Plaga nielegalnych salonów z automatami do gier w Poznaniu, na którą nie ma sposobu
Poznańskie ulice zalała fala małych punktów z tzw. jednorękimi bandytami. Są nielegalne, a za każdy automat właścicielowi grozi 12 tys. zł kary, ale w miesiąc może na nim zarobić nawet kilka razy tyle.
Jeszcze niedawno ul. Głogowska straszyła pustymi witrynami, na których widniały kartki z napisem „Do wynajęcia”. W ostatnich miesiącach wiele z nich znalazło nowych najemców, ale w wielu przypadkach nie są to nowe sklepy, kawiarnie czy knajpki z jedzeniem, ale punkty z automatami do gier.
Przybywa ich zresztą nie tylko na Łazarzu, ale właściwie w całym mieście. Teoretycznie od 2010 r. takich miejsc powinno nie być. Skutecznie miała je usunąć tzw. ustawa hazardowa, na podstawie której Ministerstwo Finansów zaprzestało wydawania pozwoleń na prowadzenie salonów z automatami, a te, które już istniały, miały zostać zamknięte najpóźniej do końca 2015 r., bo do tego czasu obowiązują najstarsze wydane pozwolenia.
- Z naszych danych wynika, że takich legalnych punktów z automatami, które mają jeszcze ważne pozwolenia, w całym województwie wielkopolskim jest dokładnie 27 – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Cezary Kosman, rzecznik prasowy Izby Celnej w Poznaniu.
Nie trzeba się szczególnie mocno rozglądać, aby zauważyć, że w samym Poznaniu takich miejsc jest przynajmniej kilka razy tyle. Kosman przyznaje, że właściwie wszystkie działają nielegalnie i obecnie priorytetowym zadaniem celników jest likwidacja takich miejsc, co jest jednak walką z wiatrakami.
- Tylko w zeszłym roku na terenie całej Wielkopolski zlikwidowaliśmy 900 nielegalnych automatów – mówi Kosman. – Kara administracyjna dla właściciela wynosi 12 tys. zł za każdy automat, ale jeśli punkt znajduje się w odpowiednim miejscu, to każdy automat jest w stanie wygenerować miesięcznie nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych zysku. W tej sytuacji nic dziwnego, że w miejsce jednych likwidowanych przez nas punktów z automatami zaraz powstają kolejne.
Punktów z automatami na dodatek jest tak dużo, że celnicy nie nadążają z ich likwidowaniem na bieżąco. W pierwszej kolejności zajmują się tymi miejscami, gdzie znajduje się wiele automatów, ale nawet w pubach czy barach zdarzają się pojedyncze egzemplarze „jednorękich bandytów”.