Pisał i kradł w Katowicach
Kradł, fałszował pieniądze i sypiał w miejskim parku... O wyjątkowym pobycie francuskiego pisarza Jeana Geneta w Katowicach pisze Grażyna Kuźnik.
Francuski dramaturg Jean Genet jest chyba jedynym sławnym pisarzem, który odwiedził Katowice w wyjątkowo niezwykłych okolicznościach. I w dodatku całkiem życzliwie je opisał. Nikt go tu nie witał ani nie zapraszał, przeciwnie, zaraz po przybyciu został aresztowany i spędził dwa miesiące w katowickim więzieniu. Co prawda, wtedy nikt nie mógł przewidzieć, że ten młody zabijaka zostanie kiedyś wybitnym twórcą, uznawanym na całym świecie za buntownika, ale także za moralny autorytet.
Nic na to nie wskazywało, kiedy w 1936 roku młody, 26-letni Jean znalazł się w naszym mieście. Przywiodła go tu kręta ścieżka. Wychował się w paryskim sierocińcu, gdzie zostawiła go matka prostytutka. Ojca nigdy nie poznał. Miał trudny charakter, skłonność do kradzieży, ale równocześnie dużo czytał i dobrze się uczył. Bez wsparcia bliskich nie wiedział, co ze sobą robić w dorosłym życiu. Wstąpił ochotniczo do armii na sześć lat i służył z jako takim powodzeniem na Bliskim Wschodzie. W końcu jednak wojsko mu się znudziło i Genet zdezerterował. Uciekał z fasonem, przez całą Europę, pokonał ponad osiem i pół tysiąca kilometrów. Do więzienia trafił tylko w Katowicach. No i w swoim rodzinnym Paryżu, kiedy w końcu tam dotarł.
Wędrował z przyjacielem, Genet był homoseksualistą. Polska mu się podobała. W opublikowanym po latach "Dzienniku złodzieja" pisał o polach dojrzałego żyta, które ma barwę podobną "do jasnych włosów młodych Polaków, którzy mają w sobie jakąś maślaną łagodność Polski. Wiedziałem o niej, że przez wieki kaleczono ją i litowano się nad jej losem". W Katowicach został aresztowany za rozprowadzanie fałszywych pieniędzy. Pisał: "Poszliśmy siedzieć, on na trzy miesiące, ja na dwa." Dodawał, że policjanci zazdrościli im francuskiej elegancji. Kazali mu szorować podłogę na kolanach i kopali go czasem obcasami. Czuł się wywrócony na lewą stronę, ale jakoś przetrwał.
Po odbyciu kary wcale nie spieszył się do opuszczenia Katowic. Wspominał: "Żyłem z drobnych kradzieży w okolicznych wioskach, a spałem w podmiejskim parku. Było lato. Inni włóczędzy sypiali tam na trawnikach, w cieniu, pod niskimi gałęziami drzew, iskali się na stopniach pseudogreckiej świątyni. Szedłem kilka kilometrów do jakiegoś kościoła i kradłem pieniądze ze skarbonki. Wieczorem wracałem do parku. Jasno było na owym Podwórcu Cudów. Wszyscy jego mieszkańcy byli młodzi. Wydawało się, że wchodzą do parku przez ukryte drzwi."
Tutaj kradł i pisał dziennik
Genet pisał, że na Śląsku wiodło mu się świetnie, wyróżniał się tu paryskim szykiem. Ale wszystko do czasu. "O ile jednak Polacy o nic mnie nigdy nie podejrzewali, o tyle francuski konsul nie dał się nabrać i nakazał mi natychmiast opuścić konsulat, w czterdzieści osiem godzin wyjechać z Katowic, a jak najszybciej z Polski." Z przygodami, próbując nawet sterroryzować kierowcę taksówki, wpadając w ręce policji i wydostając się z opałów, przekroczył granicę. W Paryżu czekało na niego więzienie i wyrok dożywocia za dezercję. Uratowała go interwencja innych francuskich pisarzy. Jean Genet został ułaskawiony w 1949 r. Pisał do samej śmierci w 1986 r. GKM
Polecamy w wydaniu internetowym:katowice.naszemiasto.pl