Paweł Lisicki: kultura transgresji, czyli przypadek ks. Charamsy
Przypadek ks. Charamsy to wyjątkowo niepokojący sygnał. Pokazuje, że opowieści o wpływach „homoseksualnego lobby” w Watykanie to nie wyssane z palca bajki. Głośne skandale i coming outy mają z jednej strony skompromitować Kościół, z drugiej - wymusić na nim zmianę nauczania. Żeby się temu przeciwstawić trzeba wielkiej odwagi, siły charakteru i woli. Tylko czy są to cechy obecnych hierarchów Kościoła? – pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
06.10.2015 | aktual.: 25.07.2016 17:46
Przypadek ks. Charamsy to wyjątkowo niepokojący sygnał. Pokazuje, że opowieści o wpływach „homoseksualnego lobby” w Watykanie to nie wyssane z palca bajki. Głośne skandale i coming outy mają z jednej strony skompromitować Kościół, z drugiej - wymusić na nim zmianę nauczania. Żeby się temu przeciwstawić trzeba wielkiej odwagi, siły charakteru i woli. Tylko czy są to cechy obecnych hierarchów Kościoła? – pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Wszystkich wystrychnął na dudka – pomyślałem, kiedy jeszcze w niedzielę zobaczyłem okładki „Newsweeka” i „Wprostu”. Oba tygodniki pokazały całemu światu uśmiechniętą twarz nowego bohatera tygodnia, księdza Krzysztofa Charamsy, który, jakżeby inaczej, postanowił wystąpić w koloratce i obwieścić, w każdym piśmie na wyłączność, że jest gejem. Wcześniej duchowny zdołał wystąpić na okładce „Tygodnika Powszechnego” i ”Gazety Wyborczej”, choć wtedy jeszcze w roli nie-geja.
Ta niesłychana wręcz wszędobylskość księdza Charamsy w polskich mediach – od środy do poniedziałku strach było wręcz otworzyć drzwi lodówki, by w środku nie pojawił się duchowny – doprowadziła niektórych do egzaltacji. I tak znany publicysta Adam Szostkiewicz ogłosił, że „ksiądz Charamsa przykuł uwagę mediów jak żaden polski duchowny przed i po Janie Pawle II”. To się nazywa dać właściwą miarę rzeczy.
Liberalne media szybko zorientowały się jednak, że z księdzem jest jakiś kłopot. W końcu redaktorzy rozumieją na czym polega „wywiad na wyłączność” i poczuli się przez rzutkiego duchownego oszukani. Można uznać, że ksiądz wykorzystał różnych dziennikarzy i redaktorów jako narzędzia w kampanii promocyjnej swojej książki, która lada moment ukaże się w księgarniach. Wcześniej podobnie instrumentalnie potraktował „Tygodnik Powszechny”, w którym opublikował artykuł zarzucający homofobię swym przeciwnikom i gdzie wezwał Kościół do zmiany języka, ale nie przyznał się, że wkrótce ogłosi, jaką ma orientację seksualną. Cóż, dziennikarzy mi nie żal. Ksiądz zrobił ich w bambuko, ale też sobie na to zasłużyli.
Niektórzy liberalni publicyści zdobyli się nawet na krytykę księdza, jednak to tylko chwilowy przypływ oburzenia. Liberalne media nie porzucą świętej sprawy niesienia wolności ciemiężonym przez „czarnych” gejom i, jeśli tylko będzie okazja, użyczą swoich łam kolejnym „wyzwolonym z kajdan obyczajowej przemocy”. Żałosne to dosyć, pokazuje jednak do jakiego stopnia cała współczesna kultura opanowana jest przez transgresję.
Prawdziwy rozgłos zdobywa ten, kto zachowuje się dokładnie odwrotnie niż wynikałoby to z jego roli i funkcji społecznej. Liczy się przekroczenie i zanegowanie norm, bo to jest ukryte założenie tkwiące w świadomości medialnych macherów, norma jest czymś z zasady nieludzkim i niegodnym. Dlatego najmocniej trzeba zwalczać te instytucje i te ośrodki, które po pierwsze głoszą, że prawa moralne są czymś obiektywnym a po drugie chcą występować jako świadkowie owych powszechnych, wiecznych, wiążących praw.
Dla kogoś, kto istnienie takich praw odrzuca, ksiądz gej obściskujący się ze swym partnerem jest wręcz wymarzonym kąskiem. Symbolizuje najdalej posuniętą transgresję i najbardziej krzykliwą hipokryzję zarazem. Robi to, co w dawnych czasach nazwano by „grzechem wołającym o pomstę do nieba” i robi to publicznie, głośno, bezwstydnie. Deklaruje wszem i wobec, że współżyje seksualnie z drugim mężczyzną i domaga się akceptacji. Chce pokazać, że popęd erotyczny nie podpada pod ocenę moralną, a z pewnością, że sędzią tego, co słuszne w tych sprawach nie może być Kościół, jego Tradycja czy dane z góry objawienie. Odmowa uznania wyższej instancji jest właśnie tym, co robi z Charamsy bohatera w oczach lewicowych mediów. Ogłaszając, że jest gejem, ksiądz dokonał aktu radykalnej emancypacji i ogłosił, że to on, a nie instytucja Kościoła, decyduje o tym, co dobre i złe.
Ciekawe, że w całej historii tak mało miejsca poświęca się wiernym, których ten kapłan oszukał, zawiódł i skrzywdził. Tym wszystkim, którzy przez lata widząc go w sutannie i koloratce mieli prawo wierzyć, że reprezentuje on Kościół i jego naukę. To oni, a nie ksiądz, są prawdziwymi ofiarami spektaklu, jaki urządził duchowny. Nikt nie zmuszał Krzysztofa Charamsy, żeby poszedł do seminarium. Podobnie nikt siłą nie obłóczył go w szaty duchownego. Idąc do seminarium doskonale wiedział, jaka jest nauka Kościoła i jakie są wobec niego oczekiwania. Jeśli w pewnym momencie uznał, że sobie z nimi nie radzi mógł zrezygnować. Tymczasem awansował. Nie odchodził, ale piął się w drabinie hierarchii. Przez lata świadomie nadużywał zaufania tak zwykłych wiernych jak i zapewne przełożonych.
Oglądając zamieszczone w internecie filmiki z udziałem duchownego, uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, swoisty ekshibicjonizm. Charamsa wręcz pławił się w opowieściach o sobie jako „funkcjonariuszu” dawnej świętej inkwizycji, choć jego rola była dość podrzędna. Podkreślał jak tylko się da swą rzekomą kościelną pozycję, tak jakby obnoszenie się z tytułami – sekretarz Kongregacji Nauki Wiary i drugi sekretarz Międzynarodowej Komisji Teologicznej plus wykładowca na dwóch uniwersytetach papieskich - dawało mu dodatkową przyjemność i nadawało jego słowom jakieś niemal urzędowe znaczenie.
Po drugie, wyraźnie czuło się chęć zemsty. Chyba najczęściej wypowiadanym (wykrzykiwanym?) słowem było określenie ”bezkarnie”. Tak, tym czego domagał się i domaga się ksiądz Charamsa nie była tolerancja dla homoseksualistów, ale karanie tych, którzy nie mają w sobie wystarczająco empatii. Doprawdy, aż czułem przez skórę to pragnienie zemsty, którym tak nasycone było, z pozoru łagodne, wystąpienie byłego już sekretarza Kongregacji Nauki Wiary.
Jak można się było spodziewać, reakcja Watykanu była szybka – ksiądz Charamsa natychmiast został pozbawiony funkcji, o których z taką dumą opowiadał mediom. Biskup pelpliński, jego bezpośredni przełożony, na razie tylko go upomniał. Trudno uwierzyć, że na tym się skończy, zapewne ksiądz Charamsa zostanie suspendowany, a być może wydalony ze stanu kapłaństwa.
Jego przypadek to wyjątkowo niepokojący sygnał. Pokazuje, że opowieści o wpływach „homoseksualnego lobby” w Watykanie to nie wyssane z palca bajki. Podobnie widać, jaka jest jego strategia. Głośne skandale i coming outy mają z jednej strony skompromitować Kościół, z drugiej - wymusić na nim zmianę nauczania. Żeby się temu przeciwstawić, trzeba wielkiej odwagi, siły charakteru i woli. Tylko czy są to cechy obecnych hierarchów Kościoła? Trudno w to uwierzyć, patrząc na karierę niedawnego funkcjonariusza rzymskich kongregacji.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski