Piotr Czerwiński: irlandzkie szczęście premiera
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Trwożnie słuchając wiadomości z Polski, myślę, że pan premier Tusk jednak nie ma szczęścia do tej Irlandii. A może właśnie je ma? Póki co, wątki irlandzkie w jego politycznym życiorysie działają jak niezawodne przepowiednie. Miała być w Polsce druga Irlandia – no i proszę, kryzys ponoć już dochodzi na małym ogniu. A teraz miały być szczęśliwe polskie rodziny, no i proszę, zrobiły się szczęśliwe rodziny irlandzkie. Tłum natomiast dokazuje jak w malignie, nie wiedząc już jak dokuczyć temu człowiekowi za swoje własne niepowodzenia. Przecież to tylko polityk! Nie wiecie, że polityka nie ma żadnego wpływu na wasze życie? - pisze w najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.
08.01.2013 | aktual.: 28.01.2013 08:31
Tak mówiąc bez ogródek, to nie użycie zdjęcia irlandzkiej rodziny w panatuskowym tle podczas konferencji jest w tej historii i śmieszne, i straszne. Śmieszno-straszna jest nagonka na premiera z tego powodu, który nagle urósł do rangi ogólnokrajowego skandalu, nie wspominając o jego oczywistym symbolizmie, ze względu na legendarne już obietnice założenia nad Wisłą drugiej Irlandii. O ile wątek drugiej Irlandii wydaje mi się godzien obśmiania, biorąc pod uwagę, że lajfstajlowy irlandzki przepych jest aktualnie sprowadzony do poziomu polskiego życia od wypłaty do wypłaty, to sprawa zdjęcia irlandzkiej rodziny na konferencji z okazji roku rodzin polskich jest rozdmuchiwana w sposób żałosny. W końcu uwierzyłem w to, co dotąd było dla mnie jedynie przypuszczeniem, że histeria sfrustrowanego tłumu przybiera niezdrowe formy i Polska naprawdę jest o krok od zapaści. Nie wiem jeszcze tylko jakiego rodzaju i wolę nie myśleć, jak ta historia się skończy.
Wypada od razu zastrzec się, że nie kibicuję żadnej drużynie z polskiej ligi politycznej. Mam gdzieś politykę, jestem obok niej. Moja liga jest daleko, daleko, w innej galaktyce, i nigdy nawet nie zbliża się do linii outu nadwiślańskiego boiska. Aczkolwiek nigdy nie należy mówić nigdy. Póki co moim ulubionym politykiem jest Mick Jagger. Ponieważ nie jest politykiem. Nie mając nic wspólnego z polityką, mam jednak wiele wspólnego z mediami i mogę z pełną stanowczością stwierdzić, że czepianie się premiera za te irlandzkie zdjęcia jest wyjątkowo nietrafioną nagonką; jeżeli ktoś koniecznie musi się go za coś czepiać, niech robi to z jakiegoś bardziej racjonalnego powodu.
Ale wróćmy do wątku. W mediach korzysta się masowo ze zdjęć oferowanych przez agencje fotograficzne. Te zaś żyją z tego, że oferują fotografie na każdą okazję – po słowach-kluczach można wynaleźć ilustrację do tekstu o jedzeniu, piciu, seksie, samochodach, czymkolwiek. Ja sam w młodości zapozowałem do kilku agencyjnych zdjęć kolegom-fotoreporterom, udając kłótnię kierowców (do potencjalnego zilustrowania kłótni kierowców) albo kłótnię w biurze (do zilustrowania kłótni w biurze), a nawet raz moje ręce i własny portfel "zagrały" do zdjęcia kradzież kieszonkową w autobusie legendarnej warszawskiej linii 175, która słynęła z "doliniarzy" w latach dziewięćdziesiątych.
Dumą każdej agencji fotograficznej jest zbudować tak rozległą bazę zdjęć, by pasowały do każdego tematu w każdym kraju i naprawdę nie widzę w tym niczego nienormalnego. Zawodowi fotoreporterzy, zwłaszcza ci, którzy żyją z umów o dzieło, nałogowo fotografują każdy mijany kamień albo kwiatek, twierdząc, że to inwestycja w ich emeryturę, bo każde takie zdjęcie może być użyte do zilustrowania artykułu o kamieniu albo kwiatku. Dotyczy to zwłaszcza tekstów nie będących relacjami ani reportażami, których nie da się opatrzeć zdjęciem bohatera materiału, bo materiał nie ma autentycznych bohaterów, a zaledwie przesłanie.
Moje felietony w tej rubryce, nie licząc rzadkich przypadków zdjęć mojego autorstwa, są także ilustrowane materiałami jednej z agencji fotograficznej. Źródło ich pochodzenia zawsze jest uwiecznione w podpisie pod zdjęciem. Oczywiste wydaje mi się także i to, że przy wyborze takich fotografii nie liczy się ani konszacht personalny, ani patriotyzm lokalny, tylko treść i cena, która wygrywa wszystko, jeżeli jest konkurencyjna. Mało tego, opłaca się wykupić abonament w takiej agencji, wtedy zdjęcia płyną hurtem i naprawdę ratują niejedną sytuację, bo w przeciwnym wypadku należałoby robić samemu pozowanki albo płacić fotoreporterom ciężkie pieniądze za scenkę z ostatniej chwili.
Idąc dalej tym tropem, ktokolwiek przygotowywał tę konferencję, był po prostu dobrym fachowcem: zadbał o to, by mieć dostęp do zasobów agencji fotograficznej, wstukał "szczęśliwa rodzina", wybrał fotkę i użył jej do prezentacji. Rodzina faktycznie jest szczęśliwa, zdjęcie świetnie nadaje się do zilustrowania tematu, nie ma żadnego monotematycznego tła, jest więc uniwersalne.
Sam fakt, że (jeśli wierzyć doniesieniom) zdjęcia pochodziły z agencji irlandzkiej, a historia romansu premiera z wątkami irlandzkimi jest dość satyryczna, biorąc pod uwagę wspomniane już wcześniej obietnice, uznaję za dość marginalny. Faktycznie może by i było lepiej, gdyby pochodziły z polskiego źródła, ale nie dajmy się zwariować, chodziło o zwykłą ilustrację na konferencji, a nie o jakieś świętości narodowe! Powtórzę się, ktoś wykonał swoją pracę: kupił zdjęcie uśmiechniętej rodziny. Przypadkiem zdarzyło się, że kupił je od irlandzkiej agencji, chociaż coś mi mówi, że ta agencja też ma je skądś inąd: w Irlandii jak wiadomo, rodziny składające się wyłącznie z ciemnookich, ciemnobrwistych i ciemnowłosych ludzi należą do rzadkości i przypadek Colina Farrella, a zwłaszcza Phila Lynotta z Thin Lizzy, naprawdę nie powinien zaburzać systematyki całości.
Tak swoją drogą, cała ta burza w polskich mediach z tak banalnego powodu, wydaje mi się idealna dla mediów irlandzkich, by zrobić sobie z niej powód do kpiny, tym razem zasłużenie. Słowo byłego harcerza, który wyleciał z ZHP za niepłacenie składek, jeśli chłopaki z "Savage Eye" nie będą robili sobie z tego jaj ani nawet "Irish Independent" nie będzie sobie robił z tego jaj, to sam napiszę do nich obwieszczenie, że w polskiej kulturze popularnej bywają rzeczy tak paranormalne, że starczy materiału na kilkanaście sezonów. Tylko pytanie, czy ten polski kabaret kogoś jeszcze śmieszy, oprócz Polaków, oczywiście.
Słownik sformułowań obco brzmiących:
Savage Eye – irlandzki Monty Python