PiS sięga po propagandę Łukaszenki. Wszystko przeciwko Tuskowi

Sklejanie Donalda Tuska z białoruskim dyktatorem to kolejny kampanijny pomysł PiS – dowiaduje się WP. Choć rządzący przestrzegają przed białoruską propagandą, która ma dzielić polskie społeczeństwo, sami powołują się na stary wywiad dyktatora. - Dla PiS nie ma zbyt brudnych narzędzi – mówi WP prof. Anna Pacześniak.

Premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji po spotkaniu z prezydentem Litwy na Przesmyku Suwalskim
Premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji po spotkaniu z prezydentem Litwy na Przesmyku Suwalskim
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Artur Reszko
Patryk Michalski

PiS w przedwyborczej walce nie cofa się nawet przed cytowaniem propagandowego wywiadu białoruskiego dyktatora. Premier dał sygnał, mówiąc, że "Łukaszenka liczy na powrót Tuska do władzy". Za Mateuszem Morawieckim masowo ruszyli inni politycy władzy, bo to jeden z nowych kampanijnych przekazów.

Politycy PiS-u – zgodnie z pomysłem sztabowców – mają przypominać, że "Łukaszenka czeka na powrót Tuska do władzy". W tym samym wywiadzie białoruski dyktator uderzał w Polskę, ale partia rządząca przymknęła na to oko.

Po naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa białoruskie śmigłowce, premier w środę opublikował w mediach społecznościowych nagranie. W pierwszej części "apelował do wszystkich o zdrowy rozsądek i niewpisywanie się w prowokacje wagnerowców i Łukaszenki", ale szybko przeszedł do politycznego ataku.

Jednocześnie podkreślał, że przeciwnicy Polski liczą na "podziały w Polsce". Po Mateuszu Morawieckim podobny przekaz masowo powtarzają inni politycy PiS-u.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Inspiracją dla sztabu PiS-u jest rozmowa Łukaszenki z Dmitrijem Kisielowem, dyrektorem propagandowej rosyjskiej państwowej agencji informacyjnej MIA Rosija Siegodnia. Głoszone przez niego tezy były absurdalne.

Dyktator, który sfałszował wybory i krwawo stłumił uliczne protesty, twierdził, że PiS "dosypało" głosy Andrzejowi Dudzie w wyborach prezydenckich i sfałszowało je. Jednocześnie nazwał Donalda Tuska silnym politykiem i dodał, że "jeśli oni nas poproszą o przeprowadzenie wyborów, tamci upadną".

Nie wiadomo, kto miałby prosić reżim o przeprowadzenie wyborów, ale trudno racjonalnie oceniać słowa Łukaszenki.

"Nie można znaleźć usprawiedliwienia"

Partia rządząca nie zwraca jednak uwagi na cały wydźwięk słów Łukaszenki, który przy innej okazji mówił m.in., że "Polska jest hieną Europy". Do kampanii PiS pasuje wyłącznie fraza, że białoruski reżim czeka na powrót Tuska do władzy, dlatego politycy obozu władzy licznie ją cytują. Choć przy innych okazjach politycy PiS wielokrotnie podkreślali, że Białoruś pod rękę z Rosją, prowadzą akcję dezinformacyjną wobec Polski.

- Z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora nie można znaleźć usprawiedliwienia do powoływania się na białoruską propagandę, ale PiS uważa, że w tym wypadku można. Pomysł polega na tym, by utwierdzać elektorat, że "Tusk to diabeł wcielony". Partia rządząca chwyta się każdego narzędzia nawet tak wątpliwego, jak słowa Łukaszenki. Ten ruch wystawia świadectwo temu, kto po nie sięga i nie cofa się przed niczym – mówi WP politolożka prof. Anna Pacześniak.

- PiS-owi chodzi o to, żeby pokazać determinację w walce o głosy, ale również wskazywać na rzekome kolejne zagrożenia po tym, jak wielokrotnie przypominali zdjęcia Tuska z Putinem na molo w Sopocie, czy przekonywali, że prowadził on politykę zgodną z interesami Niemiec. Teraz bieżące wydarzenia, a więc i światła kampanii poszły w stronę Białorusi, więc trzeba skleić Donalda Tuska z Łukaszenką. Czy jest to odpowiedzialne? To pytanie retoryczne. Chodzi o wzbudzanie dodatkowej niechęci wobec Tuska i kolejnych lęków wśród społeczeństwa – dodaje ekspertka.

PiS: Było rozbrajanie kraju. PO: " Morawiecki spotkał się z Łukaszenką"

Wiceminister kultury Jarosław Sellin w programie "Tłit" WP przekonywał, że warto przypominać słowa Łukaszenki zarówno o Tusku, jak i o Polsce, by "pokazywać, co myśli dyktatorek z Mińska podporządkowany Putinowi".

Polityk PiS nie potrafił jasno wyjaśnić, jaki jest tego sens, skoro Łukaszenka jest w stanie powiedzieć wszystko. - Takie słowa padły, w takiej rzeczywistości żyjemy, więc tak ma umeblowaną głowę Łukaszenka - stwierdził.

Politycy PiS powtarzają również, że Łukaszenka "doskonale wie, że 'doktryna Tuska' zakłada likwidację jednostek Wojska Polskiego na wschodzie i rozbrajanie kraju" oraz sugerują, że gdyby nie działania rządu, wagnerowcy w ciągu dwóch godzin byliby w Warszawie.

Dziennikarz "DGP" Zbigniew Parafianowicz w WP zwracał uwagę, że co prawda możliwe są akcje dywersyjne, ale próba wtargnięcia wagnerowców na teren Polski oznaczałaby zmiecenie ich z powierzchni ziemi.

W odpowiedzi politycy PO odpowiadają, że to nie kto inny, jak były marszałek Senatu z PiS-u Stanisław Karczewski mówił o Łukaszence, że to taki "ciepły człowiek". Tomasz Siemoniak przypomniał, że Mateusz Morawiecki jeszcze w 2016 r. jako wicepremier spotkał się z Łukaszenką i deklarował, że Polska chce współpracować z Białorusią na partnerskich zasadach i z korzyścią dla obu stron.

"Pompowanie antyukraińskich nastrojów"

Prof. Anna Pacześniak uważa, że partii rządzącej w kampanii nie wystarcza już mówienie o transferach socjalnych i propozycjach programowych, więc "dotykają spraw, które mogą mieć poważne konsekwencje międzynarodowe".

- Widzimy, co od początku tygodnia dzieje się w relacjach polsko-ukraińskich. Czytamy, że nadmuchiwanie antyukraińskich nastrojów, które są w polskim społeczeństwie, też może być wykorzystywane. W tej kampanii nie ma świętości - dodaje ekspertka.

Miało to związek z wypowiedzią prezydenckiego ministra Marcina Przydacza, który w TVP stwierdził, że "Ukraina powinna zacząć doceniać to, co robi dla niej Polska". Ukraiński MSZ stwierdził, że "wypowiedzi o rzekomej niewdzięczności Ukraińców za pomoc Rzeczypospolitej Polskiej nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości i jako takie są niedopuszczalne".

Zmiana nastrojów celem rosyjskiej propagandy

Eksperci już na początku tego roku zwracali uwagę, że jednym z celów rosyjskiej i białoruskiej propagandy będzie zakłócenie relacji polski-ukraińskich. M.in. prof. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego apelował do polityków, by relacji polsko-ukraińskich nie wciągać w kampanię wyborczą, bo krótkotrwały efekt polityczny może przynieść niebezpieczne skutki.

Disinfo Digest, projekt Fundacji INFO OPS Polska, zajmujący się badaniami nad zjawiskiem manipulowania polskim środowiskiem informacyjnym przez obce ośrodki propagandowe już w raporcie z 1 lutego 2023 r. pisał, że jednym z celów propagandy na najbliższy czas będzie "zobojętnić Polaków na los Ukraińców, kreując obraz przede wszystkim wrogo i roszczeniowo nastawionych".

"Te wszystkie działania i narracje z nich płynące mają w odbiorcy zbudować przekonanie, że otóż przestał on być 'panem w swoim domu' i staje się obywatelem drugiej kategorii. To z kolei ma przerodzić się w potrzebę odnoszenia się do Ukraińców z wyższością i manierą wspomnianego 'Pana'. W tym samym czasie do Ukraińców kierowana jest dezinformacja sugerująca, że nawet jeśli znaleźli w Polsce schronienie to będą tu traktowani (przez polskich 'Panów') jak podludzie, osoby drugiej kategorii – naród służalczy" – czytamy w raporcie.

"Rosyjscy planiści działań informacyjnych liczą na to, że odbiorcy tych dwóch narracji spotkają się ze sobą i utrwalą kierowane do nich kampanię jako prawdziwy obraz rzeczywistości. W założeniu Rosjan ma to doprowadzić do wzrostu niepokojów społecznych, co z kolei ma przywrócić w obu grupach fobie przeszłości. Dalej ma to być zarzewiem trwałego zakłócenia obopólnych relacji i ma stanowić podwaliny pod destabilizację sytuacji w Polsce" – podkreślili autorzy. 

Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie