Piotr Czerwiński: zastaw się, a postaw się!
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Być może wyda Wam się to dziwne, ale Irlandia sprawia ostatnio wrażenie, jakby się w niej robiło lepiej. Wskazywałoby na to zachowanie samych autochtonów, którzy od jakiegoś czasu znów zaczęli dokazywać, tak jakby prosperity w tej krainie nigdy nie odeszło w siną dal, choć odeszło w nią dosyć dramatycznie. Ale kto wie, może to pomoże, chociaż nie wierzę, aby fenomen placebo przekładał się na sferę gospodarki. Choć faktycznie widać, słychać i czuć, że czarne scenariusze, w stylu plotki, że Bill Gates kupi nas na części, są coraz mniej możliwe.
26.08.2013 | aktual.: 26.08.2013 14:15
Wypada zauważyć, że te dziwaczne tendencje obserwuję w Dublinie, słynnej parterowej metropolii, która może nijak mieć się do reszty Republiki, aczkolwiek stanowi o jej sławie i chwale. Podobnie jak moja rodzinna Warszawa, słynna gigantyczna wieś industrialna w centralnej Polsce. Mieszkańcy obu miejsc miewają jeden wspólny, przedziwny obyczaj: zachowują się tak, jakby byli bogaczami. W Warszawie co prawda jest zupełnie sporo autentycznych bogaczy, przy dziesięciokrotnie większej liczbie osób stosunkowo niezamożnych, ale w Dublinie finansowa konsystencja społeczeństwa jest dość jednolita, i jeśli ktoś nie jest drechem, a w wersji hard-porno kompletnie napranym drechem bez zębów, bijącym swą babę, większość ludzi reprezentuje ten sam poziom. Innymi słowy, naród nieoczekiwanie przyjął staropolską taktykę: zastaw się, a postaw się.
Na pierwszy ogień poszła naczelna irlandzka przywara z czasów Celtyckiego Ratlerka, czyli ogólnie pojęta pogarda dla wartości materialnych i tendencja do ich marnotrawienia. Na ulicach nagle, acz nieśmiało, znów pojawiły się drobne, po które nikt nie śmie się schylać. Jestem przypuszczalnie jedynym człowiekiem w tej krainie, który z uporem maniaka podnosi z chodnika pięciocentówki i nadwiślańskim zwyczajem na nie chucha. Wzbudzam przez to nie lada sensację wśród gapiów, spotęgowaną przez fakt, że noszę marynarki i jak na lokalne normy bywam dość czysty. Na pytające spojrzenia zwykle odpowiadam to samo, że właśnie dlatego mają tu kryzys, bo nie szanowali pieniędzy. I że najwyraźniej nadal ich nie szanują.
To jak dotąd działa, a ubaw mam przy tym o tyle, że powyższe słowa staram się wypowiadać w przerysowany sposób imitując różne dziwne akcenty, dla sprawdzenia reakcji widowni. Przy niemieckim akcencie popadają w zadumę i kiwają głowami, i idę o zakład, że gdybym nie wyzbierał wcześniej okolicznych drobniaków, sami zaczęliby się schylać w pokorze. Ja. Przy polskim, przegiętym do granic absurdu w rodzaju „aj fink samfink”, przybierają ironiczne uśmieszki. Kiedy zaczynam gadać do nich udawanym murzyńskim amerykańskim, co drugie słowo wtrącając „man”, mają otwarte buzie i wyglądają jak stopklatka z filmu porno.
Chciałbym zauważyć, że to już drugi raz, kiedy wątek pornografii wystąpił w tym felietonie. Na użytek osób mniej błyskotliwych umysłowo, przysięgam na oba lewe buty, że kontekst, w jakim go używam, jest bezgranicznie aseksualny. Podobna prawidłowość dotyczy sformułowań, które nie przypominają dziennikarskiej informacji. Wszelkie przypadki mylnej interpretacji na wyłączne życzenie czytelnika.
Wróćmy jednak do drobnych pieniędzy w miedzianym kolorze. Irlandzki zakaz schylania się po drobne bierze się z kompleksu odwiecznej biedy, jaka panowała w tym kraju i nagle straciła na sile. Bardzo łatwo przyswoili go sobie liczni Polacy, z tego samego powodu, przez co największą obelgą w niektórych przynajmniej środowiskach emigranckich jest „widziałem cię, jak zbierałeś drobne”. „Widziałem jak rzygałeś” jest dla odmiany pochwałą hedonistycznego stylu życia.
W teorii podnoszenie z ziemi jednego centa nie ma sensu, ponieważ podniósłszy tylko jednego centa, ma się tylko jednego centa, a to jest zaprzeczeniem bogactwa. Gwoli wyjaśnienia: w myśl tej teorii nie ma też oczywiście sensu podniesienie stu jednocentówek i uzbieranie w ten sposób jednego euro. Przecież to tylko sto jednocentówek. Podziwiam iloraz inteligencji człowieka, który stworzył tę wiarę i wszystkich jej zagorzałych wyznawców. I życzę im w życiu jak najwięcej bogactwa. A także, by Irlandia wybrnęła z recesji. I żeby każdy im mówił, że widział ich, jak rzygali.
Po drobnych przyszła kolej na śmieci. Dawno temu, kiedy był to najbogatszy kraj Europy, ludzie mieli w zwyczaju wyrzucać pod nogi opakowania po czymkolwiek, co opakowywało, a także z fantazją ciskać na ziemię zapalone pety. Co więksi szpanerzy pstrykali nimi przed siebie, szczególne upodobawszy sobie trawniki w roli tarczy i zwyczaj ten obumarł wraz z ogłoszeniem kryzysu. Z jakąż radością przyjąłem więc widok jednego lokalnego młodziana o zmulonej minie, który niedawno pstryknął obok mnie zapalonym petem na wysuszoną trawę. W zasadzie można powiedzieć, że rzucił palenie, ale tylko na chwilę, a zatem nieskutecznie.
Nagle mamy więc pety, puszki i puste pudełka po ukośnie krojonych kanapkach, a wszystkie one ścielą nam się u nóg jak za dawnych lat. Gdy idę ulicą, przyjmuję je za powrót dobrobytu. Ktoś lub coś musi wierzyć, że sam ich widok znów przywoła hulaszcze czasy. Wiele wskazuje na to, że ludzie hulają dla samej rekreacji tamtego wrażenia sprzed lat. Parkingi w centrach handlowych znowu zapełniają w porze obiadowej, do monopolu zajeżdża się wózkami, a ilość ludzi, skłonnych zjeść w ramach lunchu mikroskopijną tafelkę sushi za 20 euro, zwielokrotniła się tak, że nigdy nie wiedziałem ich aż tylu. Weekendowe shopping spree przechodzi granice wyobraźni, a poszedłszy niedawno do knajpy, w absurdalnych cenach oferującej tak zwaną nowoczesną kuchnię, czyli dwa źdźbła zieleniny, korek z barana i trzy kropelki pary wodnej, odkryłem z przerażeniem, że lokal jest zapchany do ostatniego miejsca i cud tylko sprawił, że trafiłem na wolny stolik bez rezerwacji.
Nie wiem co się stało: czy wszyscy oni znowu biorą kredyty? Czy może spotykam tylko tych, którzy wygrali w Euro Millions? Czy może to Bono w przebraniu, a także jego kapela, ich żony, ich dzieci, i ich kuzyni? No bo jeśli nie, to co takiego dzieje się w tym kraju, że nagle tylu ludzi tak optymistycznie podchodzi do życia? No i przede wszystkim, czy im nie żal tej kasy? Z tego co słyszałem, znowu wzrosły w Irlandii ceny prądu, nieruchomości i wynajmu mieszkań, a nawet opłata za studia, która jak sądzę ma zredukować tutejszą inteligencję do minimum, choć to temat na inną dyskusję.
Jedna rzecz nie zmieniła się w Irlandii od czasów prosperity: wszechobecni Polacy. To na pewno nasza zasługa, przypominamy im o czasach dawnej świetności, kiedy na każdym rogu stał Polak, gotowy sznurować komuś buty za pięć centów.To pewnie dlatego nie zbierają ich z ulicy.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński
_**Słownik wyrażeń obco-brzmiących:**_
(to go on a) shopping spree – „zrąb kartę kredytową, a potem sprzedaj nerkę, żeby było jak spłacić”.