PiS podzieliło fronty. Na jednym - kapitulacja, na drugim - ofensywa
Beata Szydło wkroczyła na pierwszą linię frontu w irracjonalnej wojnie, której nie wywołała. Po co? Z objawami paniki stara się łagodzić linię Prawa i Sprawiedliwości i rytualnie wzywa do pokoju. Ale pokoju z mediami, bo na tym froncie PiS wyraźnie już kapituluje. Obóz władzy zamierza skoncentrować siły na odrębnym froncie z opozycją polityczną.
PiS już jednak poniosło straty, które trwale odbiją się na wizerunku, retoryce opozycji i być może też społecznym poparciu. Policja po raz pierwszy użyła bowiem siły, choć bez gazu łzawiącego czy armatek wodnych - przeciwko buntowi społecznemu, choć oczywiście animowanemu przez opozycję. Gdyby sięgnięto po taki arsenał, to faktycznie byłoby to moralne bankructwo "dobrej zmiany".
Zdjęcia uśmiechniętego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego siedzącego w limuzynie, która nocą stara się przebić przez blokadę utworzoną przez demonstrantów - one jednak pozostaną. I będą symbolem natury PiS, symbolem DNA tej formacji, która upaja się własną mocą. Bo PiS jest uległe wobec pokusy korzystania z ogromnej władzy.
Strategię komunikacji PiS w praktyce, którą pozwoliłem obie nazwać "kamikadze PR", stara się teraz odwrócić Beata Szydło. Wystąpienie premier Szydło jest próbą poderwania maszynerii PiS z pikującego lotu w górę, "złapania horyzontu". Jest nagłe. Wystąpienie wyraźnie było nagrywane naprędce, bez przygotowania, bez właściwej intonacji, co daje powód do szyderstw, a przygotowany tekst nie był majstersztykiem politycznego marketingu. To jednak rzecz marginalna - liczy się zawarty w nim przekaz i postać mówcy.
To pani premier znów ma dać twarz - trochę wbrew sobie, trochę w panice - minimalizowaniu strat ponoszonych w bezsensownej wojnie PiS. Tak było w batalii z Trybunałem Konstytucyjnym, albo gdy na forum Parlamentu Europejskiego należało uzasadniać sprawiedliwość tej wojny.
Teraz cały obóz władzy kapituluje na froncie irracjonalnej walki z dziennikarzami. PiS łagodnym głosem marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego już obwieściło, że - póki co - wycofanie się z radykalnego ograniczenia dostępności Sejmu dla mediów. Ostateczne PiS albo wycofa się z restrykcji zupełnie, albo bardzo je złagodzi.
Misję rozładowania kryzysu na odcinku mediów otrzymali właśnie Szydło i marszałek Senatu Stanisław Karczewski - łagodne twarze PiS znane z kampanii wyborczych partii.
Ale jednocześnie z całą mocą PiS walczyć będzie z konkurencją polityczną i Komitetem Obrony Demokracji, które uczyniły ze sprawy mediów swoje paliwo. Można by powiedzieć: taka separacja frontów jest rzeczą oczywistą, ale dla upojonego władzą PiS - nie od razu.
Wywoływanie - z wdziękiem sabotażysty - przez Jarosława Kaczyńskiego i Marka Kuchcińskiego bezsensownej wojny jest teraz widoczne jak na dłoni, zapewne także dla nich samych. Narracja, że oto Ubekistan się buntuje, gdy PiS chciał akurat obciąć emerytury byłym pracownikom Służby Bezpieczeństwa - bankrutuje.
Dlatego w wystąpieniu pani premier jak mantra wracają - udolnie bądź nie - zrealizowane obietnice PiS: program Rodzina 500+, obniżeniem wieku emerytalnego, uszczelnianie systemu podatkowego, podniesienie płacy minimalnej i najniższych emerytur (abstrahując od kosztów i udolności tych zmian). W takich wyliczankach Beaty Szydło pobrzmiewa też komunikat: wojna z dziennikarzami nie jest moja.
Dlatego też pani premier oddała salwy w kierunku opozycji. Mówiła o "bezradności i frustracji tych, którzy władze utracili i tych, którzy nie mają pomysłu na to, jak przekonać Polaków do swoich racji". - Krzyk, sianie zamętu, destabilizacja to są metody, które niestety stały się narzędziem partii opozycyjnych - dodawała zatem. Stąd słowa o "skandalicznych, hańbiących wręcz wydarzeniach" na Krakowskim Przedmieściu. Stąd wypominanie słownych - ale wymownych - wpadek Mateuszowi Kijowskiemu.
I na koniec: kiedy pani premier mówi, że "potrzeba jedynie spokoju i dalszej rzetelnej pracy", to brzmi to jak apel skierowany po części do Jarosława Kaczyńskiego. Gdy wzywa do odpowiedzialność, która "jest naszym wspólnym obowiązkiem" - podobnie.