ŚwiatPierwszy tydzień prezydenta Donalda Trumpa. Jaki obraz wyłania się z przecieków z Białego Domu?

Pierwszy tydzień prezydenta Donalda Trumpa. Jaki obraz wyłania się z przecieków z Białego Domu?

Z przecieków wydostających się z Białego Domu wynika, że objęcie urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa nie zmieniło jego zachowania ani na jotę. Dalej jest porywczy, ważne decyzje podejmuje pod wpływem impulsu i nie słucha swoich doradców.

Pierwszy tydzień prezydenta Donalda Trumpa. Jaki obraz wyłania się z przecieków z Białego Domu?
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | SHAWN THEW

27.01.2017 16:37

Chris Cillizza, komentator opiniotwórczego "Washington Post", twierdzi, że z Białego Domu zawsze - w większym lub mniejszym stopniu - wyciekały informacje, które odsłaniały kulisy prezydenckiego gabinetu. Ocenia jednak, że tempo i rozmiar przecieków z pierwszych dni rządów Donalda Trumpa przebija wszystko, co do tej pory widział.

Coś w tym jest, bo w amerykańskiej prasie na światło dzienne co rusz wychodzą kolejne rewelacje z wewnętrznego kręgu prezydenta. Wyłania się z nich obraz człowieka porywczego, działającego raczej instynktownie i pod wpływem impulsu niż na chłodno kalkulującego swoje zamierzenia.

Weźmy chociażby historię z pierwszych dni prezydentury, gdy media szeroko porównywały liczbę uczestników inauguracji Trumpa z zaprzysiężeniem Baracka Obamy w 2009 roku, które przyciągnęło znacznie większe tłumy, co doskonale pokazywało krążące po sieci panoramiczne zdjęcie.

Według relacji "Washington Post", gdy miliarder włączył w sobotę telewizor, wpadł we wściekłość, bo uznał, że media kłamią w sprawie liczby ludzi na jego inauguracji. Mimo sugestii doradców, by ograniczyć się do posta na Twitterze lub zwykłego oświadczenia, nakazał swojemu sekretarzowi prasowemu Seanow Spicerowi zareagować osobiście.

Spicer zwołał konferencję prasową i w emocjonalnym wystąpieniu oskarżył dziennikarzy o manipulację i celowe podawanie zaniżonych szacunków. - To był największy tłum, jakiego byliśmy świadkami przy okazji inauguracji. Kropka! - oświadczył, choć była to oczywista nieprawda.

Rzecznik Białego Domu wywołał fatalne wrażenie i za swoje wystąpienie został zrugany w mediach. Wielu krytykowało go, że posunął się za daleko. Niezadowolony miał być również sam Trump, ale z zupełnie innego powodu - jego zdaniem Spicer był... za łagodny. I miał mu za złe, że czytał z kartki.

Wszystkie obsesje prezydenta

Doradcy Trumpa mają niemały ból głowy, bo prezydent, zamiast skoncentrować się na sprawach wagi państwowej, zbyt dużo energii marnuje na medialne wojenki, takie jak wspomniany spór o liczbę uczestników inauguracji albo o miliony bezprawnych głosów oddanych rzekomo przez nielegalnych imigrantów. Takie oskarżenie rzucił Trump ostatnio, tłumacząc w ten sposób swoją przegraną z Hillary Clinton w głosowaniu powszechnym, choć nie ma na to cienia dowodu.

Według "NYT" niektórzy doradcy prezydenta przebąkiwali nawet, by zabrać mu prywatny telefon lub anulować jego konto na Twitterze, ale ten nie chce nawet o tym słyszeć. Trump jest przekonany, że dzięki swojej szalonej aktywności jawi się w oczach wyborców jako "człowiek czynu". Natomiast wszelką krytykę postrzega jako działania mające na celu podważyć jego legitymizację. Trump ma być święcie przekonany, że wszyscy dookoła potajemnie knują przeciwko niemu.

W podobnym tonie charakteryzuje nowego prezydenta "Washington Post". Miliarder na być "rozżalony, a nawet wściekły" na media, które w jego przekonaniu nie "oddają ogromu jego osiągnięć". Poza tym jest ponoć sfrustrowany tym, że "społeczna percepcja jego prezydentury nie idzie w parze z jego osobistą oceną własnych osiągnięć"

"Z obrazu rysowanego przez swoich 'doradców' Trump wyłania się jak dziecko we mgle - ktoś, kto działa impulsywnie, lekceważąc rady osób, które mają większą wiedzę. Wiemy, że on musi być kontrolowany albo inaczej będzie gadać głupoty, zdaje się brzmieć komunikat" - napisał Cillizza.

Decyzje pod wpływem telewizji

Według dziennika "New York Times" o impulsywności nowego prezydenta ma świadczyć również to, że najwyraźniej podejmuje nagłe i nieprzemyślane decyzje pod wpływem tego, co właśnie zobaczył w telewizji. Gazeta przytacza sytuację z wtorku - o godz. 20:00 na antenie Fox News wyemitowano program o rosnącej fali przemocy w Chicago, którą określono mianem "rzezi". W wywiadzie z ekspertem rozważano, czy prezydent powinien zainterweniować.

O 21:25 miliarder na swoim Twitterze - jego podstawowym kanale komunikacji z wyborcami - napisał, używając tych samych statystyk, jakie zacytowano na antenie Fox News: "Jeśli Chicago nie poradzi sobie z tą straszną 'rzezią', która ma tam miejsce, 228 strzelanin w 2017 z 42 ofiarami śmiertelnymi (wzrost o 24 proc. z 2016), wyślę tam federalnych!".

"NYT" podkreśla, że podobnych przypadków było więcej. Dla przykładu, miliarder krytykował na swoim twitterowym koncie wysokie koszty samolotów Air Force One oraz myśliwców F-35 krótko po tym, jak w mediach pojawiały się reportaże na ten temat. Innym razem o 6:55 rano napisał, że palenie amerykańskiej flagi powinno być karane odebranie obywatelstwa lub więzieniem. Tak się składa, że pół godziny wcześniej Fox News wyemitowało materiał o studentach palących flagę USA.

Naturalnie nie ma nic złego w tym, by czerpać informacje ze stacji telewizyjnych. Gorzej, jeżeli ważne dla kraju decyzje podejmowane są wyłącznie na tej podstawie. Symptomatyczne jest, że Trump - jeszcze gdy był prezydentem elektem - utrzymywał, że nie potrzebuje codziennych raportów przygotowywanych dla niego przez agencje wywiadowcze, bo jest "mądrą osobą". Tymczasem informacje wywiadu mają pierwszorzędne znaczenie w procesie decyzyjnym i kształtowaniu polityki państwa.

"Wielka czwórka"

Generalnie według dotychczasowych przecieków z Białego Domu najbliżej ucha nowego prezydenta ma znajdować się tzw. wielka czwórka - zięć Jared Kushner, główny strateg Steve Bannon (były szef mocno prawicowego portalu Breitbart), szef personelu Białego Domu Reince Priebus oraz była menedżer kampanii wyborczej Kellyanne Conway, dziś oficjalne piastująca stanowisko prezydenckiego doradcy.

Podobno współpraca między członkami tej nieformalnej grupy nie układa się tak wzorowo, jak mogłoby się wydawać i między nimi jest wiele tarć. Częściowo potwierdziła to sama Conway, stwierdzając, że "doradcy nie zawsze się ze sobą zgadzają", choć podkreśliła, że media wyolbrzymiają problem.

Zresztą z samą Conway wiąże się zabawna anegdota, przytaczana przez "Washington Post". Jeden z rozmówców gazety zasugerował, że pozycja doradczyni w otoczeniu Trumpa straciła na znaczeniu, bo zajęła ona biuro na drugim piętrze Zachodniego Skrzydła Białego Domu. Co prawda wcześniej pomieszczenie to zajmowała Valerie Jarrett, najbliższa doradczyni Obamy, jednak według cytowanego źródła, jeśli Conway miałaby liczyć na podobny status, to na pewno zostałaby ulokowana w innym miejscu, bo znanemu z lenistwa Trumpowi raczej rzadko będzie chciało się wchodzić na drugie piętro.

Donald Trumpbiały domprezydent usa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (686)