów masowo zaczęli nawiedzać go żebracy, prosząc o jałmużnę. Było ich tak dużo, że milioner ostatecznie zamknął sklep na cztery spusty.
Ten przypadek unaocznia skalę zjawiska. Zjawiska, które zdaniem organizacji społecznych, systematycznie rośnie. Głównie dzięki przybyszom z zagranicy.
Problem dostrzegają też władze centralne. Minister Spraw Wewnętrznych Theresa May mówi wprost, że obecna unijna polityka dotycząca swobodnego przepływu emigrantów musi ulec zmianie.
– Nie może być tak, że ludzie przyjeżdżają do innego kraju tylko po to, żeby żebrać, kraść bądź wyłudzać zasiłki. To uderza w państwo, bije w całe społeczeństwo. Nie zamierzmy udawać, że wszystko jest w porządku – podkreśla May, domagając się od Unii Europejskiej rewizji przepisów w tym zakresie.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki