Partyzanci ścierają się z Al-Kaidą
Ku radości Amerykanów partyzanci iraccy walczący z wojskami koalicyjnymi i irackimi zaczynają bić się także z terrorystami z irackiego skrzydła Al-Kaidy. Czwartkowy "New York Times" opisuje kilka takich starć i dodaje, że Waszyngton rozpoczął rozmowy z partyzantami w nadziei na pozyskanie ich współpracy do regularnej walki z Al-Kaidą.
Dziennik powołuje się na zachodnich dyplomatów, oficjeli irackich i jednego z dowódców partyzanckich, a okoliczności starć między rebeliantami i Al-Kaidą przedstawia na podstawie rozmów z partyzantami.
Do starć między iracką Al-Kaidą i ugrupowaniami arabskich sunnitów, takimi jak Armia Islamska i Armia Mahometa, doszło w ostatnich miesiącach w Ramadi, Husajbie, Jusufii, Dhului i innych miastach tak zwanego trójkąta sunnickiego, matecznika antyrządowej rebelii.
Lokalni rebelianci i przywódcy plemienni podejmują tam próby przepędzenia bojowców Al-Kaidy z kilku powodów. Czasami jest to zwykła rywalizacja o kontrolę nad jakimś terenem, ale coraz częściej partyzantom i miejscowym przywódcom nie podoba się, iż od bomb terrorystów, wśród których są przybysze z innych krajów arabskich, giną iraccy cywile.
Od jesieni doszły do tego rozbieżności taktyczne w kwestii podejścia do przeobrażeń politycznych w Iraku. Al-Kaida wzywa do totalnej walki z władzami jako marionetkami USA i grozi śmiercią wszystkim, którzy z tymi władzami współpracują.
Tymczasem wiele ugrupowań rebelianckich, powiązanych z sunnicką opozycją polityczną, poparło uczestnictwo w grudniowych wyborach, a wcześniej w październikowym referendum konstytucyjnym. Rebelianci uważają bowiem, że interesom arabskich sunnitów pomoże obecność w nowym parlamencie.
W Dhului przed referendum konstytucyjnym imamowie z sunnickich meczów pozrywali plakaty terrorystów grożące śmiercią tym, którzy pójdą głosować. Emisariuszom Al-Kaidy imamowie powiedzieli, że jeśli chcą dżihadu, niech walczą z wojskami USA. W dniu referendum zanotowano w Dhului tylko jeden atak na punkt głosowania.
Partyzanci z Samarry dokonali publicznej egzekucji trzech terrorystów, którzy zabili miejscowego szejka (przywódcę) plemiennego za to, iż pojechał do Bagdadu prosić ministra obrony o pomoc w przepędzeniu stamtąd Al-Kaidy.
"New York Times" pisze, że trudno orzec, jak głęboki jest rozłam w szeregach przeciwników obecności wojsk USA w Iraku, i ostrzega przed wiązaniem z nim nadmiernych nadziei. Dziennik przytacza słowa partyzanta o pseudonimie Abu Omar, iż "jest szczęśliwy gdy Amerykanie zabijają bojowców Al-Kaidy", ale nie zamierza współdziałać z wojskami USA, bo "byłoby to sprzeczne z jego przekonaniami".
"Zapewne w najlepszym razie Amerykanie mogą liczyć na to, że partyzanci przejawią niechętną bierność, gdy wojska USA będą rozprawiać się z Al-Kaidą" - konkluduje dziennik.