Piotr Gliński: Jestem rozczarowany Kusznierewiczem, nie powiedział nam o długach, ale rejsu nie porzucamy
Kusznierewicz nie powiedział nam o długach, do PFN przyszedł komornik. Wierzę, że rejs dookoła świata i tak się odbędzie, bo mamy szanse na dobre wyniki. Nie boję się odwołania z funkcji ministra przez opozycję, jej argumentacja jest po prostu amatorska - mówi wicepremier Piotr Gliński, w rozmowie z Marcinem Makowskim dla WP Opinie.
08.05.2018 | aktual.: 08.05.2018 18:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marcin Makowski: Pod koniec marca stwierdził pan, że bierze odpowiedzialność za projekt rejsu dookoła globu "Polska 100" i apeluje o "nieuczestniczenie w polskim piekle". Tymczasem w poniedziałek Mateusz Kusznierewicz i Fundacja Navigare ogłosili, że rejs się nie odbędzie.
prof. Piotr Gliński (wicepremier, minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego): A dlaczego pan mówi, że rejs się nie odbędzie? Rejs nie doszedł do skutku w wymiarze personalnym, tj. współpracy z Mateuszem Kusznierewiczem oraz Fundacją Navigare, ale sam projekt według mojej wiedzy, będzie kontynuowany. Załoga, która nad nim pracuje jest niezwykle doświadczona, jest w niej m.in. Zbigniew Gutkowski, który jako pierwszy Polak wystartował w regatach okołoziemskich.
Kusznierewicz twierdzi, że zawiniła Polska Fundacja Narodowa, która nie wywiązała się z umowy i nie kupiła jachtu.
Z Mateuszem Kusznierewiczem niestety jest pewien problem. Jestem tym osobiście lekko rozczarowany. Od początku popierałem sam projekt rejsu, i konkretną osobę, bo zgadzam się, że to są rzeczy ze sobą związane. Niestety pan Kusznierewicz nie poinformował nas, że ma problemy finansowe, które zostały skonkretyzowane w liście do Polskiej Fundacji Narodowej od komornika. Był to dla PFN szok, a jednocześnie sytuacja groźna, szczególnie dla instytucji zaufania publicznego oraz projektu, który musi się cieszyć zaufaniem. Mówimy przecież o rejsie, w którym uczestnicy ścigają się w sześciu najważniejszych regatach świata. To niesamowita możliwość promocji naszego kraju w środowisku wielomilionowej społeczności żeglarskiej.
Nie ma pan wrażenia, że ten projekt jednak nie cieszy się poparciem społecznym i od początku ciążyło nad nim jakieś fatum?
Wolę mówić o konkretach. Wierzę, że jako Polska weźmiemy w tym rejsie udział, i to udział z szansami na sukces. Ten tak zwany ”używany jacht” o którym rozpisywały się media, to jacht ze światowej czołówki. W Polsce niestety takich nie produkujemy, a nasz zakup można porównać do zakupu używanego Ferrari w kontrze do używanego Malucha.
Czy o niepowodzeniu współpracy z Mateuszem Kusznierewiczem zadecydowały tylko kwestie finansowe?
Myślę, że nie tylko. Bez porozumienia z ministerstwem i PFN nastąpiły zmiany w Fundacji Navigare, do której weszli ludzie ze środowiska Marka Siwca, postkomunistycznego polityka lewicy. Gdyby Polska Fundacja Narodowa wiedziała o tym wcześniej, nie wiem czy w ogóle byłaby podpisana umowa.
Dzisiaj opozycja będzie głosować nad wnioskiem o pana odwołanie. W argumentacji słyszymy m.in. o "upolitycznianiu kultury". Są nerwy?
Nie obawiam się szczególnie wniosku o odwołanie mnie z funkcji ministra. Oczywiście jest – jak zawsze - adrenalina i mobilizacja, bo tej sprawy nie lekceważę, ale to emocje przynależne zawodowi polityka. Traktuje swój zawód w duchu arystotelesowskim, jako funkcję pełnioną dla dobra publicznego, dlatego mam czyste sumienie. Powołaliśmy kilkadziesiąt nowych projektów w obszarze kultury, mam argumenty.
Jak zapatruje się pan na sam wniosek posłów opozycji. Pana zdaniem nie mają argumentów? Opozycja, szczezgólnie po powrocie sprawy kolekcji książąt Czartoryskich, nie odspępuje pana ani na krok.
Z przykrością patrzę na sam wniosek o moje odwołanie, który został napisany przez opozycję raczej po amatorsku. To cztery i pół stronniczki, rozstrzelonego druku, w którym padają ogólnikowe argumenty za zwolnieniem mnie oraz ”upolitycznianiem kultury”.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Opinie