Piotr Czerwiński: Jak zdobyć pieniądze, kobietę i sławę
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. W oczekiwaniu na kolejnego członka jakiejś rodziny królewskiej, który na wczasach pokaże członka albo inną część ciała, by zaistnieć w bulwarowej prasie, postanowiłem rozgrzać atmosferę niniejszej rubryki, sugerując, by trend ten przeniósł się również i na polski grunt. Nie ma u nas króla ani królowej, ale jest za to masa kacyków, którzy na pewno uratowaliby niejeden brukowiec przed bankructwem, latając na golasa po jakimś słonecznym kurorcie. Tymczasem w Polsce od jutra będzie w sprzedaży „pigułka wolności”. A teraz jadziem.
Kate Middleton, słynna siostra Pippy o tym samym nazwisku, pokazała się nago na plaży, dając zajęcie dziennikarzom na całym świecie, żyjącym z tego wydarzenia jeszcze przez dwa tygodnie. Tak swoją drogą, jakieś stowarzyszenie dziennikarskie powinno podziękować jej za to w dobie bankrutujących tytułów prasowych i zachęcić do dalszej ekspansji w tym zakresie.
Niejeden periodyk może naprawdę zawdzięczać życie takim zdjęciom. Oprócz tego, że w zasadzie to Kate powinna się cieszyć. De gustibus non disputandum, ale dajcie spokój, żadna z niej Venus z Milanówka, i gdyby nie dołączyła ostatnio do aparatu władzy, założę się o roczną prenumeratę całej francuskiej prasy popołudniowej, że mogłaby chodzić na golasa przez cały dzień i nikt by nigdy nie opublikował jej zdjęcia, a nawet gdyby się to stało, nikt nie chciałby go oglądać za pieniądze. W tym kontekście jest to więc nielicha nobilitacja.
Myślę, że każda postać publiczna, ze szczególnym uzwględnieniem polityków, powinna w imię ratowania prasy rozebrać się choć raz w roku przed fotoreporterami na jakiejś plaży albo chociaż przed kamerą CCTV w publicznej toalecie. To będzie hołd złożony umierającemu cechowi pismaków. Jak te dwa nagie cycki, które wielki mistrz wyśle im w darze na znak zwycięstwa prawdziwego dziennikarstwa. Może nawet ONZ wesprze taką ideę, albo przynajmniej niech powstanie jakaś fundacja, wspierająca rozbierane zdjęcia słynnych osób, które zechcą nam pokazać prawdę i tylko prawdę.
Poza tym, to może być świetny sposób na reklamę i promocję. Goły tyłek albo biust świetnie nadają się na umieszczenie logo jakiegoś produktu, a nawet nieduży slogan reklamowy. Gorzej, jak zaczną oblepiać swoje tyłki emblematami partii, z których się wywodzą. Abstrahując od tego, że znalazłyby się wreszcie na właściwym miejscu, to mimo wszystko jestem przeciwny upolitycznianiu prasy, a tak by się to niehybnie skończyło. Prócz tego nie muszą być całkowicie nadzy. Mogą biegać w klapkach konkretnej firmy, dzierżąc w dłoniach puszki z piwem albo butelki ze spirytualiami, dostępnymi oczywiście tylko w browarze. Nie muszę chyba wyjaśniać, chociaż nie, muszę: w prasie polskiej zabronione jest reklamowanie alkoholu. Ale na krypto product placement jeszcze nie znaleźli mocnych, więc goły minister albo inny prezes z półlitrówką może być na wagę złota, co również uratuje polską reklamę. A poza tym, kto mu udowodni, że dostał za to pieniądze?
Nie wspomnę już, że w tle takiego fotogramu można bezczelnie umieszczać samochody, jachty, odtwarzacze DVD, perfumy i bombonierki, a nawet innych gołych celebrytów; w języku PR nazywa się to cross promocją. Inni celebryci będą odwzajemniać się poprzez product placement swoich gołych przyjaciół na własnych zdjęciach i tak zabawa będzie ciągnęła się w najlepsze.
Proponuję powołać do życia fundację pod nazwą „zdejmij gacie, uratuj polską prasę!”, albo „zdejmując gacie, ratujesz trzy etaty redaktorskie w dziale sensacji” - oczywiście tytuł pisma pozostawałby w gestii zarządu. Każdy, kto zdjąłby je przed fotoreporterami, udając, że nie widzi wokół żadnych fotoreporterów, mógłby dostać jakąś ulgę podatkową albo przynajmniej własny program telewizyjny, bo w końcu sława zobowiązuje.
Specjalną opcję mogłyby stanowić osobne umowy o dzieło z celebrytami, skłonnymi pokazać trochę więcej, by uratować rodzimy przemysł pornograficzny. Na fajfusie też można bez problemu zamieszczać slogany reklamowe, choć ich długość zapewne musiałaby być uprzednio konsultowana z modelami. Nie jestem tylko pewien jak reklamować cokolwiek za pomocą waginy,liczę na kreatywność czytelników oraz naszych celebrytów, oczywiście. Jak wiadomo, wielu z nich to bardzo kreatywni, inteligentni ludzie, obdarzeni ogromnym poczuciem humoru. Na pewno coś wymyślą. Cross promocja w tym wydaniu byłaby stosunkowo prosta, dosłownie i w przenośni. Cross promocje oralne świetnie by się nadawały na reklamę lodów albo chociaż jogurtu.
Tak, myślę, że wreszcie, po raz pierwszy w historii, nasi politycy i inni gwiazdorzy mieliby wreszcie okazję zrobić coś dla ludzkości, przy okazji pokazując nam wszystko, co mają nam do zaoferowania, czyli swoje gołe zadki. Kogo proponujecie na pierwszy ogień? Myślę, że pierwszy kandydat lub kandydatka będą się zapewne trochę ociągali, ale kiedy moda chwyci, a prasa stanie na nogi, bo przecież nic tak nie sprzedaje gazety, jak rzetelne informacje, za ich przykładem pójdą inni. Niestety, to nie będzie trwało wiecznie. W końcu z zrobi się tak goło, że coraz większą furorę w mediach będą robiły ukradkiem zrobione fotografie osób ubranych w majtki i staniki, a z czasem może być tak źle, że nawet i koszule. Dlatego radzę się spieszyć, bo nie zawsze będzie okazja udaremnić zgon prasy polskiej wystawiając siedzenie do obiektywu.
Oprócz tego w Irlandii spokój, cisza, deszcz pada poziomo, w domu wszyscy zdrowi. Do Dublina przyjechał niejaki Jamie Oliver, czyli taki angielski Pascal-Makłowicz, tyle że ździebko sepleni. O jego wizycie doniosły wszystkie gazety, staje telewizyjne i radiowe, co dowodzi, że a naszych stronach naprawdę niewiele się dzieje. Publikacjom nie towarzyszyły żadne gołe zdjęcia. Jak przystało na angielskiego kucharza, Jamie otworzył u nas włoską restaurację. Jak nic będą w niej pracować polscy kucharze i kelnerzy, atmosfera więc szykuje się międzynarodowa, znakiem czego na pewno się pojawię.
Aha, no i zapomniałbym. Jak zdobyć pieniądze, kobietę i sławę? To proste. Trzeba zażyć „pigułkę wolności”. To stosunkowo lekkostrawny środek, choć można mieć po nim niezłe jazdy. Występuje pod postacią mojej czwartej powieści o takim samym tytule, która w tym tygodniu ukazuje się drukiem i do której przeczytania serdecznie zachęcam wszystkich, którzy dobrnęli dalej niż do końca tytułu dzisiejszego odcinka, co wskazywałoby, że ich kompetencja komunikacyjna jest boleśnie zawyżona. „Pigułkę wolności” zostawiłem Wam na deser, moi drodzy. Opowiada o Facebooku, a także o facecie, który zdobył na tym Facebooku pieniądze, kobietę i sławę, choć niekoniecznie w tej kolejności. Następnie wszystko się popieprzyło... Ale to, mam nadzieję, przełkniecie już bez mojej bezpośredniej ingerencji.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com