Piotr Czerwiński: Irlandia zostaje w Europie
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Irlandczycy przełamali swojego rebelianckiego ducha i zagłosowali na „tak” w unijnym referendum, skłaniając się coraz potulniej ku Europie. By zbliżyć się do niej jeszcze bardziej, 15 tysięcy z nich wyruszyło do Polski, celem obejrzenia nieziemskich popisów irlandzkiej drużyny w Euro 2012. W tym czasie do normy wróciła irlandzka pogoda i na zielonej wyspie znowu zapanowała jesień. A teraz jadziem z serwisem wiadomości.
Irlandia jest krajem, w którym czas ciągnie się jak guma do żucia, więc by nie było nudno, zwołano tu kolejne referendum z Unią Europejską w tle, tym razem mające zdecydować, czy Irlandczycy chcą porozumienia fiskalnego z Europą, czy nie. Tradycja irlandzka nakazuje, by zawsze głosować na „nie” w unijnych referendach dopiero po tym, jak wzięło się pieniądze, przez co 60 procent mieszkańców opowiedziało się przychylnie dla porozumienia. Należy przez to rozumieć, że nie jest źle. Kasa będzie, interes się rozwinie, Niemcy będą nas chwalić. Będzie cudownie.
Konserwatyści mogą cieszyć się, że nie wszystko ulegnie zmianom w Emerald Eire. Niestety, wiele wskazuje na to, że nie zmieni się tutejsza pogoda. Po tygodniu upałów, które nękały Irlandię i gotowe były ją wykończyć, nastała znowu piękna, całoroczna irlandzka jesień, która w taką radość wprawiała zawsze producentów gumowanych kurtek, parasoli i aspiryny. Należy wróżyć im świetlaną przyszłość i życzyć sukcesów w pracy.
Mimo rangi tego zdarzenia, zauważam, że referendum przeszło bez echa i skończyło się szybciej niż się zaczęło, ponieważ cały kraj żyje występami irlandzkiej drużyny w mistrzostwach Euro 2012. Symptomatyczne jest to, że w mediach prawie w ogóle nie poruszany bywa w tym kontekście wątek samej piłki. Irlandzka piłka nożna stała się w tym kraju sportem tak marginalnym, że aż niezrozumiałym, przez co o wiele więcej emocji generuje sam fakt, że odbędzie się coś takiego, jak Euro, i że drużyna Irlandii weźmie w niej udział. Irlandzka prasa nie przestaje rozpisywać się na temat Poznania i Gdańska, coraz bardziej absurdalnie przekręcając polskie nazwiska, imiona i nazwy, myląc fakty historyczne, a także z uporem maniaka powtarzając, że jest tam obmierźle tanio. Piętnastotysięczną rzeszę sport-turystów z Irlandii przestrzega się też przed idiotyzmem polskich kierowców, w roli pogróżki podając fakt, że w ciągu samego tylko majowego long-wekeendu zginęło na polskich drogach aż 65 osób. Dla odmiany w Irlandii, na drodze
z Cork do Killarney w zderzeniu zginęły niedawno dwie osoby, którym poświęcono z tej okazji pół strony w miejscowej gazecie. O ile pamiętam ze swojej dziennikarskiej kariery, w Polsce za poświęcenie chociaż jednej linijki liczbie ofiar mniejszej niż 10 prędzej można wylecieć z pracy, tym bardziej więc przeraża mnie, kiedy pomyślę, że Irolom przyjdzie jeździć drogami, na których ginie 65 osób w jeden weekend. Jako Irol jedną nogą sam boję się jeździć tymi drogami, zawsze kiedy przyjadę w rodzinne strony.
W Irlandii byłby to powód do żałoby narodowej, tymczasem nad Wisłą dziarscy kretyni, pędzący dwieście na godzinę po dwupasmówce to absolutna norma. Z jednej strony oczyszczają świat z siebie samych metodą naturalnej selekcji, z drugiej jednak mogą niechcący wyselekcjonować innych użytkowników dróg, na przykład turystów z Irlandii.
Tych ostatnich przestrzega się również przed koniecznością posiadania przy sobie dokumentu tożsamości, którego nie trzeba mieć w Irlandii, a jest obowiązkowy na terytorium Rzeczpospolitej. Nikt natomiast nie przestrzega ich przed pseudokibicami, co może okazać się nieciekawe w skutkach, zważywszy, że w Irlandii kibicowanie polega na kibicowaniu i nikt tutaj nie wie, że w Polsce należy mieć do tego celu kij bejsbolowy.
No, ciekaw jestem, jak tam traktujecie i-Ludzi w tej Bulandzie, moi drodzy Państwo. Ja wam mówię, nie róbcie im krzywdy. To Bogu ducha winni osobnicy, którzy naprawdę myślą, że na mecz piłkarski idzie się, by oglądać mecz piłkarski. Miejcie dla nich litość i pozwólcie im się upijać w spokoju. Uwierzcie mi, to naprawdę prostolinijni, mili ludzie. Ja ich lubię, a ja nie umiem lubić kogoś, kto się do tego nie kwalifikuje.
Irlandzka prasa doszukała się też podobieństwa między maskotką Mistrzostw, czyli Slavkiem & Slavkiem, a miejscowym duetem wokalno-tanecznym o nazwie Jedward, który składa się z dwóch bliźniaków i jest uważany za zakałę irlandzkiej muzyki rozrywkowej. Dziennikarzom chodzi jednak o podobieństwa fizyczne. Bracia Jedward też mają włosy postawione do góry.
Eurogorączka w irlandzkich mediach przybiera coraz bardziej kliniczne formy: w gazetach pojawiły się reportaże o ludziach, wybierających się do Polski, a także zdjęcia ich furgonetek, przyozdobionych flagami republiki, pucowanych przez skąpo ubrane modelki. Mój ulubiony Organ Prawdy Absolutnej, czyli Irish Independent, przedrukował nawet pierwszą stronę swojego własnego wydania z roku 1988, kiedy Irlandia pokonała Anglię w piłce kopanej w ramach swojego ostatniego jak dotąd występu na mistrzostwach Europy. Tu i tam mnożą się doniesienia o przeróżnych indywidualistach, zamierzających przybyć do Poznania na rowerze, pieszo albo na rękach, a nie wątpię, że będą i tacy, którzy przybędą do Polski za pomocą siły Jedi. Nawet reklamy salonów meblowych zachwalają swoje najnowsze sofy jako wspaniały materiał do oglądania meczów, zaś nagrodą główną w programach radiowych, kompletnie nie związanych z piłką, jest coraz częściej bilet dla dwojga na romantyczne wakacje na poznańskim rynku. Innymi słowy, szał na Polskę, moi
Państwo, szał na Polskę. Naprawdę miejcie dla nich litość, moi drodzy. Niech przywiozą z tego kraju jakieś miłe wspomnienia, oprócz kaca.
Oprócz tego w naszych stronach po staremu. Wszyscy z dumą powtarzają, że w Grecji jest jeszcze gorzej, gaz ma podrożeć o 10 procent, nikt nie ma już siły rozmawiać o polityce, a w moim sklepie osiedlowym ogłosili 25% zniżki na wino francuskie, pod warunkiem, że kupi się przynajmniej sześć. W ubiegły weekend po centrum Dublina bieżyły bolidy Formuły 1, w ramach pokazów, którymi władze Dublina zamierzają paraliżować miasto co roku. Przyszło sto tysięcy ludzi, nikt nie umarł. Dla większości widzów atrakcją dnia był brytyjski mistrz kierownicy Jenson Button. Osoby mniej zorientowane na motoryzację mogły też podziwiać jego dziewczynę o imieniu Jessica, która jednakowoż nie prowadziła żadnego samochodu.
Nie mam gazu, z promocji nie skorzystałem, nie poszedłem na bolidy. Omijają mnie tu same wielkie wydarzenia. Obejrzałem natomiast ostatni odcinek „Gotowych na wszystko”, który przykuł przed telewizory całą Irlandię, siłą rzeczy przyciągając także widzów postronnych, czyli na przykład mnie. Nie opowiem Wam, jak się skończyło, podejrzewając że w Polsce dzień tej nastąpi dopiero za jakiś czas, ale mogę tylko powiedzieć wszystkim, którzy musieli oglądać te rewelacje u boku swoich dziewczyn i żon: to wielka ulga, chłopaki. Naprawdę ulga.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com