Trwa ładowanie...
Michał Staniul
21-03-2014 08:49

Perfekcyjna akcja komandosów USA u wybrzeży Libii. Navy SEALs to as w rękawie Baracka Obamy

Ujmując to kolokwialnie, Barack Obama ma spory dług u komandosów z Navy SEALs. Jego polityce zagranicznej zarzucić można wiele, a na pewno niemrawość, bojaźliwość i brak konsekwencji. Ukraina, Syria, Egipt, Pakistan, Jemen - lista miejsc, w których USA niezbyt sobie ostatnio radzi, jest długa. Niedawna akcja amerykańskich komandosów u wybrzeży Libii została jednak zrealizowana perfekcyjnie i przyczyniła się do osłabienia pozycji nielegalnych handlarzy ropą, którzy są jednym z największych problemów Libii po obaleniu Kadafiego. Siły specjalnie USA kolejny raz przyszły w sukurs nie tylko zagranicznym sojusznikom, ale i prezydentowi Obamie.

Perfekcyjna akcja komandosów USA u wybrzeży Libii. Navy SEALs to as w rękawie Baracka ObamyŹródło: sealswcc.com
d47frz0
d47frz0

Kiedy do gry wkraczają twardziele z marynarki, amerykański prezydent może ogłaszać sukces. Czy chodzi o brawurowe uwolnienie z rąk piratów jankeskiego kapitana, odstrzelenie bin Ladena czy pojmanie żywcem groźnego terrorysty - "Foki" prawie nigdy nie zawodzą. Tak było i tym razem.

W niedzielę, o 22.00 czasu waszyngtońskiego, Barack Obama podjął decyzję - specjalsi mieli przejąć kontrolę nad tajemniczym tankowcem, który od tygodnia pływał po Morzu Śródziemnym z dużym ładunkiem ropy wykradzionej z Libii. Nim na drugiej półkuli na dobre wzeszło słońce, do pływającego pod północnokoreańską banderą "Morning Glory" zbliżyła się motorówka wyładowana SEALs-ami. Kilka chwil później cały statek był ich. Żaden z porywaczy nie próbował nawet pociągnąć za spust.

Odbicie powolnego tankowca z rąk trzech słabo uzbrojonych bojowników może nie robić wrażenia - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że naprzeciwko niego stanęły dwa amerykańskie niszczyciele i najbardziej elitarna jednostka specjalna świata. Ale, wbrew pozorom, to wydarzenie o ogromnym znaczeniu. Swoją jedną decyzją, Barack Obama mógł właśnie ocalić Libię przed kolejną wojną domową. Albo - to wersja pesymistyczna - pchnąć ją w jej kierunku.

Tyran upadł, chaos trwa

Chociaż od wybuchu rebelii przeciwko Kadafiemu minęły trzy lata, Libijczycy nadal wypatrują realnych korzyści z rewolucji. Już przed śmiercią dyktatora ujawniały się oznaki czekających ich kłopotów - partyzanci, skupieni w brygady powiązane z miastami od zawsze przypominającymi bardziej skłócone, greckie polis niż komórki jednego narodu, walczyli niemal tak często z siłami reżimu, jak między sobą. Potem było jeszcze gorzej. Sformowany w pośpiechu po upadku satrapy rząd tymczasowy nie był w stanie zorganizować dialogu, w którym udział wzięłaby chociaż część zainteresowanych stron. Powołany w sierpniu 2012 roku Powszechny Kongres Narodowy - pierwszy w historii Libii demokratycznie wybrany parlament - radził sobie z tym niewiele lepiej. Ograniczony brakiem pieniędzy, krępowany przez wewnętrzne spory i intrygi, rząd w Trypolisie nie mógł zrobić ani jednego kroku naprzód. Kraj tymczasem coraz bardziej mu się wymykał.

d47frz0

W Cyrenajce, na wschodzie państwa, zaczęły krążyć separatystyczne hasła. Ogromna prowincja, która historycznie tworzyła odrębną krainę, w czasach Kadafiego była wyraźnie dyskryminowana i niedoinwestowywana (co stanowiło karę za niepokorność - to zresztą właśnie tam napędu nabrała ostatnia rebelia). Wielu lokalnych liderów uważało, że to samo spotyka ją pod nowymi władzami. W lipcu 2013 bunt podniosły jednostki wyznaczone do ochrony instalacji naftowych. Pod dowództwem weterana rewolucji, 33-letniego Ibrahima al-Jathrana, bojownicy wstrzymali wydobycie w całej prowincji i zajęli naftowe porty. Dla Libii oznaczało to katastrofę - w Cyrenajce znajduje się większość krajowych złóż "czarnego złota", a libijska gospodarka praktycznie nie ma innych źródeł dochodu. Pod koniec roku al-Jathran zapowiedział, że zacznie sprzedawać ropę "dla dobra Libijczyków" we własnym zakresie. W końcu spróbował.

Statek-widmo

"Morning Glory" zawinął do portu as-Sidr 7 marca. Operujący pod północnokoreańską banderą tankowiec pojawił się właściwie znikąd - dziennikarze szybko wyśledzili, że ostatni raz widziano go ponad rok temu. Od tego czasu statek przechodził w rąk do rąk w dziwnej grze między mało znanymi firmami naftowymi z Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich (Korea Północna anulowała jego rejestrację, gdy tylko zaczęły się problemy). Według ustaleń reporterów Reutersa, w listopadzie jedna z nich, ZAD Group z Dubaju, wynajęła ponad 20 marynarzy, którzy pod dowództwem pakistańskiego kapitana weszli na pokład "Morning Glory" w Erytrei. Rodzina kapitana twierdzi, że zleceniodawca - bez dalszych wyjaśnień - nakazał załodze dopłynięcie w pobliże as-Sidr. Wtedy kontrolę nad jednostką mieli przejęć buntownicy al-Jathrana, którzy załadowali na statek ponad 230 tys. baryłek ropy. Ich wartość przekraczała 30 mln dolarów. Gdyby tankowiec odbił niepostrzeżenie od brzegu, prawdopodobnie w ogóle byśmy o nim nie usłyszeli.
Sprzedaż "czarnego złota" na czarnym rynku nie jest łatwa, ale - jak pokazuje przykład chociażby piratów z Nigerii - zawsze znajdą się kupcy, którzy będą chcieli skorzystać z atrakcyjniejszej ceny surowca (w poniedziałek służby bezpieczeństwa Cypru zatrzymały trzech "biznesmenów", którzy mieli kontaktować się w tej sprawie z ludźmi al-Jathrana; dwóch z nich miało afrykańskie paszporty dyplomatyczne). Sprawa wyszła jednak na jaw. I zaczął się galimatias.

Rząd w Trypolisie zapowiedział, że "Morning Glory" zostanie przejęty przez libijską marynarkę, gdy tylko spróbuje wypłynąć na morze. - Jeśli będzie trzeba, zostawimy z niego tylko strzępy – groził al-Habib al-Amin, minister... kultury. Sęk w tym, że libijska marynarka to kilka przerdzewiałych okrętów bojowych i garść kutrów z zamontowaną bronią. Wykorzystując kiepskie warunki pogodowe, 11 marca tankowiec przebił się przez morską blokadę i uciekł na wody międzynarodowe. Dla premiera Zidana oznaczało to kompromitujący koniec - jeszcze tego samego dnia parlament przegłosował wobec niego wotum nieufności. Teka szefa rządu, przynajmniej do 1 kwietnia, trafiła w ręce ministra obrony Abdullaha al-Thiniego.

Ale chociaż separatyści świętowali triumf, daleko było im do zwycięstwa. "Morning Glory" pojawił się na radarze wszystkich marynarek pływających po Morzu Śródziemnym. W końcu skierowano do niego USS Roosevelt z Navy SEALs na pokładzie.

d47frz0

Godzina zero

Decydując się na interwencję, Barack Obama upiekł kilka pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze, ostudził nieco (ale tylko - nieco) krytyków, którzy uważają Libię za jedną z jego największych porażek w polityce zagranicznej. "W końcu znaleźliśmy sposób, by pokazać Libijczykom, że nie zostawimy ich samych sobie" - komentował na łamach prestiżowego "Foreign Policy" Christian Caryl z Centrum Studiów Międzynarodowych Massachusetts Institute of Technology. Po drugie, wbił długą szpilę libijskim separatystom.

Gdyby al-Jathran sprzedał załadowaną ropę, rząd w Trypolisie straciłby resztki wiarygodności. Wzrosłaby za to siła partyzantów. W obecnej sytuacji efekt może być dokładnie odwrotny.

- Jedyne, co osiągnął al-Jathran, to pozbycie się bardzo niepopularnego i słabego szefa rządu - twierdzi Matthew M. Reed, analityk ds. Libii z agencji konsultingowej Foreign Reports. Rebelia w Cyrenajce trwa już osiem miesięcy, lecz nie przyniosła Libijczykom nic prócz utraty miliardów dolarów (gdyby kraj eksportował ropę w normalnym tempie, zarabiałby około 130 mln dol. dziennie więcej). - Al-Jathran powinien zacząć się martwić, bo uczynił z siebie celebrytę, a nie ma wyników - dodaje Reed. Amerykańscy komandosi u wybrzeży sprawiają, że szanse na nielegalną sprzedaż ropy maleją niemal do zera. Rada Bezpieczeństwa ONZ, na wniosek Amerykanów, zagłosuje teraz nad rezolucją zakazującą nieautoryzowanego transportu surowca z Libii. W takich okolicznościach utrzymanie jedności wśród buntowników może być bardzo trudne.

d47frz0

Odwołując Alego Zidana, niespotykaną wręcz jednomyślnością wykazał się za to libijski parlament. Idąc za ciosem, Trypolis zapowiedział ofensywę wymierzoną w oddziały blokujące naftowe terminale. Nie posiadając ciągle prawdziwej armii (dopiero niedawno Amerykanie zaczęli szkolić ją w specjalnym ośrodku w Bułgarii), rząd musiałby poprosić o pomoc milicje plemienne, które odmówiły złożenia broni po pokonaniu Kadafiego. Czyniąc to, poszczułby na siebie i tak mocno skłócone klany z zachodu i wschodu kraju. Bez wsparcia tzw. katib nie zagrozi jednak rebeliantom z Cyrenajki, którzy od kilkunastu dni mają przeprowadzać wzmożoną mobilizację. Parlament pracuje obecnie nad projektem nowej konstytucji, która docelowo ma ułatwić zniwelowanie gospodarczych różnic między prowincjami. Musi się spieszyć. Przy tak wielkiej stawce i napięciach, sytuacja może bardzo szybko przejść ze złej do bardzo złej. A wtedy będzie za późno nawet na Navy SEALs.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski
d47frz0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d47frz0
Więcej tematów