Pięć lat po Arabskiej Wiośnie w Egipcie. Brutalność służb pchnie młodych na ścieżkę ekstremizmu?
• W styczniu 2011 r. w Egipcie rozpoczęły się protesty Arabskiej Wiosny
• Mimo zmian władzy, służby bezpieczeństwa są równie brutalne
• Na cel brana jest islamska opozycja, ale też inni aktywiści
• Dokręcanie śruby paradoksalnie pchnie młodych w stronę ekstremizmu?
Chaos w Libii, wojna w Syrii, z której w dodatku zrodziło się Państwo Islamskie, walki w Jemenie - pięć lat po Arabskiej Wiośnie kraje Afryki Płn. i Bliskiego Wschodu wcale nie stały się bardziej demokratyczne, a już na pewno nie bezpieczniejsze. Nawet tych państw, w których masowe demonstracje pokojowo zmiotły ze stołków tyranów, nie ominęły problemy. W Tunezji znów ludzie wychodzą na ulice i protestują przeciw pogarszającej się sytuacji gospodarczej. Także w Egipcie władze obawiały się antyrządowych wystąpień podczas rocznicy rewolucji. A protesty Arabskiej Wiosny rozpoczęły się nad Nilem 25 stycznia 2011 roku.
Choć nieustępliwość demonstrujących na słynnym już placu Tahrir w Kairze, ale też w innych miastach, w końcu przyniosła efekt - Hosni Mubarak ustąpił - na pozostałe ich hasła odpowiedziało jedynie echo. Ekonomiczna kondycja Egiptu nie jest dzisiaj wcale najlepsza, a nadzieje na większą demokratyzację okazały się płonne. Mocno ukrócono nawet możliwość ulicznych protestów, wprowadzając dwa lata temu prawo ograniczające zwoływanie legalnych demonstracji.
Patrycja Sasnal, ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, pytana o pierwszą myśl na temat sytuacji Egiptu pięć lat po Arabskiej Wiośnie, mówi krótko: kontrrewolucja. - To, co się zdarzyło po 2011 r., to stopniowe odzyskiwanie instytucji publicznych przez stary establishment - wyjaśnia Sasnal.
I faktycznie, historia Egiptu w ciągu ostatnich lat jakby zatoczyła koło. Po rewolucji 25 stycznia przyszła bowiem jeszcze rewolucja 30 czerwca. Latem 2013 r. wojskowi wykorzystali kolejne protesty i odsunęli od władzy prezydenta islamistę Mohammeda Mursiego, tylko po to, by rok później głową państwa został dawny przywódca puczu, gen. Abd Fattah al-Sisi. Egiptem znów więc zaczął rządzić były wojskowy o twardym uścisku.
- Wywodzący się z Bractwa Muzułmańskiego prezydent Mursi, który został wybrany w demokratycznych wyborach, rządził niesprawnie, był niedoświadczony, nieprzygotowany i wykazał się daleko idącą indolencją, więc było co mu zarzucać. Ale z pewnością nie można było go usunąć ze stanowiska siłą i jeszcze twierdzić, że to nowa rewolucja - ocenia Sasnal. Obalenie Mursiego było tylko początkiem kolejnej rozprawy z Bractwem. Ekspertka PISM przypomina, że siły bezpieczeństwa wyjątkowo krwawo stłumiły protesty zwolenników tego ruchu. Tylko jednego sierpniowego dnia podczas masakry w obozie stronników Mursiego zginęło około tysiąca ludzi.
Obawy przed protestami
Najwyraźniej egipskie władze obawiają się, że tryby historii znów zostaną wprawione w ruch, bo przed piątą rocznicą Arabskiej Wiosny zrobiono wiele, by ludzie nie wyszli na ulice. Według doniesień mediów na początku miesiąca egipska policja zatrzymała kilka osób, które prowadziły na Facebooku konta nawołujące do antyrządowych demonstracji 25 stycznia. Ale to nie wszystko, w ubiegłym tygodniu egipskie służby przeprowadziły masowe naloty w Kairze - przeszukano 5 tys. mieszkań. Niektóre należały do dziennikarzy czy aktywistów. Akcja miała najprawdopodobniej odwieść Egipcjan od rocznicowych antyrządowych protestów.
- Aparat państwowy obrócił się nie tylko przeciwko Bractwu Muzułmańskiemu, ale też przeciwko aktywności społeczeństwa obywatelskiego - komentuje Patrycja Sasnal.
Jednak bez demonstracji się nie obyło. W poniedziałek w Gizie maszerowali zwolennicy Mursiego, na Tahrir - Sisiego.
Ekspertka PISM przyznaje, że egipskie władze faktycznie mają się czego obawiać - kolejna rewolucja jest możliwa. Sasnal przypomina, że 70 proc. Egipcjan nie przekroczyło jeszcze 30. roku życia. To ocean ludzi, bo Egipt liczy niemal 90 mln mieszkańców. Tymczasem, jak zaznacza ekspertka PISM, młodzi są inni niż ich rodzice, znają inne modele życia społecznego. Ale Sasnal dodaje, że to nie znaczy, że do społecznego zrywu dojdzie prędko. Powód jest prosty: Egipt w krótkim czasie przeżył dwie polityczne zawieruchy, więc ponowne skumulowanie sił społecznych nie przyjdzie szybko.
Rozbuchane służby bezpieczeństwa
Jedno jest pewne - jest komu pilnować wszelkich antyrządowych zakusów, bo za Sisiego służby bezpieczeństwa mają się równie dobrze, jak za Mubaraka, a może i lepiej. Hossam Bahgat, egipski dziennikarz śledczy, który sam został aresztowany w listopadzie zeszłego roku, przyznał w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "The Guardian", że poziom represji wobec opozycjonistów i dysydentów jest najwyższy od dekad. - Starsze pokolenia mówią, że jest nawet gorzej niż w latach 50. i 60. (za rządów Gamala Abdela Nassera) - stwierdził Bahgat. A organizacje broniące praw człowieka mówią wprost o restrykcjach wobec mediów czy torturach policji na aresztantach. Padały też oskarżenia o pozasądowe zabójstwa.
Mimo tak wielu doniesień, które dyskredytują egipskie służby, wydaje się, że nic nie zagrozi ich pozycji. Wszystko dlatego że ich silny status ma równie mocne umocowanie - walka toczy się o bezpieczeństwo kraju i regionu. Policja i wojsko starają się bowiem zdusić islamski terroryzm. A na Synaju Egipt prowadzi faktyczną wojnę z odłamem ISIS. Dżihadyści pokazali już zresztą na co ich stać - przyznali się do doprowadzenia do katastrofy pasażerskiego samolotu z rosyjskimi turystami na pokładzie.
Problem w tym, że w imię walki z islamskim terroryzmem, śrubę dokręca się wszystkim. A to może przynieść skutek odwrotny do planowanego i pchnąć tych, którzy nie będą w stanie otwarcie przeciwstawiać się władzy, na ścieżkę radykalizmu.
Takiego scenariusza, przyznaje Sasnal, boi się wielu ekspertów. - Szczególnie młodzi członkowie Bractwa Muzułmańskiego, którzy nie mogą się ujawnić, bo przecież ta organizacja jest uznana za terrorystyczną, mogą ciągnąć do Państwa Islamskiego - mówi ekspertka. Jak zaznacza, w szeregach IS nie ma obecnie wielu Egipcjan, ale bywa, że młodzi ludzie są zafascynowani tą organizacją.
Jednocześnie ekspertka PISM przypomina, że w przypadku Egiptu ekstremizm religijny, a nawet terroryzm, i autorytarne rządy od dekad wzajemnie się legitymizowały. - Nie można rządzić silną ręką, jeśli nie ma dla tego uzasadnienia, a daje je ekstremizm. Z kolei ekstremizm nie może się rozwijać, jeśli nie ma wroga - tłumaczy Sasanal i dodaje: - To, co się teraz zmieniło, to spuścizna po 2011 r. Cała rzesza młodych aktywistów nie jest zwolennikami ani jednych, ani drugich - nawet jeśli są religijni, to nie popierają Bractwa Muzułmańskiego, a jeśli sekularni, to nie popierają Sisiego. I to jest grupa, która daje nadzieję, że będzie zalążkiem przyszłej, trwalszej demokracji egipskiej - ocenia Sasnal.
Przy wszystkich negatywnych skutkach Arabskiej Wiosny dla regionu i Egiptu jest więc i ten pozytywny.