Państwo Islamskie i jego strategia. Kalifat stworzył terrorystyczne perpetuum mobile, które będzie działało nawet, jeśli Zachód wygra z nim w konwencjonalnej wojnie
• Państwo Islamskie (IS) stawia na ilość, a nie jakość zamachów
• Różni się od Al-Kaidy, która planowała wyłącznie spektakularne zamachy
• Strategia IS sieje większy strach na Zachodzie i jest trudniejsza do skontrowania
• IS stworzyło terrorystyczne perpetuum mobile
• Spirala terroru będzie się się kręciła nawet po fizycznym zlikwidowaniu samozwańczego kalifatu - pisze Tomasz Otłowski
11.08.2016 | aktual.: 11.08.2016 12:43
Fala ataków i zamachów terrorystycznych, przelewająca się w ostatnich tygodniach przez Europę Zachodnią, znacznie nasiliła i tak żywiołową od dłuższego czasu debatę na temat prawdziwego charakteru zagrożenia ze strony Państwa Islamskiego i jego zwolenników, przebywających na Zachodzie. Niemal za każdym razem, gdy w Niemczech, Francji czy w Belgii dochodziło w minionych dwóch miesiącach do incydentu terrorystycznego - do którego natychmiast przyznawało się IS - władze tych państw zapewniały, że mimo wszystko "żadnych oficjalnych związków z kalifatem nie można potwierdzić". Tak jakby fakt, że wzięcie przez IS odpowiedzialności za czyny pojedynczych ekstremistów, dokonujących swych ataków przy pomocy prostych narzędzi (siekiera, maczeta, ciężarówka), musiało oznaczać, iż mieliśmy od początku do czynienia z jego "kadrowymi bojownikami".
Tymczasem nic bardziej mylnego! Już dwa lata temu, u zarania kalifatu i Państwa Islamskiego, stało się jasne, że filozofia działania tej nowej generacji islamskiego sunnickiego dżihadu na rzecz osiągnięcia jego celów strategicznych jest diametralnie inna, niż Al-Kaidy ("Bazy"). Mamy dziś do czynienia z całkowicie nową jakością w ramach sunnickiego dżihadu, z zupełnie nowym podejściem do metod i środków walki o dominację islamu na świecie.
Spóźnienie Al-Kaidy na Bliskim Wschodzie
Przed latem 2014 roku (a więc momentem pojawienia się IS i jego kalifatu) byliśmy - w kontekście zagrożeń dżihadystycznych - przyzwyczajeni do tego, że naszym przeciwnikiem jest wyłącznie Al-Kaida. Wyraźnie wyodrębniona struktura organizacyjna, która - choć z biegiem czasu coraz mniej scentralizowana - to jednak wciąż (a może właśnie tym bardziej) zachowująca pewną kadrową elitarność. Jej cele - identyczne z tymi, do których dziś dąży Państwo Islamskie - realizowano jednak w taki sposób, jakby decydenci Al-Kaidy z góry zakładali, iż potrwać to musi całe dekady.
W odniesieniu do państw i regionów muzułmańskich, główny wysiłek kładziono na działania propagandowe i ideologiczno-polityczne, mające na celu religijne "przebudzenie" tamtejszej ludności i zrzucenie przez nią jarzma pro-zachodnich, skorumpowanych i nepotycznych rządów w drodze islamskich rewolucji. Ale gdy wiosną 2011 roku nadeszła fala rewolt Arabskiej Wiosny, Al-Kaida przespała ten moment i zajęło jej niemal pół roku, zanim podjęła - nie wszędzie udane - próby "podłączenia się" do wydarzeń, często zdominowanych już przez lokalne, rodzime struktury radykalnego islamu. "Twarde" działania militarne i terrorystyczne w świecie islamu Al-Kaida przez lata prowadziła jedynie tam, gdzie miała własne lokalne struktury (Jemen, Arabia Saudyjska, kraje Maghrebu) oraz w tych krajach, w których obecne były wojska zachodnie (Afganistan, Irak).
Nietrafiona strategia Al-Kaidy na Zachodzie
W kontekście działań na Zachodzie, Al-Kaida przez długie lata trwoniła siły i środki na budowę zakonspirowanych sieci uśpionych komórek terrorystycznych. Struktur w większości złożonych jednak nie z lokalnych konwertytów czy nawet potomków islamskich imigrantów (którym nie do końca ufano), ale przede wszystkim świeżo przybyłych z zagranicy bojowników "Bazy", doskonale wyszkolonych weteranów jej operacji w Afganistanie, Pakistanie czy Iraku.
Generalnie, strategia operacji terrorystycznych Al-Kaidy wobec Zachodu zakładała pieczołowite, czasochłonne organizowanie zakrojonych na dużą skalę zamachów terrorystycznych, jak najbardziej zbliżonych do "modelowych" operacji "Bazy" z 11 września 2001 roku w USA. Osama bin Laden i jego sztabowcy święcie wierzyli, że takie rzadkie, ale niezwykle krwawe jatki zachwieją w posadach zachodnimi społeczeństwami i rządami, rzucając je na kolana przed potęgą wojującego islamu i mocą Allaha.
Już wówczas wiadomo było jednak, że autorzy takich strategii mają blade pojęcie o współczesnym Zachodzie i naturze funkcjonowania jego społeczeństw. Owszem - szokujące w swej skali i brutalności duże zamachy terrorystyczne, przeprowadzone pod szyldem Al-Kaidy w Madrycie (2004) czy Londynie (2005) wzbudziły poważny niepokój i odcisnęły wyraźne piętno w zaatakowanych społeczeństwach Hiszpanii i Wlk. Brytanii, ale w ujęciu strategicznym nie wpłynęły na zmianę polityki tych państw, o Zachodzie jako całości nie wspominając.
Presja operacyjna, wywierana przez komórki Al-Kaidy, okazała się zbyt słaba, a tempo działań terrorystycznych za małe - po 2005 roku Europa nie doświadczyła już przez całą dekadę żadnego dużego ataku terrorystycznego ze strony islamistów. Po tym czasie do akcji wszedł już jednak zupełnie nowy gracz.
Nauka na błędach Al-Kaidy
Dzisiaj już wiadomo, że Państwo Islamskie - bo o nim tu mowa - w pełni wyciągnęło wnioski z doświadczeń Al-Kaidy, z której się zresztą organizacyjnie, kadrowo i ideologicznie wywodzi. Według koncepcji strategicznej IS, opracowanej jeszcze w 2013 roku przez Abu Bakra al-Bagdadiego, wówczas lidera ugrupowania Państwo Islamskie Iraku i Lewantu/Syrii (ISIL/ISIS)
, później samozwańczego kalifa Ibrahima, klucz do sukcesu dżihadu w krajach Zachodu jest inny. Nie chodzi o szokujące w swej skali, ale przeprowadzane z rzadka, "profesjonalne" zamachy terrorystyczne, pochłaniające za jednym razem setki czy tysiące ofiar, a o bardzo częste, niemalże codzienne, niewielkie w swej skali ataki dokonywane w imię Allaha na ulicach miast europejskich.
Ataki z użyciem jak najprostszych narzędzi i środków - noży, maczet, samochodów-chłodziarek, prymitywnych IED (improwizowanych ładunków wybuchowych), a nawet gołych pięści. A więc dokładnie to, z czym mamy do czynienia obecnie na Zachodzie - w Niemczech, Francji czy Belgii. Kalif Ibrahim już dwa lata temu, ogłaszając powołanie nowego kalifatu, nawoływał, trawestując zalecenia wypływające wprost z Koranu: "I zabijajcie niewiernych, gdziekolwiek ich znajdziecie" (Koran, 2:191).
Podwładni i apologeci kalifa w różnych miejscach świata powtarzają to do dziś. Prawowierni muzułmanie, chcąc sprostać oczekiwaniom kalifa, tego "najpierwszego z wiernych", wzięli sprawy w swe ręce, a dokładniej rzecz ujmując: wzięli w swe ręce noże, topory, maczety itp., i ruszyli na ulice europejskich miast, walczyć ku chwale Allaha. Dzięki temu Państwo Islamskie zdołało dokonać tego, czego swą ospałą strategią nigdy nie była w stanie zdziałać Al-Kaida: autentycznie poruszyło miliony wyznawców Proroka, wzbudzając ferment ideologiczny i religijny zwłaszcza wśród tych z nich, którzy żyją w "świecie Zachodu" (zwanym też światem wojny), czyli Dar al-Harb i nie mogą się tam odnaleźć.
Ilość zamiast jakości
Za poruszeniem tym szły i czyny, czyli dalsze konkretne działania dziesiątek fanatycznych wyznawców islamu podejmujących ataki - już jako tzw. samotne wilki dżihadu - na dostępne im cele i w dostępny sposób. I to właśnie jest zasadniczy element nowatorskiej, przełomowej strategii IS, zakładającej stworzenie swoistej perpetuum mobile. Samonakręcającej się spirali terroru, gdzie każdy akt przemocy - nawet jednostkowo niewielki i sam w sobie pozornie niegroźny - wpisuje się jednak automatycznie w szerszy (i o wiele groźniejszy) kontekst starcia dwóch wielkich systemów cywilizacyjnych i religijnych.
Suma tych aktów - następujących szybko po sobie w krótkich odstępach czasu - tworzy i umacnia w zaatakowanych społecznościach i narodach państw zachodnioeuropejskich atmosferę strachu i psychozę zagrożenia ze strony "obcych". Według takiego podejścia, im więcej ataków, nawet małych, wręcz symbolicznych, tym lepiej. Liczy się bowiem ilość, w końcu przeradzająca się w jakość samą swą masą, a nie skala poszczególnych jednostkowych incydentów. Innymi słowy - lepiej dokonać sto oddzielnych aktów terroru na przestrzeni np. miesiąca, w których zginie po jednej osobie, niż jednego dużego zamachu z taką samą ilością ofiar raz na kwartał.
Zniszczenie IS nie pomoże
Al-Bagdadi i jego współpracownicy, z których wielu mieszkało i studiowało na Zachodzie, chyba lepiej odcyfrowali psychikę i sposób myślenia przeciętnego mieszkańca Europy czy Ameryki Północnej. Co gorsza, mechanizm ten - raz wzbudzony - może działać już samoistnie, niezależnie od tego, czy struktura, która go zainicjowała, istnieje jeszcze czy już nie.
Po Państwie Islamskim i jego wilajetach (prowincjach) może zatem już nie być śladu, ale idea kalifatu IS będzie wciąż żyła własnym życiem i wciąż będzie inspirowała kolejne rzesze adeptów świętej wojny w imię Allaha. W tym sensie obecne wysiłki Zachodu na rzecz zwalczenia kalifatu, prowadzone w konwencjonalny i jakże tradycyjny sposób, są z gruntu oparte na fałszywych przesłankach i podstawach. Walczyć powinniśmy bowiem nie z organizacją terytorialną, ale z ideologią, co jednak jest znacznie trudniejsze, więc lepiej zająć się czymś prostszym...
W tym kontekście, choć nieco na marginesie, należy zwrócić uwagę na fakt, że trzeba było aż kilku lat i kilkuset ofiar śmiertelnych, aby w Europie pękła zmowa milczenia wokół takich "prostych zamachów", mających ewidentnie terrorystyczny charakter, bo dokonywanych z pobudek islamistycznych, ale do niedawna jeszcze traktowanych jako "zwykłe" akty kryminalne - często nawet jedynie wykroczenia przeciwko porządkowi publicznemu. Jak "incydent" z centrum Londynu z maja 2013 roku, gdy dwóch muzułmanów nigeryjskiego pochodzenia zaszlachtowało w biały dzień maczetą wracającego ze służby żołnierza regimentu Królewskich Fizylierów, Lee Rigby’ego, obcinając mu głowę na oczach setek przechodniów. Albo jak "wypadek" z 22 grudnia 2014 roku z Dijon we Francji, w którym kierowca samochodu osobowego wjechał w tłum przechodniów na przedświątecznym jarmarku, krzycząc "Allah’u Akbar" i raniąc ciężko 11 osób. Dzień wcześniej francuski konwertyta na islam w podobny sposób zaatakował patrol policji w Joue-les-Tours, dodatkowo
używając długiego noża bojowego.
Problem nie do przykrycia
Dziś wiemy już, że to wszystko - a było w Europie takich incydentów ok. 100 w ostatnich trzech latach - to były tylko manewry, takie "ostre strzelanie" przed późniejszymi "prawdziwymi" zamachami i atakami w Paryżu, Brukseli, Nicei, Bawarii czy Normandii. Ale wtedy - trzy, dwa lata temu - brytyjskie i francuskie władze oraz media dosłownie "stawały na głowie", aby tylko nie łączyć tych wydarzeń z islamem i nie określać ich mianem terroryzmu. Dzisiaj taka medialno-propagandowa "maskirowka" jest już trudniejsza do zastosowania, choć wciąż jeszcze możliwa.
Władze - odpowiednio niemieckie czy francuskie - wciąż usiłują bowiem traktować swych obywateli, a przy okazji i międzynarodową opinię publiczną, jak idiotów. Próbują wmówić, że w każdym z ostatnich przypadków ataków i zamachów (nawet w Monachium, gdzie absolutnie nie było żadnych motywów związanych z radykalnym islamem) mamy do czynienia z osobami chorymi psychicznie, leczącymi się z depresji albo innych przypadłości socjo- lub psychopatycznych itp. Innymi słowy: nic, tylko istny dom wariatów, ale wszyscy - dziwnym trafem - z pochodzenia i wyznania muzułmanie, do tego w większości niedawno przybyli imigranci...
Ostrze wymierzone w chrześcijan
W tym kontekście nie powinno też dziwić, że w ostatnim czasie kalifat wprost i całkiem już otwarcie wziął na celownik chrześcijaństwo i jego wyznawców na Zachodzie. Potwierdzeniem jest nie tylko bestialski atak na kościół w normandzkim Saint-Etienne-du-Rouvray z 26 lipca br., ale też najnowszy numer internetowego, anglojęzycznego magazynu "Dabiq", wydawanego przez kalifat, a zatytułowany "Złamać krzyż" ("Break the Cross"), zawierający ideologiczne i religijne uzasadnienia dla brutalnych ataków islamskich na chrześcijaństwo. Dochodzi do tego także wprost wyartykułowane wezwanie, skierowane do zwolenników IS na Zachodzie, aby w pierwszym rzędzie atakowali właśnie cele związane z kultem i religią chrześcijańską. Zamach w Normandii to więc zapewne tylko gorzka zapowiedź tego, co czeka Europę, zwłaszcza tę zachodnią, w najbliższym czasie.
Jaka jest odpowiedź i reakcja Francji - tej niegdysiejszej "pierwszej córy Kościoła” (dzisiaj coraz częściej z przekąsem nazywanej już "pierwszą córą islamu") - na tak jawne wyzwanie rzucone jej przez kalifat? Oto gdy w kilka dni po wydarzeniach w Normandii wierni protestowali przeciwko rozbiórce zabytkowego, gotyckiego kościoła św. Rity w Paryżu, ich protest został brutalnie rozbity przez policję, powołującą się na... przepisy trwającego już niemal rok stanu wyjątkowego. Tę samą policję, która na francuskim Lazurowym Wybrzeżu przy granicy z Włochami nie jest obecnie w stanie - też w warunkach stanu wyjątkowego! - zapobiec jej forsowaniu przez tłumy muzułmańskich imigrantów, wlewających się na północ z przepełnionego już "uchodźcami" Półwyspu Apenińskiego.
Czy Państwo Islamskie - dzięki swej nowatorskiej, ale jakże prostej i skutecznej strategii - jest "skazane na sukces"? Być może, ale jeśli tak się stanie, to tylko dzięki krótkowzroczności i intelektualnej mierności obecnych elit Zachodu, zaślepionych ideologią multi-kulti i regułą "politycznej poprawności ponad wszystko". Nie da się bowiem wygrać wojny z islamskim terroryzmem, wszystkich jego zwolenników zaliczając do grona osób niepoczytalnych, podobnie zresztą jak ludzi nawołujących do moralnej odnowy Zachodu w duchu wartości chrześcijańskich, które ukształtowały naszą cywilizację.
Coś trzeba wybrać - jeśli nie chcemy chrześcijaństwa i naszych korzeni, mających już ponad 2 tys. lat, to zostaje nam tylko islam. Tertium non datur.