Piotr Czerwiński: Generacja niespełnionych karierowiczów
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Polska młodzież się amerykanizuje: dzieci w szkole powtarzają sobie w ramach mantry, że chcą zrobić karierę i nie mogą doczekać się dorosłości, która będzie polegała na udziale w wyścigu szczurów. Wierzą, że są najlepsi i że dzięki temu świat stanie wobec nich otworem. Niestety, nikt ich przy tym nie uczy, jak zdobywać układy i wstępować do klubów kolesia. Myślę, że w gimnazjum "propedeutyka sitwy" powinna być wprowadzona jako przedmiot obowiązkowy - pisze w najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.
15.10.2012 | aktual.: 24.10.2012 10:55
Wypada zacząć od zupełnie innej dygresji, od której zaczęły się moje niedawne spostrzeżenia na temat polskiej młodzieży. Odwiedziłem bowiem po raz kolejny Polskę, stwierdziwszy ku wielkiej radości i jeszcze większemu zdziwieniu, że ostatnio nawiedzam Polskę niewiarygodnie często. Żeby było zabawniej, robię to niejako z powodów zawodowych i przyjeżdżam nad Wisłę promować swoje książki. Tym razem najechałem na Warszawę ze swoim najnowszym dzieckiem, czyli "Pigułką wolności".
Życie pisarza bywa sensacyjnie nudne, zwłaszcza kiedy pisze, bo jest to długotrwały i męczący proces, co powinni umieć sobie wyobrazić głównie ci czytelnicy, którzy od dawna nie napisali nic dłuższego niż 160 znaków. Wszystko jednak zmienia się diametralnie, kiedy już tę książkę się ukończy i odda ją do druku, następnie weźmie udział w jej promocji, występując w roli arcypoważnego pana pisarza. Wtedy wszystko nabiera rumieńców, które często bywają nawet maskowane pudrem, nakładanym na buziuchnę w telewizyjnej charakteryzatorni, gdzie zabierają pisarza, by pokazał się przed kamerami. Tak też było i w moim przypadku. Kiedy już naopowiadałem się o książce w telewizjach, radiach i innych instytucjach, przyszedł czas na tradycyjne oględziny ojczyzny, która wciąż mnie zaskakuje, zwłaszcza, że nie ma mnie w niej na stałe i nie bardzo wiem, co się w niej dzieje, stąd każda wizyta w rodzinnych stronach jest kopalnią mocnych wrażeń i obserwacji.
Oprócz wrażenia, jakie zrobił na mnie warszawski stadion narodowy, bo nie widziałem go jeszcze na własne oczy, porażającym doświadczeniem były oględziny tak zwanej dzisiejszej młodzieży, której również nie oglądam za często. Od czasu mojego wyjazdu z Polski dorosło zupełnie nowe pokolenie, które, jak się okazuje, ma zupełnie inne priorytety niż ja i moi rówieśnicy, kiedy byliśmy młodzi.
Za moich czasów obowiązkiem każdego nastolatka było buntowanie się przeciwko wszystkiemu, bez względu na sens tego buntu lub brak jego sensu. Wszyscy, włączając przyszłych biznesmenów, snobowali się obowiązkowo na jakąś subkulturę i uprawiali mniej lub bardziej żałosny nihilizm, twierdząc, że nie ma przyszłości, wszystko jest bez sensu, zaś establishment nas zniszczy i należy uciekać przed nim gdzie pieprz rośnie. Niestety, potem upadła komuna i nagle przyszłość okazała się zupełnie niczego sobie, wszystko zaczęło mieć sens, my zaś odkryliśmy, że establishment wcale nie jest taki tragiczny, jeśli tylko sami będziemy go tworzyli. Z trudem i bólem przyszło nam go zasilać, bo przecież zawsze byliśmy na "nie" i taki kompromis wobec świata dorosłych oznaczał zaciukanie ideałów, lecz jak wiadomo, biznes jest biznes i sorry Winnetou. Była to stosunkowo gorzka, że się tak przewrotnie wyrażę, pigułka wolności.
Sądząc z ostatnich rozmów, jakie odbyłem z rówieśnikami, którzy sami mają dziś nastoletnie dzieci, mentalność dzisiejszych młodych Polaków jest odwrotna. Dzieciak w szkole ślepo wierzy, że osiągnie sukces, w wieku dwunastu lat szykując się do zasilenia establishmentu, który kocha ponad życie, a najbardziej kocha to, że będzie mógł zrobić karierę po trupach, przebojem zasilając rodzimy wyścig szczurów, w roli najprężniejszego i najzdolniejszego szczura, jakiego tam widziano. Panuje również wśród tych młodych ludzi przekonanie, że osiągną to wszystko za pomocą mozolnej nauki, wyboru renomowanej szkoły albo uniwersytetu, a także wszystkimi innymi środkami związanymi z doskonaleniem intelektu. Przeto odrosłszy ledwo o ziemi, wie czego chce w życiu, a chce wiernie służyć gospodarce rynkowej, patrząc dumnie na świat z okien szklano-blaszanego krawatowca, przy których będzie siedział na obrotowym fotelu za dwa tyśki. Tylko taka przyszłość się liczy i tylko takiej przyszłości ten młody człowiek mieć nie będzie, bo
nikt mu nie wyjaśnił, że karierę robi się w kompletnym oderwaniu od talentu i umiejętności.
Zamiast wkuwać ekonomię, powinien raczej brać korepetycje z układziarstwa i kolesiostwa, a sztukę prowadzenia klubów wzajemnej adoracji mieć opanowaną już w podstawówce, gdzie propedeutyka sitwy powinna być wykładana zamiast wiedzy o społeczeństwie lub w ramach tego przedmiotu. Establishment nie lubi ludzi, którzy tak strasznie kochają go nad życie, a jeszcze bardziej gardzi ludźmi zdolnymi i wykształconymi. Pewien stary żurnalista, który zjadł zęby w tej branży i którego dane mi było spotkać na końcu jego, a początku mojej zawodowej drogi, powiedział mi kiedyś, zakończywszy mowę pochwalną na temat artykułu, który właśnie napisałem: "Ale ty się tak nie ciesz, mój drogi. Im będziesz lepszy, tym szybciej cię upierdzielą..."
Tego najwyraźniej nie mówi się dzisiejszym małolatom, wmawiając im zamiast takich kluczowych mądrości, że osiągną wszystko, czego chcą, jeśli będą się pilnie uczyć i wierzyć w siebie. Dodałbym tylko, że powinni w trakcie tej nauki odkładać na bilet w jedną stronę do jakiegoś w miarę cywilizowanego państwa, gdzie za dyplom i umiejętności można dostać jakąś robotę. Obawiam się niestety, że w Polsce może to być niewykonalne. Mimo to młodzi ludzie z uporem maniaka wierzą, że jest inaczej i w myślach noszą już swoje żakiety i garnitury, poganiając wyimaginowaną sekretarkę.
Wygląda więc na to, że mamy generację czterdziestoletnich anarchistów i dziewiętnastoletnich krawaciarzy. Ci pierwsi cierpią, bo trafili do znienawidzonego establishmentu. Ci drudzy cierpią, bo nigdy do tego establishmentu nie trafią. Jedni przechodzą do historii jako generacja niespełnionych rewolucjonistów, drudzy zrobią to jako pokolenie niespełnionych karierowiczów. Myślę, że to dowód na niepodważalność polskiego mesjanizmu.
Ponadto zauważyłem z trwogą, że wśród tak zwanych młodych ludzi szczytem snobizmu jest paradowanie z kubkiem papierowym, pochodzącym z sieciowej kawiarni typu amerykańskiego, same zaś kawiarnie tego typu mają status ultrasnobistycznych lokali, w których przebywa jedynie śmietanka towarzyska stolicy. Trochę mnie to zbija z tropu, bo w moich stronach te same lokale służą w roli barów szybkiej obsługi, gdzie w przerwie obiadowej zaglądają robotnicy z budowy, a zmęczeni biurokraci, nie mający czasu na jedzenie, dosłownie i w przenośni łapią tu kanapki w drodze do swoich biur.
Tylko jedna rzecz nie zmieniła się w Polsce ani trochę od czasu mojego wyjazdu. Przejrzałem wyrywkowo gazetę, z której wyskoczył premier Tusk, prezes Kaczyński, a także padło słowo "afera", "koalicja" i "specjalna komisja", w nieodłącznym towarzystwie nazwiska Macierewicz. Wnioskuję, że już niedługo będzie można drukować codziennie ten sam numer gazety, bo wiadomości i tak są wiecznie takie same i naprawdę nikt się nie połapie, że zmieniona została jedynie data. Najwyraźniej w polskiej polityce wreszcie wynaleziono cudowny sposób na zatrzymanie czasu. No, ale to już jest wątek na zupełnie inną gawędę.
Stadion zaś wygląda jak babeczka w papierku. Podobno nadzienie jest dużo bardziej imponujące, ale nie miałem okazji przekonać się o tym osobiście.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com