Piotr Czerwiński: dobre wieści - będzie zimniej
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Dobre wieści z Irlandii: naukowcy twierdzą, że w przyszłości będzie tu jeszcze zimniej i jeszcze bardziej deszczowo. Odkrycia tego dokonano po skandalicznie tropikalnej wiośnie, której towarzyszyło regularne gradobicie i temperatura rzadko przekraczająca sześć stopni. Wszystko wskazuje na to, że sprawy będą szły w tę stronę. Nie jest to krzepiące dla lodziarń i farmerów, ale sprzedawcy ubrań letnich na pewno zacierają ręce; w końcu paradowanie w klapkach i szortach na mrozie to irlandzki sport narodowy. Niestety, przed tygodniem pogoda znormalniała i może być słonecznie nawet przez wiele dni.
Pogoda w rzeczy samej należy do najbardziej absurdalnych atrakcji turystycznych, jakie Irlandia może zaoferować światu i naprawdę nie rozumiem, dlaczego płatne wycieczki po tym kraju nie uwzględniają aspiryny i sztormiaka w cenie biletu. Jednak irracjonalny charakter tutejszej aury był zwykle do zniesienia; wystarczyło nosić przez cały rok kurtkę z kapturem oraz nauczyć się chodzenia pod wiatr w pozycji "witam jaśnie pana". Miało to swoje zalety, bo nie dość, że człowiek wyrabiał mięśnie, to jeszcze uczył się niezbędnej pokory wobec potężnej Matki Ziemi. Niestety wiosną tego roku irlandzka pogoda odjechała całkowicie, jak naspidowany dresiarz w pędzącym golfie z ciemnymi szybami, sprawiając, że podobnie jak w przypadku dresiarza, jedyne co można było z nią zrobić, to jej unikać. Każdy, kto miał dość siły, by na przekór hulającemu wiatrowi otworzyć drzwi samochodu, przemieszczał się wyłącznie samochodem, inni jak sądzę trenowali lotniarstwo bez lotni, chociaż przyznaję, że nie widziałem zbyt wielu ludzi na
ulicy; byłem zbyt zajęty zastanawianiem się, czy mój samochód przewróci się na światłach, czy nie. Pewnej nocy po raz pierwszy w życiu usłyszałem, jak od wiatru trzeszczą ściany domu, choć to w sumie nie dziwne, bo w irlandzkich domach wszystko oprócz szkieletu jest gipsowe. Szkielet, jak sądzę, jest ze styropianu. Kiedy indziej w ciągu pięciu minut mój taras wypełnił się po kostki gradem, po czym na następne pięć minut zaświeciło słońce. Nim wróciłem z wiadrem, by go nazbierać i mieć lód do drinków, niebo było czarne, a wichura wywiała wszystko do sąsiada.
Jak to się dzieje, że ta pogoda nigdy nie przeistoczyła się w tornado rodem z Ameryki, nie mam pojęcia. Wierzę, że trzeba w tym celu wypić bardzo dużo cidera. Na potem pozostaje problem odfrunięcia z pubu w stronę domostwa. Jak się dobrze ustawić, z mojej knajpy na osiedlu przy dobrych wiatrach poleciałbym prosto pod drzwi. Przy najbliższej okazji na pewno spróbuję.
Oprócz tego, że zamiast wydawać bez sensu na benzynę, powinienem w końcu zainwestować w deskorolkę i kawałek żagla. Nawet mój syn nauczył się wykorzystywać siły natury i kiedy chce puszczać mydlane bańki przy użyciu profesjonalnego zestawu do mydlanych baniek firmy Walt Disney, zamiast dmuchać w plastikowe kółeczko z mydlinami, po prostu unosi rękę nad głową. Irlandzki wiatr robi za niego resztę.
Natomiast deszcz tnie zdrowo, jak Joe Strummer na Telecasterze. Bardzo proszę nie zadawać pytań w rodzaju „co to jest Joe Strummer” i „kim był Telecaster”.
Tak czy siak pogoda w Irlandii była satanistyczna tej wiosny. W związku z tym farmerzy musieli w tym roku importować paszę od brytyjskiego oprawcy, trawa nie wyrosła na czas, a lodziarze na darmo narobili się lodów, bo nikt nie chciał ich kupić. Tylko w sklepach odzieżowych same klapki, słomkowe kapelusze, szorty, koszulki z krótkimi rękawami i ciemne okulary. W końcu irlandzki strój narodowy, tradycja zobowiązuje. Poza tym, że to jawna demonstracja poparcia dla programu wiz emigracyjnych do Australii. A nuż tam mają odwrotnie i w maju sprzedają kurtki - przezorny zawsze ubezpieczony.
Meteorolodzy twierdzą, że niestety tradycja kretyńskich wiosen ma się w tym kraju powtarzać cyklicznie, a nawet przekładać na coraz bardziej kretyńskie lata, przez co mam na myśli liczbę mnogą od „lato”, aczkolwiek trwające przez cały rok i całymi latami. Ma to ponoć związek z tak zwanym prądem strumieniowym, który normalnie byłby przyniósł do Irlandii cieplejsze powietrze, ale utknął na wysokości Maroka i Północnej Sahary. W rezultacie Matka Ziemia przez cały marzec, kwiecień i maj katowała nas lodowatym prądem powietrznym znad terenów polarnych, który nie utknął nigdzie, ma się dobrze i pozdrawia nas, najpewniej z Grenlandii albo coś w tym rodzaju. Tendencje w utykaniu lub nieutykaniu obu prądów również mają w przyszłości pozostać cykliczne. Meteorolodzy obwieścili nawet w mediach że już niedługo te szatańskie realia irlandzkiej wiosny mogą stać się codziennością.
Zasadniczo rzecz ujmując, żeby na zielonej wyspie wyrosła zielona trawa - bądź jakakolwiek inna - potrzebujemy temperatury wyższej niż sześć stopni Celsjusza. Jeśli i to nie będzie możliwe, wkrótce przestaniemy być zieloną wyspą i trzeba będzie zmienić pseudonim na wyspę popielatą, dla uwiecznienia koloru nieba, for a change. Gdy tak się stanie, wyemigrują z tego kraju wszyscy zdrowi psychicznie Irlandczycy, pozostawiając na placu boju swoich polskich następców, którym nie straszny jest wiatr i deszcz.
Dlatego cieszmy się, póki jeszcze świeci w Irlandii jakieś słońce. Być może już niedługo będą o nim już tylko śpiewali minstrele z Grafton Street, gdzie pewnego dnia będzie więcej ulicznych minstreli niż otwartych sklepów, przed którymi grają.
W ubiegłym tygodniu pogoda znormalniała; dresiarz uwierzył w Boga i odstawił prochy. Wreszcie mogłem obyć się bez kaleson, no ale w końcu to prawie czerwiec, do diaska. Gdy zasiadłem pisać te słowa, nie padało od trzech dni, a przez większą ich część świeciło słońce, dzięki czemu dzieci, które mają krótką pamięć, mogły wreszcie zobaczyć, jak wyżej wspomniane wygląda. Ulice zaroiły się od widowiskowych autochtonów w strojach plażowych, a przysięgam jak tu siedzę, że widziałem jednego, który był rozebrany do samych majtek. Widziałem w życiu bardzo wiele, włączając dwugłowe cielęta, więc nic mnie już nie zdziwi.
A wiecie, co mnie najbardziej przeraża w tej całej irlandzkiej pogodzie? Że naprawdę spotykam coraz więcej Polaków, w ramach łapania Boga za nogi usiłujących wmówić sobie, że im się to podoba. No, ale to już jest tradycyjnie temat na inną gawędę.
Na otarcie łez wypada donieść, że w północnych Włoszech w maju spadł śnieg. Tak permanentnie, że uniemożliwił tegoroczne kolarskie Giro d’Italia.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com