Piekło we Wrocławiu: mężczyznę zjadają żywcem karaluchy
We Wrocławiu 51-latka za życia zjadają karaluchy. Według Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, opiekuje się nim doświadczony pracownik. Mariusz I. umiera na wrocławskim Brochowie, w bloku socjalnym przy ul. Koreańskiej. W mieszkaniu, które zajmuje, panuje niewyobrażalny smród. Przy łóżku widać kałużę moczu. Mężczyzna leży pod kołdrą, wygląda jak żywy kościotrup, próbuje coś odpowiadać, ale nie da się tego zrozumieć.
We wnęce kuchennej widać biegające karaluchy i mrówki. Pracownik socjalny, który się nim opiekuje, przychodzi i... pomaga pisać pisma w sprawie o ustalenie stopnia niepełnosprawności.
Wczoraj ten pracownik miał przyjść z pieniędzmi na wykupienie recepty, jaką dostał Mariusz I., wypisując się ze szpitala. Przynajmniej tak powiedział sąsiadce chorego Jadwidze Malec. Zamiast niego w południe zjawiły się dwie inne pracownice Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, bo on poszedł na urlop. Jedna zajrzała do mieszkania Mariusza I. i zaczęła wymiotować. Druga wezwała pogotowie i zarządziła dezynsekcję i dezynfekcję na następny dzień.