Partyjni stratedzy zabłądzili
Wreszcie doczekaliśmy się debaty wyborczej. Nie, nie – nie mówię o spotkaniu IV RP z III RP, jakie oglądaliśmy w poniedziałek wieczorem. Chodzi mi o wymianę ciosów w reklamowych kampaniach największych partii. Może trudno uznać tę debatę za merytoryczną, ale przynajmniej kanał komunikacyjny i używane środki są takie same. Jedni mówią: "wasze zasady to pogarda", drudzy: "wasz szacunek to kpina". Jedni mówią: "sp....aj", drudzy: "k....a". Tylko gdzie to prowadzi? Na szczęście, jak pokazują sondaże – w ślepą uliczkę.
Stratedzy Platformy Obywatelskiej odrobili lekcje z przegranej kampanii dwa lata temu, w której Jacek Kurski przekonał odpowiednią część elektoratu, że Donald Tusk wyjada dzieciom kiełbasę z lodówki. Wtedy odpowiedź Platformy nie nadążyła za marketingowymi chwytami PiS. Obraz zadziałał, wystraszeni Polacy poparli Obrońców Naszych Lodówek. Tłumaczenia PO, jakieś wyliczenia i jęki (próba merytorycznej dyskusji ) nie zdały egzaminu.
Dwa lata później Platforma już nie próbuje dyskutować merytorycznie. PiS rozlepia plakaty o zasadach? PO bezwzględnie (i w dużej części – anonimowo) donosi, co to za "zasady". PiS kręci kiepską gangsterską reklamówkę? PO robi jej jeszcze gorszy sequel – używając do tego tych samych aktorów i tych samych bluzgów. Zgodnie z zapowiedziami: wet za wet. Zgodnie ze zrewolucjonizowaną strategią kampanii wyborczej: ostry obraz zamiast nudnych gadek. Będzie się działo.
I tu niespodziankę strategom PO funduje opinia publiczna. Od czasu rozpoczęcia agresywnej wymiany wyborczych ciosów, spada poparcie zarówno PiS jak i PO. Wyborcy nie są chyba aż tak głupi, jak to wynikało z briefów. Guzik ich obchodzi, czy oligarcha dzwoni do Leszka czy do Olka. Guzik ich obchodzi, czy "Morda Moja" bierze łapówkę w dolarach czy rublach.
Mamy więc klincz. Wycofanie się z agresywnej kampanii grozi porażką taką jak ta poniesiona dwa lata temu przez PO. Trwanie na ringu obniża jednak notowania walczących. Złapał Kozak Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma. Czy w tym nienawistno-miłosnym uścisku dadzą radę chwycić się brzytwy?
Nie ukrywam, że cieszy mnie to, że bitwa na niemerytorycznie agresywne spoty zakończyła się pyrrusowym remisem. Chciałbym, aby takie zagrania okazały się strategicznie nieopłacalne. Aby zdrowy rozsądek obywateli wygrał z erystyczną sprawnością spin doktorów. Aby wyborcze decyzje zapadały w wyniku konfrontacji programów a nie bulterierów.
Kiedy mówię o konfrontacji programów nie chodzi mi o "debatę" Kaczyński-Kwaśniewski. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że jej celem nie było ujawnienie poglądów obu panów i ich organizacji, a odebranie paru punktów Donaldowi Tuskowi. Spece od wizerunku już tydzień wcześniej przerzucali się pomysłami na zagrywki, jakie dadzą przewagę jednemu lub drugiemu "dyskutantowi". Nie mówiono o poglądach, tylko o walce na symbole i zaczepki.
"Dyskutanci" okazali się na szczęście oszczędni w serwowaniu zaczepek. Podali sobie nawet dłonie co jest pewnym ewenementem w historii ważnych debat telewizyjnych w Polsce. Niestety sam ten fakt nie czyni poniedziałkowego teleturnieju merytoryczną debatą.
I tu dochodzimy do momementu, w którym wspomniany klinczu zapętla się, rozdwaja i wciąga w swoje błędne koło nowe osoby. Partie muszą walczyć, żeby wygrać. Jednak kiedy walczą, ich poparcie spada. Poparcie spada, gdyż obywatele chcą dialogu zamiast wojny. Jednak kiedy do dialogu dochodzi, obywatele - przyzwyczajeni do wojny - szybko się nudzą i przełączają telewizor.
Z tej perspektywy sytuacja partyjnego stratega jest nie do pozazdroszczenia. Jak bić, żeby wyglądało na dyskusję? Jak dyskutować, żeby zrobić z tego show? Jak przekonać widza, że śledzi ważną dyskusję, nie mówiąc jednocześnie nic ponad to, co już tysiąc razy zostało powtórzone i skonsumowane? Takie sztuczki wychodzą tylko w telewizji. Mają panowie 60 sekund na odpowiedź.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska