PiS traci najwięcej na aferze hazardowej
Afera hazardowa zmiata kolejne nazwiska ze szczytów władzy, a sondaż Wirtualnej Polski pokazuje pewne zamrożenie preferencji politycznych. Respondenci premiują nawet lekko Donalda Tuska i rząd. Traci tymczasem PiS i w niewielkim stopniu prezydent.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że respondenci pytani o swe sympatie polityczne i ocenę prac najważniejszych organów państwa, nie mieli jeszcze wyrobionego zdania na temat tego, co właśnie dzieje się w Polsce i przyjęli postawę wyczekującą. Tym można tłumaczyć, że notowania rządu, premiera i Platformy Obywatelskiej albo nie zmieniły się wcale, albo zmieniły się na plus. Niepokoić polityków PiS może jednak coś innego – przy aferze, która w znacznym stopniu nadszarpnęła wizerunek rządzących, to partia opozycyjna słabnie. W ciągu dwóch ostatnich tygodni PiS znów zanotował spadek o siedem punktów procentowych. To może oznaczać, że choć Polacy nie mają jeszcze zdecydowanego zdania, jak oceniać działania polityków PO, to wciąż łatwo poddają się antypisowskiej emocji, jeśli tylko ona zostanie uruchomiona. A dziś widzimy, jak politycy PO dość rozpaczliwie broniąc się przed konsekwencjami ujawnienia afery hazardowej, uwagę publiczną usiłują zająć hasłem, że to wszystko „akcja PiS”, czy też cytując wypowiedzi już na
granicy absurdu szefa gabinetu premiera Tuska, Sławomira Nowaka, że mamy do czynienia z przygotowanym przez PiS zamachem stanu. To co opowiada Janusz Palikom czy Stefan Niesiołowski nawet nie warte jest tu cytowania.
Emocje ponoszą polityków PO, bo w istocie mają oni powody do zdenerwowania. Afera hazardowa odkurzyła bowiem dawno zapomniane hasło o "republice kolesi”, gdzie decydujące w kwestiach ważnych dla kraju mają względy prywatne i towarzyskie, a nie interes publiczny. To nie tylko wymusza zmiany w rządzie, ale też sprawia, że szanse na rządzenie przez dwie kadencje Platformy, co niedawno całkiem serio planowali politycy PO, oraz na zwycięstwo Donalda Tuska w wyborach prezydenckich, stoją pod znakiem zapytania. Na dodatek szef rządu daje do zrozumienia, że ma zamiar odwołać ze stanowiska szefa CBA, jedynej instytucji, której na serio obawiają się ludzie władzy. Używana jest przy tym prokuratura, z której płyną sygnały, że postępowanie wobec szefa CBA odbywa się przy politycznych naciskach "centrali”. Wygląda to bardzo źle i moim zdaniem poważnie podkopuje zaufanie do premiera.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że odwołanie Mariusza Kamińskiego ma odwrócić stojące przed szefem rządu pytanie – kto ostrzegł znajomych biznesmenów z lobby hazardowego, że są obserwowani przez CBA? Komu szef rządu powierzył jeszcze tę informację, tak że szybko dotarło do nich, że to właśnie CBA (a nie ABW czy CBŚ) się nimi interesuje? Nie sądzę, by premier chciał kogokolwiek ostrzegać, jednak wyjaśnienie tego, w jaki sposób informacja, jaką dostał od szefa CBA dotarła do zainteresowanych jest jedną z najważniejszych kwestii w aferze. Jest też jedną z najtrudniejszych dla samego szefa rządu. Nie wątpię więc, że zostanie uruchomionych wiele narzędzi, by to akurat zagadnienie przykryć i zdezawuować. Gazety i dziennikarze, którzy będą to podnosić będą pewnie nazywani „pisowskimi”, a próba wyjaśnienia będzie, „atakiem PiS-u”. Tymczasem chyba nie tylko nam wszystkim, ale i politykom PO, i samemu Donaldowi Tuskowi powinno zależeć na tym, by zweryfikować na ile wizerunek „republiki kolesi”, jaki wyłania się ze
stenogramów CBA, jest prawdziwy. Partia władzy jaką jest Platforma Obywatelska też przecież może się zmienić. Na plus.
Joanna Lichocka specjalnie dla Wirtualnej Polski