Patologie szkolnictwa w Indiach - ściąganie, przemoc i "prawo dżungli"
Setki milionów młodych ludzi w drugim najludniejszym kraju świata nie mogą liczyć na odpowiednie wykształcenie. Edukacja to w Indiach często nierówna walka, która czasami kończy się śmiercią - pisze z Nowego Delhi dla Wirtualnej Polski Tomasz Augustyniak.
01.04.2015 | aktual.: 03.04.2015 18:51
Fotografie i materiały filmowe, pokazujące rodziców w indyjskim stanie Bihar, pomagających uczniom ściągać na ważnym egzaminie, obiegły cały świat. Publicyści załamywali ręce nad poziomem tamtejszej edukacji i dziwili się nieprawdopodobnej skali oszustw. Ale na zdjęciach widać tylko część historii. Kryje się za nimi opowieść o olbrzymiej presji, niesprawiedliwości i ambicji.
Żeby była kompletna, do kolekcji trzeba byłoby dołączyć kilka dodatkowych fotografii. Największa z nich powinna przedstawiać zatłoczone do granic możliwości wnętrze klasy. Jak powiedział dziennikowi Indian Express nauczyciel Ratnesh Kumar Singh, pracujący w jednej ze szkół, które z dnia na dzień zyskały międzynarodową popularność, na co dzień w pięciu salach tłoczy się tam 1700 uczniów. Po osiem osób siedzi w ławkach przeznaczonych dla czterech. Nie jest to wyjątek. Standardem nawet w najlepszych prywatnych szkołach w całych Indiach jest ponad pięćdziesiąt osób w klasie.
Zgodnie z indyjskim prawem na jednego nauczyciela w podstawówce powinno przypadać maksymalnie 30 uczniów, na wyższych szczeblach - 35. Prawie zawsze jest to fikcja. Tylko w Biharze brakuje około 200 tysięcy pedagogów. Tamtejszy rząd próbował rozwiązać sytuację upraszczając procedury przyjmowania ich do pracy, ale w efekcie do szkół zaczęły trafiać osoby z fałszywymi dyplomami. Przy tak wielkiej liczbie chętnych do nauki i niewielu gotowych poświęcić się edukacyjnej karierze trudno się dziwić władzom, że niedokładnie sprawdzają kompetencje pracowników szkół, jak i dobrym nauczycielom, że nie są w stanie efektywnie przekazywać wiedzy tłumom wychowanków.
- Nauczyciele na lekcjach są do niczego, dlatego rozwinął się system korepetycji - zapisują się właściwie wszyscy, których na to stać - mówi Rupesh, student architektury, który chodził do publicznej szkoły w Bombaju.
Ściągi i łapówki od rodziców
Słabo wykształceni, źle opłacani i przemęczeni nauczyciele łatwo dają się korumpować wpływowym rodzicom. Ponieważ poziom wiedzy uczniów kończących szkoły często jest niski, to ściąganie na egzaminach albo przekupstwo bywa jedyną szansą na dostęp do dalszej edukacji. Niedawni uczniowie podkreślają, że obrazki jak te z Biharu można było zobaczyć podczas egzaminów już od bardzo dawna.
Egzamin na koniec dziesiątej klasy, podczas którego dochodzi do masowego ściągania, można porównać do polskiej matury. Zależy od niego dalsza przyszłość absolwentów. Co jednak pcha rodziców do wspinania się na wysokość czwartego piętra, ryzykowania zdrowia, a może i życia? Odpowiedź na to pytanie daje Jitendra Kumar, student Uniwersytet Jawaharlala Nehru w Delhi. "Wykształcenie nie zawsze zapewnia pracę, ale podnosi status społeczny. W przypadku dziewcząt szanse na korzystne małżeństwo rosną po zdaniu egzaminu, a rodzice lepiej wykształconej narzeczonej mogą zapłacić niższy posag" - pisze w swoim artykule.
Do kolekcji fotografii trzeba więc dodać jeszcze jedną z typowym anonsem matrymonialnym, w którym rodzina chwali się dobrym wykształceniem pociechy. Niższe wydatki na wesele to nie jedyny argument finansowy, bo władze stanowe Biharu wypłacają 10 tys. rupii (ok. 630 złotych) dziewczynom, które zdają egzamin z dobrym wynikiem. Z kolei dla chłopaków edukacja to często okazja do wyrwania się do lepszego świata i zdobycia rządowej posady.
Jitendra Kumar podkreśla, że uprzywilejowani mają nad Gangesem dużo lepszy start. Nieliczne bogate rodziny stać na lepsze szkoły, drogie zajęcia dodatkowe, a w końcu na wysłanie pociech na zagraniczne uniwersytety. Mniej zamożni rodzice w akcie desperacji pomagają dzieciom ściągać, starając się poprawić ich widoki na przyszłość. "Oblanie egzaminów przeraża ich bardziej niż wspinaczka na czwarte piętro albo zbicie pałkami przez policjantów" - pisze Kumar.
Konkurencja między tymi, którzy posiadają pieniądze i przywileje, a tymi, którzy mieli mniej szczęścia jest zażarta, bo połowa populacji Indii ma mniej niż 25 lat. Dlatego oszukiwanie na egzaminach nikogo nie dziwi, a władze podejmują zdecydowane działania tylko wtedy, kiedy przypadki ściągania nagłaśniają media. Podobnie dzieje się w przypadku powszechnej szkolnej przemocy.
Głową o ścianę
- Kilka lat temu profesor uderzył moją kilkunastoletnią siostrę w twarz. Zdarzało się to często, ale tym razem rodzice poszli na skargę, a upokorzony koniecznością publicznych przeprosin nauczyciel odszedł z pracy - wspomina Rupesh. W miastach mniejszych od Bombaju takie przypadki zdarzają się jednak niezwykle rzadko, bo rodzice ciągle dają przyzwolenie na bicie w klasie.
Gosia, Polka mieszkająca w stanie Tamil Nadu, posyła do tamtejszej szkoły 6-letnią córkę i 9-letniego syna. - To bardzo droga i elitarna szkoła, do której chodzą uczniowie z bogatych rodzin. Moja córka od ponad miesiąca płacze, że nauczycielka krzyczy i szarpie dzieci. Staram się interweniować, ale mało skutecznie - opowiada. Jak dodaje, rozmawiała z jednym z indyjskich rodziców, który nie miał nic przeciwko znęcaniu się nad dziećmi.
Czasami znęcanie kończy się tragicznie. Według badania przeprowadzonego przez Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego i Neurologii (NIMHANS) 11 proc. studentów indyjskich szkół wyższych i 8 proc. licealistów podjęło próby samobójcze. W ubiegłym roku tutejsze media nagłośniły sprawę samobójstw nastolatków w Radżastanie.
Kolejna dająca do myślenia fotografia będzie więc makabryczna. Przedstawia ciało chłopca zwisające z wentylatora. 14-latek, który po powrocie ze szkoły powiesił się w swoim domu, zostawił list. Napisał w nim, że był upokarzany i bity przez nauczycieli. Dwóch nieco starszych chłopców również postanowiło się zabić z powodu znęcania i poniżania ich przez pedagogów przed całą klasą. Do listy trzeba dopisać jeszcze ofiarę z Gudźaratu na zachodzie kraju i dziewięcioletniego ucznia z Bengalu Zachodniego, który zmarł po tym, jak nauczycielka uderzyła jego głową o ścianę za zabawę z kolegą podczas lekcji.
Indie wprowadziły kilka lat temu ustawę zakazującą nauczycielom używania przemocy. Grozi za to więzienie i wysoka kara finansowa. Ale w konserwatywnych regionach nowe prawo nic nie zmieniło.
Światełko w tunelu
Anand Kumar jest byłym nauczycielem matematyki ze stanu Bihar. Od 13 lat prowadzi bezpłatne korepetycje dla uczniów z biednych rodzin. Większość z nich dostaje się później na prestiżowe indyjskie politechniki. Jego zdaniem źródłem problemów indyjskiej edukacji jest przede wszystkim brak odpowiednio wykształconych pedagogów. - Muszą nie tylko wiedzieć, jak uczyć, ale także że nie wolno im tolerować ściągania ani używać przemocy - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską. - Trzeba nagradzać dobrych nauczycieli i podnieść pensje, bo to zachęci do pracy w szkołach więcej ambitnej młodzieży - uważa.
Zdaniem Kumara edukacją rządzą dziś przedstawiciele wyższych kast. Ponieważ chcą ją zatrzymać dla siebie, nie są skłonni do przeprowadzania reform. Pracę wykonują za nich prywatne osoby i instytucje. Swój program edukacyjny Anand Kumar finansuje z korepetycji udzielanych bogatszym uczniom. Za własne pieniądze szkoli też dziesięciu nauczycieli rocznie. Jego śladem poszło wiele instytucji, które wciąż nielicznym dają szanse na bardziej sprawiedliwe, pozbawione przemocy i oszustw wykształcenie. Zdjęcie przedstawiające wychowanków Kumara siedzących w odrapanej sali, ale pewnych, że dostaną się na wymarzone uczelnie, pozostawia trochę lepsze wrażenie o możliwościach indyjskich uczniów i ich nauczycieli.